Rozdział 22

98 16 6
                                    


- Cześć. - Kucam naprzeciw Amy i staram się uśmiechnąć. Nadal przypominam trochę powstałego zza grobu, ale zrobiłem co w mojej mocy, żeby wyglądać normalnie. Udało mi się nawet przespać jedną godzinę, po opuszczeniu wanny. A teraz jestem w nie swoim mieszkaniu i próbuję nawiązać kontakt z małą, kiedy Ian przygląda mi się czujnie.

- Dave jest w tym szpitalu co ostatnio? - Pyta. Podnoszę na niego wzrok.

- Tak, ale teraz i tak ma zbyt wysoką gorączkę, żeby móc z nim normalnie pogadać. - Odpowiadam i odbieram od Amy wręczany mi drewniany klocek.

- To nic. I tak tam pójdę. - Oświadcza i opada na fotel. Bębni palcami w podłokietnik, a ja jedynie wzruszam ramionami.

- Jak chcesz, tylko pamiętaj, że nie możesz mu pokazać, że się boisz, bo wtedy on też zacznie panikować.

- Pojadę tam za kilka dni. - Oświadcza stanowczo.

- Nie należysz do rodziny...

- Coś się wymyśli. A jak nie, to ich postraszę prawem cywilnym, adwokatem... Dam radę. - Wzrusza ramionami. Kiwam tylko głową i stukam klockiem o podłogowe panele, próbując poukładać myśli. Jakoś nie umiem się z tym wszystkim pogodzić. I chorobliwie się boję. Boję się przyszłości. Tak chyba nie powinno być. Orientuję się, że przyśpieszam ruchy ręką, stukam coraz głośniej i prawie zaczynam żłobić otwór w podłodze. Zabieram dłoń. Kurczę, ja jestem obłąkany! Muszę się dobrowolnie zameldować w ośrodku zamkniętym.

- Co się stało? Nie wysypiasz się? - Pyta Ian z przerażeniem. Wszyscy patrzą na mnie, jak na wariata.

- Nie wiem. Nic nie wiem. - Wstaję z podłogi i siadam obok niego, na sąsiednim fotelu. W zamku słychać zgrzyt klucza i jakiś szelest. Amy biegnie do przedpokoju. Po chwili wraca, ciągnąc za sobą przygarbionego Adriena.

- Cześć. - Rzuca, stanowczo sadowi Amy na moich kolanach i zamyka się w kuchni. Jak zwykle wygląda, jakby goniła go banda wygłodniałych bernardynów... Psów rzecz jasna, nie zakonników! Chociaż nie... Bernardyny są przyjazne, w końcu pomagają ludzi. No to dobermanów. Tak! Dobermany pasują. Adrien ubrany byle jak, z fryzurą przywołującą na myśl elektryczne spięcie i kilkunastoma rulonami pod pachą. Jak zwykle niedbały, pogrążony we własnym świecie, małomówny. Jest kompletnym przeciwieństwem poukładanego, pedantycznego, idealnie uczesanego i ubranego w wyprasowany garnitur Iana. Nie wiem, jak oni się dogadują. Charaktery też są kompletnie odmienne... Dziwię się, że jeszcze się nie pomordowali.

- Musisz wziąć się w garść, bo się rozsypiesz. - Oświadcza Ian i przerywa ciszę. 

- Clive też to mówi. - Wzdycham, kołysząc dzieckiem na boki.

- I ma rację. Nie powinieneś żyć życiem innych. Każdy ma dość własnych problemów i one nas nie dotyczą. - Mówi, próbuje spojrzeć mi w oczy, ale skutecznie unikam wzroku. Czy on sugeruje... Już kiedyś powiedział coś podobnego! Że choroba Dave'a mnie nie dotyczy i mam się nie przejmować. Jak to mnie nie dotyczy? Gdyby był obcym facetem mieszkającym na drugim końcu kraju, to mogłoby mnie nie dotyczyć, ale... Ja go zbyt długo znam.


****


- Co z nim jest? Jest wycofany i w ogóle niewiele mówił od czasu, kiedy... Ta cała farsa z tym związkiem. - Wzdycha Mark i siada na mojej kanapie. Dawno nie wyglądał tak dobrze. Jason chyba ma na niego dobry wpływ... W końcu obaj mają HIV, może jakoś lepiej się rozumieją.

Beautiful Sadness Where stories live. Discover now