Rozdział 37

81 12 1
                                    

- Cześć. Co z Ianem? Mówił coś? – Pytam, kiedy wchodzę do mieszkania. Clive wyłania się z kuchni i powoli kręci głową.
- Nie. Wypił kawę i poszedł.
- Tylko tyle? – Jestem naprawdę zdziwiony. Podczas tego porannego najścia był bardziej wylewny.
- Sandra przyjdzie za godzinę. – Informuje Clive, kiedy wyciągam z teczki sprawdziany.
- Tutaj?
- A gdzie? Dzwoniła rano. – Parska śmiechem.
- Dobra. To ja idę do Iana i do Adriena. Zdążę. – Rzucam wszystko. Muszę. Nie spocznę, dopóki się nie dowiem, co z nimi.
- A ja? Siedziałem sam przez pół dnia. – Jęczy i opada na kanapę. Macham wzgardliwie ręką.
- Przez cztery godziny! Ja siedziałem sam przez dziesięć lat. Kwestia przywyczajenia. – Rzucam.
- Będę czekać. Leć. – Uśmiecha się, a ja znowu wypadam na powietrze. Czuć już zbliżająca się zimę. Jest coraz chłodniej. Do mieszkania które dzielą Adrien i Dominic docieram w niecały kwadrans. Drzwi są otwarte, więc wchodzę do środka. W kuchni Dominic grzebie się w jakiejś pokrzywie i w poszukiwaniu Adriena i Amy odsyła mnie do pokoju. Są. Siedzą razem na podłodze i malują coś na ogromnej połaci papieru. To takie urocze. Robią coś razem, chociaż Adrien mówił mi, że tak naprawdę nie kocha Amy. Może coś go ruszyło? Amy jest kompletnie brudna od farby. Gdyby Ian to widział, dostałby apopleksji.
- Cześć. – Mówię. Oboje, jak na komendę spoglądają w moją stronę. Amy podrywa się i chyba planuje mnie przytulić, ale Adrien ją w porę zatrzymuje.
- Hej. Co cię tu sprowadza? – Pyta i wciska jej pędzel, wstając z podłogi.
- Chciałem zobaczyć, jak się bawicie. – Uśmiecham się.
- Super! – Woła entuzjastycznie Amy. Podchodzę bliżej, przechylam głowę. Sprawdzam, co to ma przedstawiać. Ładne nawet, chociaż dziwne. Cieszę się, że tak im dobrze idzie. A właściwie Adrienowi.
- Zostaje tutaj do piątku. – Mówi Adrien. Kiwam głową. Wiem. Mam mu powiedzieć o tym, co wyprawia Ian? Lepiej nie... Amy z zapałem tapla się w farbie. Patrzę na to jeszcze przez moment z błogością, a potem rzucam, że się śpieszę i lecę do Iana. Z nim jest gorzej. Siedzi nieruchomo w fotelu i gapi się w okno, trzymając na kolanach otwartą książkę. Letarg jakiś.
- Hej. – Rzucam niepewnie. Spogląda na mnie i nic nie mówi. No odbiło mu całkiem.
- Jak cię czujesz? – Pytam. Powoli kręci głową.
- Beznadziejnie. Nie umiem sobie znaleźć miejsca. – Mówi. Nie wiem, jak mam mu pomóc, chociaż bardzo chcę.
- Chcesz pogadać? – Pytam.
- Nie. Poczytam sobie.
- Byłem u Adriena. Z Amy wszystko w porządku. – Informuję. Wolę nie dodawać, że świetnie się bawią, bo Iana trafi szlag. Wzrusza lekko ramionami.
- Dobra. Idź już. Zostaw mnie w spokoju. – Prosi. Nie wiem, co robić. Spoglądam na wiszący nad jego głową zegar.
- Idź. Dam sobie radę. – Powtarza. Wiem, że Ian jest na tyle uparty że i tak zmusi mnie do wyjścia. Więc wychodzę i zostawiam go samego, na wszelki wypadek notując w pamięci, by wieczorem zadzwonić.

