Rozdział 48

62 12 3
                                    

- Cześć. Jak się czujesz? – Rzuca Clive, gdy wraca z pracy do domu i wyrywa mnie z letargu. Siedzę tu sam, w milczeniu od czterech godzin, odkąd wróciłem ze szkoły. Uśmiecham się do niego.
- Dobrze. Zrobię kawę. – Wstaję z miejsca.
- Porozmawiaj ze mną. – Prosi i sam opada na kanapę. Dlaczego? Znowu? Wolę to po prostu przeczekać. Samo minie...
- Nie ma o czym. Nic się nie stało.
- To chociaż mnie wysłuchaj. – Mówi. Brzmi tak dramatycznie i trochę przerażająco, że aż zatrzymuję się w połowie kroku. Patrzę na niego i widzę w jego oczach coś niewyobrażalnie smutnego. Wygląda na pokonanego, jakby coś go przytłaczało. Siedzi naprzeciw mnie, w płaszczu, żółta torba zsuwa mu się z ramienia i z łoskotem uderza o podłogę. Czekam, aż się odezwie. Oddycha głęboko. Modlę się, żeby to nie było nic niezmiernie poważnego i ciągnącego nieuchronnie w dół. Nie lubię takich rozmów. Wolę chyba jednak uciekać od problemów. Siadam obok niego, na brzegu kanapy, żeby móc ewentualnie zwiać.
- Dlaczego znowu się zamykasz? Odtrącasz mnie. – Szepcze. Nie. No teraz mnie będzie psychicznie molestować! I to ma być rozmowa? Chce we mnie wzbudzić poczucie winy.
- Nie odtrącam. Po prostu nie ma o czym mówić. Nie mam żadnego problemu. – Rzucam beztrosko. Nie wierzy mi. Mierzy mnie wzrokiem. Zaraz powie, że mu pewnie nie ufam.
- Nie ufasz mi? – Pyta, drży mu dolna warga, spogląda na swoje dłonie, obraca na palcu obrączkę. No gorzej niż z dzieckiem. Dlaczego do niego nie dociera, że nie chcę gadać?
- Ufam. – Odpowiadam i dotykam jego ręki.
- Ufam. – Powtarzam. Wpatruje się we mnie, zabiera dłoń, odwraca się do mnie profilem, wbijając wzrok w ścianę.
- Nie wiesz, jak cholernie trudno jest się z tobą porozumieć. Gdybym chociaż wiedział, o co chodzi, to może zdołałbym jakoś ci pomóc. A ty... Stale uciekasz, zamykasz się, grzebiesz się sam w tym wszystkim, w milczeniu, a ja cierpię, bo nie umiem i nie mogę ci pomóc. Bo nawet nie chcesz ze mną rozmawiać. Unikasz jak ognia każdego, drażniącego tematu. Każdego słowa, które mogłoby naprowadzić mnie na to, co aktualnie siedzi ci w głowie. – Mówi. Robi mi się przykro. No i wzbudził poczucie winy!
- Przepraszam. – Szepczę, a w niego wstępuje demon.
- Za co ty mnie przepraszasz? Nie przepraszaj, nie dziękuj. Opanuj się i zbierz wreszcie do kupy! – Rozkazuje. Chce mnie zranić, żebym to rozpamiętywał, poczuł się winien i coś zrozumiał. Ale to i tak boli, nawet mimo dobrych intencji. Mam wrażenie, że mnie nie rozumie. A może po prostu nie daję mu się zrozumieć? Głaszczę go po plecach, bo nie wiem, co powiedzieć. Wstaje gwałtownie, idzie do przedpokoju i zostawia tam płaszcz, a potem znika w łazience. Pewnie ma poczucie przegranej, bo nie udało mu się do mnie dotrzeć. Potrzebuję go i powinien o tym wiedzieć. Chyba ma rację. Niech mu będzie. Podciągam kolana pod brodę.
- Ja naprawdę nie wiedziałem, że tak to odbierasz. Że cierpisz razem ze mną. Wydawało mi się, że jeśli nikomu nie będę o niczym mówił, to nie będę przekładał na niego ciężaru. Ale chyba nie wyszło. – Mamroczę niepewnie, kiedy staje w drzwiach. Patrzy na mnie wyczekująco, opiera się jednym ramieniem o framugę.
- Myślałem, że mój problem powinien być tylko mój. Że sobie poradzę.
- Nie radzisz sobie? – Kręci powoli głową. Wzruszam ramionami.
- Nie wiem. W końcu samo mija. – Spoglądam w ścianę, zagryzam wargę. Zbyt wiele mnie to kosztuje. Czuję się, jakbym cofnął się do czasów liceum i zdawał jakiś przeklęty, piekielnie trudny egzamin. Zaczynam rozumieć, dlaczego czuje się odtrącony i jeszcze bardziej się obwiniam. Siada z powrotem obok mnie, wzdycha.
- Jadłeś coś? – Pyta, palcami prawej ręki drapie bliznę. O! Czyli mu się wyczerpał limit czasowy na poważne tematy! Przyglądam mu się przez chwilę. Powinienem pewnie jakoś zaprotestować i dociągnąć tę rozmowę do końca, ale nie czuję się na siłach.

****

Clive próbował dodzwonić się do matki Ashley, ale nie odbierała. Nie wiemy nic ani o dziecku, ani o pogrzebie. A co, jak ona też sobie coś zrobiła? Kiedy Clive jest w pracy stale mnie pilnuje i nasyła na mnie Sandrę, bo nie chce, żebym siedział w miejscu i jęczał. To w sumie dobrze. Doceniam. Siedzę z nią teraz w parku, na zimnej ławce i gapię się na siedzącego na ogrodzeniu ptaka, słuchając jednym uchem o tym, co jej się udało ostatnimi czasy sfotografować. Podskakuję, kiedy gwałtownie uderza mnie w ramię. Sandra, nie ptak.
- Co?
- Słuchasz mnie w ogóle?
- Słucham. – Potakuję posłusznie.
- Co on znowu odwalił? – Wzdycha Sandy.
- Kto?
- Clive.
- Clive nic.
- To kto?
- Daj spokój. – Jęczę i wstaję z ławki, nie mając pewności czy jeszcze się kiedyś do końca wyprostuję. Sandra patrzy na mnie z mordem w oczach i wiem, że jest gotowa stanąć na głowie, byle mnie poskładać do kupy.
- Sprzedaję mieszkanie. – Oświadczam, żeby zaspokoić jej ciekawość. Celowo wybieram najmniejszy z moich obecnych problemów. Siostra Clive'a wsuwa ręce do kieszeni i gapi się na mnie jeszcze przez moment. Wiem, że ta odpowiedź jej nie zadowala, ale co ja mam jej powiedzieć? I tak o wszystkim potem dowiedziałby się Clive. Wolę jej się z niczego nie zwierzać.

Beautiful Sadness Where stories live. Discover now