Rozdział 40

70 12 1
                                    

- To są oszczerstwa! Sam to napisał! To jest wszystko ukartowane. Nie wystarczy mu, że już skrzywdził Chrisa. – Mówi o mnie w trzeciej osobie matka ucznia, jakby mnie tu w ogóle nie było i agresywnie stuka palcem w blat dyrektorskiego biurka. Jestem zszokowany postępowaniem tej kobiety. Dlaczego ufa mu tak bezgranicznie?
- Rozmawiałam z innymi uczniami. Przyznali się do współtworzenia forum. – Wyjaśnia ze spokojem dyrektorka. Kobieta się zapowietrza, odchyla w tył na wyściełanym krześle.
- Oni zostali do tego zmuszeni! To jest spisek, wszyscy chcą skrzywdzić mojego syna. – Oświadcza stanowczo. A ja myślałem, że oni wszyscy, z jej synem na czele, chcą skrzywdzić mnie... Przysłuchuję się temu w milczeniu.
- Dowody są niezbite. Uczniowie się przyznali. – Pani dyrektor wkłada kartki do foliowej koszulki.
- Gdzie się przyznali? Mam wierzyć na słowo? Co to są w ogóle za procedury? – Wstaje z miejsca, a Chris zaraz po niej. Jakby mieli wspólny mózg.
- Najlepiej by było, gdyby Christopher zmienił szkołę. Wówczas wszystko by się unormowało. – Mówi dyrektorka, patrząc w oczy matki Chrisa, a ta rozgląda się wokół z niedowierzaniem. Przecież to ja miałem wylecieć! W sumie sam nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy.
- Mój syn ma jeszcze bardziej cierpieć? Ma zmieniać środowisko, żeby on mógł tutaj zostać i krzywdzić inne dzieci? – Wskazuje na mnie palcem. No wariatka... Teraz ja też wstaję.
- Ma pani na to jakieś dowody? – Pytam.
- Na co? – Potrząsa z niedowierzaniem głową.
- Na to, że zrobiłem cokolwiek pani synowi.
- Chris by mnie nie okłamał! – Oznajmia piskliwie, ściskając w dłoni małą, czerwoną torebeczkę. Chris przez cały czas milczy.
- Może niech Chris sam nam o tym opowie. Dlaczego mamy wierzyć pani na słowo? – Pyta pani dyrektor. Matka chłopaka zaciska usta w wąską kreskę, krzyżuje ramiona, patrzy na niego wyczekująco. Dzieciak dopiero po chwili zauważa, że wszyscy zamilkli i oczekują od niego wyjaśnień.
- Zmyśliłem to. – Mamrocze niewyraźnie, z głośnym westchnieniem.
- Co? – Pyta jego matka, a dyrektorka dodaje szybko, że ma powtórzyć.
- Wymyśliłem to wszystko. Kłamałem, on mi nic nie zrobił. Mogę już iść? – Odwraca się w stronę drzwi, ale cała nasza trójka równocześnie każe mu zostać. Patrzę z przerażeniem na matkę ucznia i panią dyrektor. One go teraz rozszarpią! Spoglądam na zegar. Powinienem już być na lekcji. Wciąż nie wierzę w to, co się tutaj dzieje. Nigdy bym nie pomyślał, że pójdzie tak łatwo.
- Dlaczego? – Odzywa się pani dyrektor, spoglądając w jego szare oczy.
- Bo on nas wkurza. – Prycha Chris, wbijając wzrok w podłogę.
- Nie mów tak o nauczycielu! – Jego matka nagle zmienia zdanie i zaczyna mnie bronić. Gubię się w tym wszystkim. Męczące to jest.
- Może pan skierować tę sprawę do sądu rodzinnego. – Informuje mnie pani dyrektor. Nie no, bez przesady. Wiem, że to są oszczerstwa, czy coś, ale nie będę mu niszczył reputacji i przyszłości. Jaspera to by mogli wsadzić za kratki, ale Chris jest po prostu głupim dzieciakiem.
- Nie chcę korzystać z tej możliwości. – Mówię z uśmiechem, a matka chłopaka oddycha z ulgą. Niech im będzie. Byle się to wszystko uspokoiło i skończyło.

****

- Naprawdę przyznał się, że kłamał? – Clive nie wierzy, kiedy mówię mu o tym po powrocie z pracy. Kiwam tylko głową i wracam do składania wypranych i wysuszonych ubrań. Mam wrażenie, że całe mieszkanie jest na mojej głowie i cieszę się, że niedługo wszystko wróci do normy, kiedy Clive odzyska sprawność w dłoni. Dostrzegam też, jak bardzo jest mu przykro, że nie może mi pomóc. Czuje się bezużyteczny. To smutne.
- Jak się czujesz? – Pytam, a Clive wywraca oczami.
- Dobrze. Zadajesz mi to pytanie pięćdziesiąt razy dziennie.
- Pójdziesz do okulisty? – Proszę. Wstaje, spogląda na mnie przez ramię, jak na wariata, kiedy kieruje się do kuchni.
- Po co?
- Podwójne widzenie... – Szepczę, zamykając szafę.
- To był jednorazowy epizod, Vince! Możesz przestać się tym tak okropnie przejmować? – Woła.
- Nie wiem. Chyba nie. Weszło mi to w nawyk, że po prostu się denerwuję i tworzę najczarniejsze scenariusze. – Odpowiadam szczerze, a po chwili dodaję:
- Wątpię, żeby tak to zostawił. Pewnie wymyślą na mnie coś innego, co będzie trudniej wyjaśnić i udowodnić. Nie lubią mnie i tyle. – Staję w drzwiach, obserwuję go, gdy zdrową ręką wyjmuje jakieś produkty z lodówki. Zerka na mnie, potrząsa z politowaniem głową.
- Ile razy mam cię prosić, żebyś przestał się stresować? – Odsuwa wszystko na bok i podchodzi do mnie.
- To naprawdę niewłaściwe podejście. – Wyjaśnia ze spokojem, jakbym sam tego nie rozumiał. Po prostu nie umiem inaczej. Ciągle mi to mówi.
- Słyszę, jak głośno bije ci serce. – Szepcze, uśmiecha się uroczo i delikatnie mnie całuje. Uwielbiam jego bliskość i w sumie za nią tęsknię.
- Już się uspokoiłeś? – Pyta żartobliwie i odsuwa się ode mnie. Oddycham głęboko.
- Nie stój tu, jak ofiara trzęsienia ziemi w Afryce, bo mam ochotę cię zaadoptować. – Śmieje się i znika w kuchni, a ja wzdycham ciężko i biorę się za przygotowania do jutrzejszych zajęć, chociaż nic mi się nie chce i jestem okropnie zmęczony.

Beautiful Sadness Where stories live. Discover now