****

Sandra pojawia się w drzwiach chwilę po tym, jak wracam do mieszkania. Włazi do kuchni i stawia na stole kartonowe pudełko z ciastkami.
- Jak leci? – Pyta i sama zabiera się za jedzenie. Spoglądam na nią znad sprawdzianu.
- Możesz nie pracować, jak masz gościa? – Pyta.
- Nie mam czasu.
- Kompletny brak kultury. Mogę tu jutro też przyjść? Chcę wam kogoś przedstawić. Ma na imię Zeke i...
- Od razu wiadomo, że świr. – Clive powoli kręci głową i upija łyk kawy, a Sandy stuka się wskazującym palcem w czoło.
- Przecież ludzie sami sobie imion nie wybierają.
- Skoro ma tak na imię, to znaczy, że ma nienormalnych rodziców i musiało to na niego przejść w genach. – Odpowiada.
- Przestań sobie jaja ze mnie robić! To jest poważna sprawa. On może być ojcem moich dzieci. – Oświadcza stanowczo Sandra.
- Ile ma lat? Piętnaście, czy siedemdziesiąt?
- Przestań, Clive! – Prosi siostra. Clive się śmieje, a potem nagle traci równowagę. Nie potyka się, upada po prostu nagle, jakby stracił władzę w nogach i w ostatniej chwili chwyta się kuchennej szafki. Patrzymy na to z przerażeniem.
- Co się dzieje? – Pyta Sandra i wstaje z miejsca, ale Clive zatrzymuje ją gestem.
- Nie wiem. Kręci mi się w głowie, widzę podwójnie. Poczekaj chwilę. – Prosi. Tkwi w kucki oparty o szafkę, z zamkniętymi oczami, a Sandy stoi nad nim zdezorientowana. Nie wiem, co robić. Clive otwiera oczy i powoli się podnosi.
- Co się stało? – Pytam. Sandra na wszelki wypadek się cofa i siada z powrotem na krześle.
- Nie wiem. Jakiś dziwny zawrót głowy. Może osłabienie? Już jest w porządku. – Oświadcza i również zajmuje miejsce za stołem, ale zarówno jego siostra jak i ja przyglądamy mu się badawczo.
- Nic mi nie jest. Oszaleliście zupełnie? – Parska śmiechem.
- To nie jest normalne. – Kręcę powoli głową i wracam do sprawdzania testów.
- Dajcie spokój. Mów, Sandy. Kim jest Zeke?
- Nie. Muszę spytać, póki pamiętam... Macie już termin jakiejś rozprawy?
- Myślałem o tym i w sumie chyba nie ma sensu w ogóle kierować tego do sądu. – Oświadcza ze spokojem Clive, a ja tworzę spektakularnego bazgroła po środku arkusza, bo ucieka mi ręka. Jak to nie?
- Dlaczego? – Pyta niewyraźnie Sandra, wpychając do ust ciastko.
- Wie, że źle zrobił i raczej dotarło do niego, że już nie zdobędzie Vincenta. Po co jeszcze łazić po sądach, wykłócać się, niszczyć człowiekowi życie?
- A ty znowu z tym swoim chronieniem życia i godnego bytu? – Jęczy Sandra.
- O co chodzi? – Pytam i na wszelki wypadek odkładam długopis.
- Mówił ci, co się stało, jak miał osiemnaście lat i rzucił go facet? – Pyta Sandy, a Clive wywraca oczami.
- Przestań.
- Nie. Oświadczył, że nie pójdzie na studia i wyjedzie jako wolontariusz do Afryki. Ot tak, żeby pomagać.
- To chyba w porządku, co nie? – Próbuję go bronić.
- Tak. A teraz by go tu nie byłoby i nie byłby lekarzem, tylko grzebałby kijem w kupie słonia. – Sandy stuka palcem w stół, w rytm wypowiadanych słów.
- Ale jestem. Więc daruj sobie.
- I pójdziesz do tego sądu i powiesz, co zaszło!
- Ty mi grozisz?
- Jestem starsza i mam prawo.

Beautiful Sadness Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz