Rozdział 43

75 13 10
                                    

- Jestem! – Woła Clive od drzwi, kiedy wraca z rehabilitacji, a ja próbuję się uspokoić. Z tego całego Andrew też nie udało mi się nic wyciągnąć. Zmieszał się, zaczął się jąkać, a potem przerwał połączenie.
- Powiedz mi w końcu, kim jest Andrew. – Proszę, kiedy wchodzi do pokoju. Patrzy na mnie, jak na idiotę.
- Znowu grzebałeś mi w komórce. – Mówi z niedowierzaniem. Wzruszam lekko ramionami.
- Telefon zadzwonił...
- Nie prosiłem cię, żebyś odbierał. On miał tutaj sobie leżeć i czekać na mój powrót. – Oświadcza. O! Coś mu nie pasuje... Gdyby był taki niewinny, to by nie reagował nerwowo. Zwariuję zaraz kompletnie.
- On mówił coś, o jakimś projekcie. Co wy razem robicie?
- Nie konstruujemy bomby, nie martw się. – Kręci głową. O czym on gada?
- Nie żartuj sobie ze mnie w tej chwili! – Wstaję. Tak bardzo chcę znać prawdę, a on usilnie ją ukrywa.
- O co ci znowu chodzi, Vincent? Dlaczego się tym przejmujesz, skoro nie ma po co? I ty mi niby ufasz?
- Dlaczego nie jesteś ze mną szczery? – Odpowiadam pytaniem na pytanie.
- Jestem.
- Więc powiedz mi, kim jest Andrew. – Moje pragnienie odkrycia prawdy jest tak wielkie, że nie spocznę, dopóki się nie dowiem.
- Człowiekiem.
- Bardzo śmieszne!
- Jeny, dlaczego ty jesteś taki konfliktowy, Vincent?
- Dlaczego nie możesz być ze mną szczery? – Powtarzam i patrzę w jego błękitne oczy. Wyciąga rękę, ale nie pozwalam mu się dotknąć. Marszczy brwi. Irytuję go.
- Powiedz, o jaki projekt chodzi. – Ponaglam.
- Odzieży. – Rzuca. Że co? Jestem zbity z tropu.
- Odzieży? – Odsuwam się o krok.
- Tak. Andrew projektuje ubrania. – Wyjaśnia. I po co on to w takim razie przede mną ukrywał? Za tym musi być coś więcej...
- I?
- I nic. Nic mnie z nim nie łączy. – Dotyka mojego ramienia. Kulę się. Przecież może kryć się za tym jakaś głębsza relacja. A ten projekt ma ostudzić moją czujność. Gubię się i boję.
- Więc co projektujecie? – Krzyżuję ramiona. Clive wywraca oczami i z westchnieniem opada na kanapę.
- To miała być niespodzianka. – Szepcze.
- Niespodzianka?
- Świąteczna. – Dodaje. Prawie się rozczulam, chociaż to nadal nie trzyma się kupy i brzmi podejrzanie. Chcę, żeby to było takie proste. Ufam mu, przynajmniej próbuję. No i go kocham. Próbuję się uspokoić, wrócić do tego, co jest teraz. Dopiero po dłuższej chwili patrzę na niego. Tkwi w dziwnej, nienaturalnej pozycji i po paru sekundach zauważam, że utracił przytomność. Ale dlaczego? Tak nagle? Staram się nie panikować, próbuję nawiązać z nim kontakt. Nie reaguje, ale oddycha. Nie wiem, czy powinienem po prostu czekać, więc dla pewności dzwonię po karetkę. Postępuję zgodnie ze wskazówkami dyspozytorki, a potem siedzę przy nim, drżąc ze strachu. Kiedy odzyskuje przytomność, próbuję być spokojny. Jest mi go tak okropnie żal i bardzo się boję.
- Kochanie, zemdlałeś, ale wszystko jest już dobrze. Patrz na mnie. – Głaszczę go po policzku. Wygląda teraz tak dziwnie, obco i mam wrażenie, że mnie nie rozpoznaje. Kiedy wpuszczam do mieszkania sanitariuszy, cały czas obserwuję go kątem oka. Patrzę, jak coś do niego mówią, przyglądają mu się pod każdym możliwym kątem, a potem go zabierają. Po prostu. I znów zostaję sam, notując pospiesznie na kartce nazwę szpitala, do którego trafił. Dzwonię do Sandry, obiecuje, że przyjedzie. Sam nie mogę uwierzyć w to, że jeszcze przed parunastoma minutami miałem do niego pretensje, nie wiedziałem, czy mu wierzyć, a teraz oddałbym dosłownie wszystko, żeby nic mu nie było. Wszystko dzieje się tak przerażająco szybko. Tkwię bez ruchu, dopóki nie przyjeżdża Sandy, a potem siedzę koło niej i opowiadam jej o wszystkim, co się wydarzyło. Mówi, że powinienem uwierzyć w zapewnienia Clive'a, bo on nigdy nie byłby w stanie mnie okłamać. Nie wiem, dlaczego tak twierdzi, ale teraz nie mam sił, by o tym myśleć.

