****

- Zabiję cię, jeżeli jeszcze raz zaczniesz temat Amy i Iana. – Oświadcza Adrien, kiedy tylko przestępuję próg tego zagraconego mieszkania, rozsyłającego na odległość kilometra, zapach ziół i męczący odór farby.- Ty mi grozisz? – Odwieszam kurtkę, wpycham do jej kieszeni rękawiczki. Na tym ich poddaszu jest tak zimno, jak na dworze.
- Nie. Obiecuję. – Wyjaśnia ze spokojem i ustawia w kącie kilka białych rulonów. Kiwam powoli głową i obejmując ciało ramionami wchodzę w głąb mieszkania.
- Jak się miewasz? – Pytam, by przerwać ciszę. Adrien jest trudnym partnerem w rozmowie. Zaglądam mu przez ramię, ale nie rozumiem architektonicznych projektów, ani w ogóle rysunku technicznego. Cisza jest ciężka i nieprzenikniona, a na dodatek jest tu tak koszmarnie zimno, że boję się popadnięcia w jakiś dziwny trans. Wzdrygam się, gdy rozdzwania się mój telefon. Ian.
- Możesz do mnie przyjechać? Amy ma strasznie wysoką gorączkę, od dwóch dni stale wymiotuje, pewnie się odwodniła... Dzwoniłem już po karetkę. – Mówi drżącym głosem.
- Zaraz przyjedzie pogotowie. Jedź z nimi i przestań się martwić na zapas. – Proszę, choć czuję, że sam już dygoczę od wewnątrz. Adrien przygląda mi się z zainteresowaniem, a Ian prosi, żebym przyjechał, pociąga nosem, mówi, że jeszcze zadzwoni i rozłącza się.
- Dzwonił Ian. Jest przerażony. Zanim mnie zabijesz za to, że poruszam ten temat, wiedz, że Amy zabrało pogotowie i sądzę, że powinieneś tam pojechać. Jeśli nie dla niego, to dla niej. – Mówię.
- Więc dlaczego nie zadzwonił do mnie? – Adrien jest niewzruszony.
- Wiesz, jaki jest Ian. Dumny i wyniosły. Skoro on nie umie się ugiąć, ty mu pokaż, że jesteś rozsądniejszy. – Chowam telefon, zastanawiając się, czy Sandra nie mówiła mi kiedyś czegoś podobnego. Powoli zaczynam panikować z powodu Amy. Powinienem pogadać o tym z kimś mądrzejszym i mającym na ten temat jakiekolwiek pojęcie, ale Clive jest teraz na rehabilitacji. Niedługo oszaleję!
- Jak Ian ci powie, gdzie ją zabrali, to prześlij mi adres. – Rzuca Adrien. Cieszę się, że tam pojedzie. To im pomoże. Wszystkim.

