Epilog

160 14 4
                                    

Pięć lat po zdarzeniach opisanych w ostatnim rozdziale...

- Powinniśmy się szybciej uwijać, bo nam nic nie wyjdzie z tej niespodzianki. – Oświadcza Sandra, gapiąc się na swoje długie, granatowe paznokcie. Zamieram w pół drogi, w trakcie przemieszczania stołu.
- Powinniśmy? Przecież ty nic nie robisz. – Wywracam oczami, a siostra Clive'a stuka się palcem w czoło.
- Jestem w ciąży, tumanie.
- W szóstym tygodniu?
- Ciąża to ciąża. – Wzrusza ramionami.
- Właśnie, a nie choroba. Mogłabyś rozstawiać zastawę, albo... Nie wiem. Zrób cokolwiek.
- Nie mogę, bo uszkodzę maleństwo. – Oświadcza ze śmiertelną powagą i kładzie dłoń na swoim brzuchu.
- Ty co brałaś? Ja wiem, że teraz ludzie szybciej dojrzewają i później się starzeją, no ale.. Bez przesady. Ile ty właściwie masz lat? – Ustawiam stół i patrzę na kobietę, opierając dłoń na biodrze. Morduje mnie wzrokiem.
- Dobra. Zrobię wszystko, tylko koniec z pytaniami o wiek. – Wstaje zrezygnowana i rozkłada na stole obrus.
- Mama mnie wydziedziczy, jak dowie się, że zorganizowaliśmy dla Clive'a przyjęcie urodzinowe, w którym ona nie brała udziału. – Stwierdza, kierując się za mną do kuchni.
- Przeżyje. Uczestniczyła w nich przez ostatnie trzydzieści cztery lata. A okazja jest wyjątkowo wyjątkowa. – Oświadczam. Sandra siada na blacie.
- Co racja, to racja.
- Ktoś puka. Otworzysz? – Proszę, grzebiąc w piekarniku. Sandy kiwa jedynie głową, zeskakuje i pędzi do przedpokoju, stukając obcasami okrutnie wysokich szpilek. I ona mi gada o zagrożeniach ciąży?
- Są dodatkowe ręce do pomocy! – Woła z przedpokoju. Po chwili zza kuchennej framugi wyłania się rozczochrana głową ubranego tradycyjnie na czarno Adriena, a obok staje wyprostowany jak struna Ian, trzymający za rękę ośmioletnią Amy. Dziewczynka jest prześliczna. Wyrośnie na piękną kobietę.
- Przepraszam, ale nie mieliśmy gdzie zostawić małej. – Wyjaśnia cicho i flegmatycznie Adrien, a Amy spogląda na niego z wyrzutem.
- Nie jestem mała. – Oświadcza stanowcza.
- Dobra, wielka pani, chodź ze mną. – Woła Sandra i ciągnie dziewczynkę za rączkę. Panowie wchodzą za mną do kuchni.
- Ile mamy czasu? – Pyta kontrolnie Ian.
- Niecałą godzinę. Przyjdą jeszcze Dominic, Marc, no i Brandon.
- Po co właściwie to przyjęcie? Nie, żebym miał coś przeciw, no ale jednak Clive nie wylatuje jutro na księżyc, albo drugi koniec świata...
- Ale kończy dziś trzydzieści pięć lat. I od nieco ponad pięciu lat jest ze mną. – Odpowiadam. Blacha ląduje na blacie.
- A to naprawdę zasługuje na podziw. Nikt inny by nie wytrzymał. – Wtrąca Sandra, która pojawia się tutaj z powrotem.
- Gdzie jest moje dziecko? – Pyta podejrzliwie Ian, przestając na moment układać równo muffiny.
- Za oknem, sześć pięter w dół, z twarzą pokiereszowaną, na chodniku, w stanie martwym. A niby gdzie ma być?- Odpowiada Sandy, a Ian kręci z niedowierzaniem głową, jednak nie komentuje, bo dostrzega, jak Adrien nieudolnie próbuje odkorkować butelkę z winem. Podrywa się z miejsca.
- Na litość boską, nie tak! Daj, ja to zrobię. Ile razy mogę ci to pokazywać? – Pyta Ian i odbiera od niego butelkę, a Adrien kapituluje i zwraca się do mnie:
- Nie wierzę, że jestem z nim od jedenastu lat. To jest dopiero godne podziwu.
- Wszystko słyszę. – Mamrocze Ian, z triumfem wyciągając korek z butelki. Sandra kradnie jedno ciasto i ponownie znika, żeby wpuścić kolejnych gości.
- Nie będzie tu rodziców Clive'a? – Pyta z niedowierzaniem Ian. Kręcę głową.
- Nie będzie, bo z logicznego punktu widzenia, są starzy i psują koncept, który wymyślił Vincent. – Odpowiada Brandon, pojawiając się w drzwiach kuchni – jedyny facet, z którym Sandra wytrzymała dłużej niż rok, ojciec jej dziecka. Się porobiło!
- Przestań, jesteś tak samo okrutny jak Sandra. Cześć, w ogóle. – Rzucam. Uśmiecha się, na ramiona opadają mu długie, jasne włosy. Patrzy na nas przez chwilę i postanawia dołączyć do Sandry i Amy, oglądających jakiś teleturniej. Marc zjawia się pół godziny później, Dominic zaledwie pięć minut przed godziną, w której Clive kończy pracę. Wszystko jest już przygotowane i wygląda doskonale. Pozostaje tylko czekać, a ja z nas wszystkim jestem najbardziej zestresowany, jak zwykle. Solenizant zjawia się po trzydziestu minutach. Staje w drzwiach pokoju i zamiera, widząc tu nas wszystkich.
- Co się stało? – Pyta, przenosi wzrok z Sandry na mnie, potem na stół.
- Dzisiaj są twoje urodziny, staruszku. – Śmieje się jego siostra.
- Na śmierć zapomniałem. – Potrząsa głową, parska śmiechem, zagryza wargę, a oczy zachodzą mu łzami.
- Nie rycz, bo ja też będę. – Oświadcza Sandy, wstaje i go obejmuje. Clive jest autentycznie wzruszony, a wszyscy po kolei podrywają się z miejsc i składają mu życzenia. Nawet wciąż mała, ale nad wiek inteligentna Amy.
- Boże, to jest piękne, dziękuję. Tylko wciąż do mnie nie dociera, bo jestem zmęczony. – Mówi Clive. Stoi wciąż na środku pokoju, tkwiąc w wielkim szoku.
- Siadaj! – Woła Marc, a Clive posłusznie przeciska się obok niego i ląduje na kanapie, u mojego boku. Znowu jesteśmy wszyscy razem. Marc stara się chować telefon pod stołem, Amy stoi po środku i śpiewa piosenkę, Clive patrzy na nią z szerokim uśmiechem, Adrien skubie rękaw swojej koszuli, a Ian próbuje usilnie ułożyć mu ręką fryzurę. Dominic gada o czymś z Brandonem, a Sandra ustawia na kolanach brata kolejne prezenty.
- Dziękuję, za wszystko, ale prezenty ogarnę potem, jeśli nie macie nic przeciwko. – Rozlega się głos Clive'a zza sterty paczek i pudełek, które po chwili lądują bezpieczne na komodzie. Amy przestaje śpiewać, Ian odruchowo, a może po to, by nie było jej przykro, bije brawo, a my wszyscy wtórujemy. Jest przyjemnie, zwyczajnie, ciepło. Czuję się bezpieczny i kochany, a Clive chyba dostrzega, że nam wszystkim na nim zależy i go doceniamy. To jest najważniejsze. Uśmiecham się do Clive'a, spogląda na mnie. Przybliża się i delikatnie mnie całuje. Jest naprawdę pięknie, choć sam nie wierzę w upływ czasu. Nie dziwię się w to, że Adrien nie potrafi uwierzyć w jedenaście lat spędzone z Ianem. A to dopiero pięć... Uśmiecham się do swoich myśli. Sandra je tort na wyścigi, cały czas tłumacząc swoje obżarstwo ciążą, a Amy siedzi na kolanach Adriena, obejmując jego szyję małymi łapkami. Jesteśmy wszyscy rodziną. Naprawdę. I niech już na zawsze tak będzie.

Beautiful Sadness Where stories live. Discover now