****

- Wolno mi w ogóle tutaj być? To mieszkanie Clive'a. – Mamrocze niepewnie Mark, kiedy otwieram przed nim drzwi. Musiałem tu kogoś ściągnąć, żeby się wygadać, bo Sandra mi nie wystarczy, a na dodatek ona zawsze sądzi, że wie lepiej. Odwiesza długi, granatowy płaszcz i patrzy jeszcze na mnie niepewnie.
- Wejdź. – Proszę, więc drepcze przede mną, w kierunku salonu i nieśmiało siada na brzegu kanapy.
- Napijesz się czegoś? – Proponuję. Jestem zmęczony, nie przespałem prawie całej nocy, w szkole dzieciaki właziły mi na głowę, nie ma tutaj Clive'a, a w piątek muszę z nimi jechać na tę cholerną wycieczkę.
- Tak. Ale mogę ci pomóc, jeśli trzeba. – Mark pośpiesznie wstaje z miejsca i idzie za mną do kuchni. Chyba się o mnie martwi. To miłe. Od wczoraj nie mam żadnych wieści na temat Clive'a. Sandra ma przyjechać dopiero jutro po południu i zabierze mnie tam ze sobą. Gdybym pojechał sam, niczego bym się nie dowiedział, bo nie jestem rodziną... A co jeśli on tam teraz leży przerażony i zagubiony, a mnie po prostu obok nie ma?
- Daj. – Mark odbiera ode mnie czajnik, bo trzymam go w ręku i stoję w miejscu, zamyślony. Siadam na krześle i tylko obserwuję swojego przyjaciela. Fajnie jest wiedzieć, że komuś jednak zależy na tym, żebyś nie oszalał, albo nie spalił całego budynku. Wędruje potem za mną z powrotem do salonu, niosąc dwa kubki z herbatą.
- Zacznijmy od tego, czy planujesz jeszcze jakąś aferę z związku z tą jego znajomością. – Mówi Mark. Nie wiem. Chyba nie. Teraz to już nie wydaje mi się tak istotne. Kręcę więc głową.
- Ok. To teraz mi powiedz, co się właściwie stało.
- Nie wiem. I to jest najgorsze. Clive stracił przytomność, zabrało go pogotowie. – Wzruszam ramionami, przeczesuję ręką włosy. Jestem tym wszystkim przeraźliwie wykończony. Mark patrzy na mnie ze smutkiem w oczach.
- Wszystko się ułoży. – Mówi, chociaż wie, że to i tak nijak nie pociesza. Jestem w zupełnie beznadziejnej sytuacji.
- Mam nadzieję. – Szepczę i obejmuję dłońmi kubek. Wiem, jak trudne jest pocieszanie. Sam nie jestem w tym dobry.
- A co u ciebie? – Pytam, by przerwać ciszę. Mark wpatruje się we mnie niepewnie, jakby nie wiedział, czy wolno mu teraz mówić o sobie.
- W porządku.
- Zeke dostał za swoje? – Uśmiecham się słabo, a Mark tylko kiwa głową. Mogłem go tu jednak nie przywlekać. Teraz go tylko bezsensownie przygnębię.
- Jeśli masz coś lepszego do roboty... – Zaczynam.
- Nie. Podotrzymuję ci towarzystwa. Wiem, że w takich chwilach siedzenie całkiem samemu jest bez sensu. – Odpowiada i upija łyk herbaty. Podoba mi się to, że mnie rozumie.
- Chcesz gdzieś wyjść? – Proponuje.
- Nie. Dzięki.
- Wiem, że wszystko będzie dobrze. To było pewnie tylko omdlenie. Od tego się nie umiera. – Zapewnia. Wiem, ale nic nie poradzę, że się boję i wymyślam wszystkie najgorsze, możliwe choroby. Nie lubię takiego ciężkiego, drażniącego milczenia. Podciągam kolana pod brodę i mówię mu o piątkowej wycieczce. Nie wiem, na jak długo Clive zostanie w szpitalu. Nie mam pojęcia, czy nie powinienem być przy nim.

Beautiful Sadness Where stories live. Discover now