****

Ian dzwoni po godzinie, informuje mnie, gdzie zabrali Amy i prosi, żebym przyjechał, więc natychmiast dzwonię do Adriena. Mam nadzieję, że chociaż w tych okolicznościach Ian nie będzie robił szumu. Adrien z miejsca pędzi w stronę recepcji i pyta o Amy.
- Kim pan jest? – Niezadowolona, chuda baba w uniformie mierzy go wzrokiem.
- Ojcem.
- Tamten pan jest ojcem. – Niedyskretnie wskazuje palcem na krążącego nerwowo w kółko Iana.
- To skomplikowane... Mogę się z nią zobaczyć? – Prosi.
- Proszę porozmawiać z tamtym panem. – Rzuca od niechcenia kobieta i zaczyna stukać w klawiaturę komputera. Adrien oddycha głęboko i idzie w stronę Iana. Podążam za nim, jak cień.
- Wiadomo już coś? – Pyta nieśmiało Adrien, a Ian nieruchomieje.
- Co ty tu robisz?
- Vincent powiedział mi, że karetka zabrała małą. – Siada na plastikowym krzesełku przy ścianie. Ian patrzy na niego z góry, ubrany w grafitowy garnitur. Zaraz albo wybuchnie, albo się jednak zachowa jak człowiek.
- Jeszcze nic nie wiadomo, ale to podobno raczej nic poważnego. – Wyjaśnia uprzejmie Ian oficjalnym tonem i krzyżuje ramiona. Za nic się nie przyzna, że sobie nie radzi.
- Poczekam z tobą. – Oświadcza Adrien i zakłada nogę na nogę. Ian chyba chce zaprotestować, ale rezygnuje. Zastanawiam się przez moment, czy napewno się nie pozabijają i czy mogę już wrócić do domu.
- Dacie sobie radę? – Upewniam się. Adrien powoli kiwa głową, a Ian nic nie mówi, tylko biegnie w stronę przechodzącego lekarza. Mam nadzieję, że wspólnie jakoś pokonają wszystkie przeciwności. Choćby tak zwyczajnie, po koleżeńsku. Byłoby wspaniale, gdyby po prostu udało im się dogadać. Gdyby Ian pozbył się tej okropnej maski wrednego biurokraty. Opuszczam szpital, pieszo wracam do domu, oddychając mroźnym powietrzem. Święta za niewiele ponad dwa tygodnie. Trzeba by było zacząć cokolwiek organizować. Gdy docieram do mieszkania, Clive zajmuje się trochę nieudolnie, przygotowywaniem obiadu. Jest tak uroczo nieporadny.
- Cześć. – Mówię, podchodząc do niego i obejmując go jedną ręką w pasie.
- Byłeś tak długo u Adriena? Przecież on nie jest zbyt rozmowny.
- Nie. Pojechałem z nim do szpitala. Amy zabrało pogotowie. – Przysiadam na kuchennym blacie.
- Co się stało? Wiedzą już coś? – Pyta Clive i patrzy na mnie wyczekująco. Pewnie sam by postawił diagnozę, a wolę go nie stresować.
- Jeszcze nic nie wiedzą, ale to podobno nic złego. Miała wysoką temperaturę i Ian zwariował z niepokoju. Będzie dzwonił.
- To dobrze.
- Pomóc ci? – Proponuję.
- Nie! Siedzę tu bezczynnie od ponad tygodnia. Nie traktuj mnie jak niepełnosprawnego.
- Powiem Sandy, że mnie odtrącasz. – Oświadczam, na co on tylko wywraca oczami. Wie doskonale, jak bardzo Sandrze zależy, żeby nic się między nami nie psuło.

