Rozdział 33

71 14 3
                                    


-Widziałem się z Ianem.-Rzuca Adrien, pochylony nad zarzuconym papierami blatem, kiedy odwiedzam go po pracy. Kiwam głową, bo nie wiem, jak to skomentować.
-I?-Ponaglam. Nie odpowiada, więc próbuję ponownie:
-Rozmawialiście?
-Tak.
-I?
-I nic.-Odpowiada. Nie ma sposobu, żeby się z nim normalnie porozumieć. Facet jest nie do przejścia. Milczę przez kolejne dziesięć minut, zastanawiając się, czy zdołałbym stąd uciec tak, żeby tego nie zauważył, aż w końcu wzdycha i się odzywa:
-A co u Ciebie?
-U mnie?-Pytam uradowany. W końcu będę mógł przerzucić część tego przytłaczającego przerażenia na kogoś innego.
-Clive jest w szpitalu.
-Dlaczego?-Pyta Adrien tym samym, beznamiętnym tonem, w ogóle na mnie nie patrząc.
-Pobił go... Taki jeden facet. Znał mnie i... Nie chciał mi dać spokoju.-Nie wiem, jak mam mu to lepiej wytłumaczyć.
-Zgłosiliście to na policję?
-Tak. Jutro muszę się stawić na przesłuchanie. Oni i tak wiedzą kto to i gdzie jest, bo też trafił do szpitala.
-To dobrze. Będzie sprawa w sądzie, może uda wam się go wsadzić za kratki.
-Nie chcę tego. To znaczy, chcę, żeby go jakoś ukarali, ale nie mam ochoty na łażenie po sądach i powtarzanie tego wszystkiego na okrągło. Mam dość po prostu. Jakaś kompletna paranoja.-Jęczę ostentacyjnie i siadam na blacie, naprzeciw Adriena.
-Ochłoń.-Oświadcza spokojnie w tym samym momencie, w którym do mieszkania wchodzi Dominic, wnosząc ze sobą zapach jakiegoś zielska, jakby go świeżo wyjęli ze środka dzikich, zalesionych terenów.
-Cześć.-Uśmiecha się ciepło i znika w sąsiednim pomieszczeniu, niosąc karton z jakimiś ulotkami.
-O co chodzi?-Wskazuję w tamtą stronę ruchem głowy, kiedy zamykają się drzwi pokoju.
-Walczą o życie jakiejś jaszczurki, czy ropuchy... Sam nie wiem. W każdym razie ktoś chce tam zbudować elektrownię, gdzie te żaby bytują. Tam w sensie... Gdzie bytują. Tam gdzie bytują, to oni chcą budować.
-Będziesz jeszcze... Rozmawiać z Ianem?-Pytam. Robię się natrętny.
-Nie wiem. Nie mam po co.-Adrien odkłada ołówek i idzie w głąb pokoju, więc drepczę za nim.
-Dlaczego?-Pytam. Wzrusza ramionami, więc kapituluję.
-Dobra. Pójdę już. Pojadę... Zobaczę, jak się czuje Mark.-Kieruję się do drzwi.
-Właśnie! Jason z nim zerwał. Pogadaj z nim o tym, doradź mu jakoś. Ja nie jestem w tym zbyt dobry.
-W porządku. Porozmawiam. Trzymaj się.-Uśmiecham się i wychodzę. Adrien nie odpowiada.


****


Kiedy wieczorem wracam do domu, znowu zaczyna padać, a ja nadal nie mam żadnej informacji na temat Clive'a i jego stanu. Mark wbrew pozorom nie wydawał się wcale szczególnie rozbity. Był nad wyraz spokojny, porozmawiał ze mną, pocieszył mnie nieudolnie i wcale się nad sobą nie użalał, a to do niego nie podobne. Siedząc po turecku na łóżku Clive'a wykręcam numer Sandry, kompletnie ignorując to, że może właśnie robić zdjęcia na najbardziej spadzistym krańcu jakiegoś szczytu i zaraz poleci w dół kilkaset metrów, by zderzyć się z dnem mrocznego kanionu. Odbiera po trzecim sygnale.
-Halo?
-Cześć, nie przeszkadzam?-Upewniam się.
-Nie.
-Wiadomo już coś?-Pytam i staram się ze stresu nie obgryzać paznokci.
-Nie. Nie martw się. Zadzwonię, jak będzie przytomny i będziemy mieć jakieś wyniki. Daj spokój...-Szepcze. Wiem, że chce mnie desperacko pocieszyć, ale to wcale nie działa.
-Rozmawiałeś już z policją?-Pyta po dłuższej chwili.
-Jutro rano mam się stawić...
-To śpij już.-Wchodzi mi w słowo, a potem kończy połączenie. Oddycham głęboko i odkładam telefon. Znowu jestem kompletnie sam. W zasadzie byłem sam przez większą część mojego życia i dopóki nie dotarło do mnie, że bycie samemu wcale nie jest super, to mi to szczególnie nie przeszkadzało. A teraz przeszkadza. I to perfidnie. Nie umiem sobie wyobrazić swojego życia bez ludzi, do których jednak, chcąc nie chcąc się przywiązałem. Jak się można nie przywiązywać? Musiałbym mieć mentalność Davida.

Beautiful Sadness Where stories live. Discover now