Rozłożyłam się na kanapie, splatając ręce na brzuchu.

- A ty Mal... znaczy się, Draco? - spytałam. - Jakieś plany? Marzenia?

Byłam serio ciekawa czego tak naprawdę ten chłopak chciał od życia. Raczej nie wydawał się być osobą, której kompletnie to nie obchodziło, co było totalnym przeciwieństwem większości Ślizgonów. Dużo osób pochodziło z bogatych i szanowanych rodów, więc nawet gdyby coś im się nie udało na egzaminach, dalej mogli dostać dobrą pracę.

- Więc... od zawsze chciałem grać profesjonalnie w Quidditcha - zaczął. - Od małego trenowałem z ojcem zanim... No wiesz, skupił się tylko na pracy i czystości krwi. Z każdym rokiem to marzenie się oddalało i zostało zastąpione innymi normalnymi zawodami. Nie chcę być uzdrowicielem - spojrzał na mnie. - Czuję, że nie byłbym wystarczająco dobry dla tych ludzi jak ty. Po prostu... - zawiesił się na moment. - Zrobiłem zbyt wiele złych rzeczy... których teraz żałuję - zamilkł na moment. - O ironio teraz chciałbym zostać aurorem, ale to jest chyba mniej możliwe niż granie w Quidditcha. Chciałbym też kiedyś założyć rodzinę, ale jeśli Voldemort dojdzie do władzy to nie będzie możliwe. Nie chcę by to dziecko musiało patrzeć na świat, który stał się okropnym miejscem.

Gdy skończył swój monolog zobaczyłam w nim coś więcej niż tylko tego słynnego Księcia Slytherinu. On też miał marzenia, które zostały zniszczone przez wojnę. Ten konflikt pochłaniał mnóstwo ofiar, nie tylko tych martwych czy okaleczonych fizycznie.

- To się kiedyś skończy - powiedziałam po chwili. - Zabiję go choćbym sama miała umrzeć - spojrzałam na niego.

Wydawało mi się, jakby coś chciał powiedzieć. Jednak powstrzymał się od tego, a ta obietnica była czymś więcej niż tylko pustymi słowami. Po raz pierwszy czułam, że naprawdę mogę coś zmienić.

Nagle szafka zadygotała, a ja zerwałam się z miejsca. Gdy tylko mebel się uspokoił otworzyłam drzwi. W środku było to samo jabłko. Nadgryzione.

Z uśmiechem odwróciłam się do blondyna.

- Jesteśmy wolni.



Minęło kilka tygodni i wszystko znowu zaczęło się układać. Nie musiałam zaprzątać sobie głowy misją od Czarnego Pana, nawet parę razy porządnie spałam. Byłam szczęśliwa.

Zostałam obudzona przez hałas upadającego na podłogę przedmiotu.

- Parkinson debilko, miałyśmy być cicho! - usłyszałam szept Astorii.

Uchyliłam powieki, lecz postanowiłam nie pokazywać na razie, że już nie śpię. Sytuacja mogła zrobić się bardziej interesująca.

- To nie moja wina, że robimy to wszystko po ciemku. Lumos to za mało - odpowiedziała jej Pansy, urażonym tonem.

- Nie możemy zapalić światło, bo się obudzi - upomniała ją druga dziewczyna.

W końcu nie wytrzymałam i oparłam się na łokciach.

- Tak właściwie, to już nie śpię - oznajmiłam, uśmiechając się.

To co zobaczyłam sprawiło, że zrobiło mi się ciepło na sercu. Moje przyjaciółki przygotowały szesnaście balonów w kształcie gwiazd, zawieszonych magią pod sufitem.

Na stoliku oraz pod nim znajdowały się paczki z prezentami, owinięte ozdobnym papierem. Głównym punktem całej kompozycji była mała czekoladowa babeczka ze świeczką.

- Widzisz co narobiłaś Pansy, teraz cała niespodzianka nie wyszła - jęknęła Greengrass.

- Gdybyś nie przesunęła tego stolika... - zaczęła Parkinson.

Hereditatem |d.mWhere stories live. Discover now