****

Ian dzwoni o siódmej rano, w sobotę. Mówi, że z Amy wszystko w porządku, udało się zbić gorączkę. Natychmiast informuję o tym nerwowego Clive'a.
- Dobrze, że wszystko się unormowało. – Mówi, rozsuwając zasłony.
- Dlaczego nie śpisz? – Pytam. Za oknem jest jeszcze niemal zupełnie ciemno.
- Nie jestem zmęczony, mam za dużo wolnego czasu. Ale ty śpij. Nie przejmuj się mną.
- Dobrze się czujesz?
- Tak. – Kiwa zamaszyście głową. Chyba ma dość moich pytań. Wzdycham, gdy wychodzi z sypialni. Ian obudził mnie telefonem, więc i tak już nie zasnę. Wstaję niechętnie, myję się, ubieram, chociaż wciąż chce mi się spać. Ziewam, wchodząc do kuchni.
- Wracaj do spania. – Prosi Clive, ale potrząsam tylko głową i siadam przy stole.
- Nie chcę ich jednak zapraszać w święta. Zrobiliby tylko jedną wielką aferę. – Mówię, opierając podbródek na dłoni, palcem drugiej ręki rysując wzorki na blacie. Clive wzrusza ramionami. W sumie wszystko mu jedno. Sam się w tym wszystkim gubię, nie mam ochoty się nawet ruszać. Za dużo jest wszystkiego. Nie wiem, co z Ashley... A obiecałem sobie, że nie będę się przejmować!
- Co jest? – Clive stawia przede mną kubek z kawą, głaszcze mnie po włosach.
- Nic. Nie wyspałem się. – Odpowiadam. Nie chcę go martwić, bo gdybym zaczął mówić o wszystkim, co mnie w tym momencie trapi, zabrakłoby mi weekendu. A z takich powodów chyba nie dają okolicznościowego urlopu. Rozdzwania się telefon Clive'a.
- Dzwoni matka Ashley. – Rzuca zdziwiony. Nieruchomieję, opluwam się kawą.
- Dałeś jej swój numer? – Pytam, a on tylko kiwa głową, jakby to była najzwyklejsza rzecz w świecie. Łażę za nim, kiedy z nią rozmawia, aż w końcu zapędzam go w róg i stojąc obok, starając się nie oddychać, podsłuchuję o czym mówi matka Ashley. Jest wzburzona. Podobno dziewczyna wyszła z domu dwa dni temu, razem z dzieckiem i do teraz nie wróciła. Nie ma z nią żadnego kontaktu, policja już jej szuka, ale matka Ashley za wszelką cenę chce znaleźć jakiś trop.
- Może Vincent będzie coś wiedział. – Informuje ją Clive, a ja odsuwam się gwałtownie. Mowy nie ma! Nie będę rozmawiał z wiedźmą. Clive przygląda mi się z politowaniem, wciskając w dłoń komórkę.
- Dzień dobry. – Głośno wypuszczam powietrze ustami.
- Czy pan wie, co może się dziać z Ashley? Spotykała się z kimś ostatnio?
- Nie. Nie wiem... Widziałem się z nią kilka dni temu. – Mamroczę niepewnie. Ona powiedziała matce o mandacie?
- Tak. I co mówiła?
- Ukradła szminkę w centrum handlowym. Mówiła pani o tym? – Pytam. Po drugiej stronie zapada cisza.
- Nie. I ona dlatego uciekła? Ze strachu?
- Nie wiem. Wiem tylko, że dostała mandat. Chciała, żebym za nią zapłacił, prosiłem, żeby powiedziała o tym pani.
- Dobrze. Powiadomię o tym policję. Tak bardzo się martwię. Mówią, że skoro jest pełnoletnia i tak nie będą jej mogli do niczego zmusić. – Mówi. Nie wiem, jak jeszcze mogę jej pomóc, więc tylko życzę powodzenia i rozłączam się. Chcę iść do kuchni, w której Clive walczy ze śniadaniem, za pomocą jednej ręki, ale jego telefon znów się rozdzwania. Decyduję, że skoro już tam idę, to mogę mu przynieść komórkę. Zabieram więc ją z blatu, spoglądam na wyświetlacz. Spogląda na mnie ze zdjęcia przystojny, uśmiechnięty brunet, podpisany jako „Andrew", obok imienia pulsuje zielona słuchawka. Nic z tego nie rozumiem... Co prawda Clive nigdy nie mówił mi o swoich znajomych, ale jednak ogarnia mnie jakaś dziwna niepewność. Kim jest ten człowiek? I dlaczego nie mam pojęcia o jego istnieniu?
- Co się dzieje? Dzwonił mój telefon? – Clive wchodzi do pokoju. Szybko chowam jego komórkę za plecami, odrzucając połączenie.
- Tak? Możliwe. Nie słyszałem. Zamyśliłem się. – Uśmiecham się do niego najszczerzej jak potrafię. Przygląda mi się podejrzliwie, ale nic nie mówi, a ja wyjmuję telefon zza pleców i notuję w nauczycielskim kalendarzu numer do tajemniczego Andrew.

Beautiful Sadness Where stories live. Discover now