****

Kręcę się niespokojnie po kuchni, oczekując powrotu Clive'a. Nie jestem dobry w organizowaniu niczego, nawet własnego życia, a co dopiero kolacji na dwie osoby. Słyszę zgrzyt klucza w zamku i dźwięk otwieranych drzwi. Clive najpierw kieruje kroki do łazienki. Dopiero potem zaczyna szukać mnie.
-Cześć. Co to? Kolacja?-Staje za moimi plecami obejmuje mnie w pasie. Omiatam stół wzrokiem po raz kolejny. Wiem... Wino. Ja się chyba naprawdę starzeję... Żeby o tym zapomnieć?
-Tak... Tylko nie kupiłem wina.-Wzdycham i rozglądam się dookoła, szukając alternatywy.
-Zaczekaj na mnie. Zaraz wrócę.
-Nie przesadzaj. Dopiero wróciłeś z pracy!
-Pojadę samochodem, nie będzie mnie pięć minut. Przysięgam.-Oświadcza i opuszcza kuchnię. Brakuje mi argumentów, by dalej protestować. Kiedy znika za drzwiami podchodzę do okna. Uwielbiam obserwować go, kiedy nie jest tego świadom. Mogę bezkarnie się mu przyglądać. Jest już ciemno, parking przed blokiem oświetla pojedyncza latarnia. Widzę go, jak wychodzi z bloku, pochylony, chowa coś do kieszeni. A potem z zaułka pomiędzy budynkami wyłania się jakaś postać. Nie widzę wyraźnie kto, ale dostrzegam doskonale, jak uderza Clive'a w tył głowy, jakimś podłużnym przedmiotem. Potem Clive upada ogłuszony na ziemię. Jestem przerażony. Stoję przez kilka sekund bez ruchu, zastanawiając się, jak to możliwe, a potem, chwytając w biegu płaszcz i telefon, pośpiesznie zakładając buty, wypadam na ulicę, trzaskając drzwiami mieszkania. Są. Clive leży bezwładnie na chodniku, na boku, a nad nim stoi jego oprawca, wysoki, ubrany w zwyczajny, czarny płaszcz. Podchodzę do niego bezszelestnie i uderzam go oburącz w plecy. Zaskoczony traci równowagę. Trzymany przedmiot, jak się okazuje kij baseballowy, wypada mu z rąk i z głuchym łoskotem uderza o beton. Podnoszę go i uderzam nim napastnika w nogi. Upada na kolana z cichym, zduszonym jękiem. W tej chwili kompletnie nie myślę o konsekwencjach. Mam gdzieś to, czy oskarży mnie o napaść. Chcę tylko, żeby Clive z tego wyszedł.
-Popieprzyło Cię?-Jęczy tamten mężczyzna, przyciskając otwartą dłoń do lewego kolana. Spoglądam na niego i dopiero teraz rozpoznaję w nim Jaspera. Nigdy bym się tego nie spodziewał... Wszystkiego, ale nie tego! Czego on chce od Clive'a? Pewnie nie widział, że obaj tu mieszkamy... Musiał mnie śledzić i chciał skrzywdzić Clive'a, żebym do niego wrócił. Patrzy mi w oczy. Jest wściekły. Klękam obok Clive'a, sprawdzam, czy oddycha.
-W czym on jest lepszy ode mnie?-Pyta Jasper, półleżąc na chodniku, w bladym świetle latarni. Nie wiem, co robić.
-Zamknij się!
-W czym?-Powtarza. Jestem tak zdenerwowany, że chyba byłbym gotów go zabić, gdyby tylko wystarczająco mnie sprowokował.
-Jeszcze jedno słowo...-Przyciskam kolanem kij do ziemi, by nie mógł go dosięgnąć i spoglądam na Clive'a. Nie wiem, czy mogę go ruszać, ale boję się, że się wyziębi. Ostrożnie podnoszę go z ziemi. Spogląda na mnie przez moment zamglonym wzrokiem. Proszę go, by coś powiedział, staram się gorączkowo, by nie utracił przytomności, ale odpływa. Obejmując go jedną ręką, wyciągam z jego kieszeni telefon i wzywam policję i pogotowie. Głaszczę go po plecach i kołyszę w ramionach. Oddycha, ale jego oddech jest świszczący i nierówny. Jasper porusza się na chodniku, próbuje wstać. Wrzeszczę na niego. Mam ochotę płakać i rozszarpać go na strzępy. Jeszcze nigdy nikogo aż tak nienawidziłem. W budynku zapala się światło. Mam gdzieś ile osób nas teraz widzi i mam gdzieś to, komu o tym doniosą. Chcę tylko, żeby Clive przeżył. I na zawsze był przy mnie. To jest najważniejsze. W głowie odliczam sekundy i minuty, czekając na przyjazd karetki i policji. Obserwuję potem, jak zabierają Clive'a, pomagają mi wstać z ziemi. Jeden policjant rozmawia ze mną, drugi z Jasperem, opierającym się o radiowóz. Zabierają Clive'a i zabierają Jaspera, a ja tkwię nieruchomo na środku podwórka. Nie poruszam się, więc gaśnie latarnia nad moją głową. Nie wiem, co robić. Dzwonię do Sandry. Pyta, do którego szpitala zabrali Clive'a, mówi, że mam czekać, że pojedzie po matkę, a potem po mnie. Prosi, żebym nie robił głupstw, wrócił do domu i czekał na nią. Nie chcę czekać. Z każdą sekundą jestem bardziej przerażony. Nie przeżyję bez niego.

****

-To moja wina.-Szepczę, siedząc z Sandrą i jej matką na zimnym, szpitalnym korytarzu. Zaraz zwariuję, jak nie uzyskamy żadnych informacji.
-Daj spokój.-Sandy opiera się o ścianę naprzeciw i wpatruje się we mnie przez chwilę.
-Ty wiesz kim był ten facet?-Pyta. Kiwam głową.
-Wsadzimy go do pierdla.-Oświadcza stanowczo i zaczyna chodzić w kółko, wyłamując palce.
-Jedź do domu. Zadzwonimy, jak coś będzie wiadomo.-Matka Clive'a głaszcze mnie po plecach. Dlaczego oni wszyscy są dla mnie tacy dobrzy? Nie wiem, co mam zrobić. Po raz kolejny gubię się kompletnie. Chciałbym tu tkwić i czekać, chociaż doskonale wiem, że nie mam po co. I tak nikt by mi niczego nie powiedział...
-Odwiozę cię.-Proponuje Sandy i pogania mnie gestem. Wstaję niechętnie i wlokę się za nią do auta, chociaż doskonale wiem, że i tak już nie zasnę tej nocy. Jedziemy w milczeniu niemal pustymi ulicami. Nie chcę z nikim rozmawiać. Po raz kolejny nie wiem, co miałbym powiedzieć. Muszę to sam przetrawić, przemyśleć, nastawić się jakoś. Wysiadam więc w milczeniu pod budynkiem w którym mieszka Clive i uśmiecham się do niej słabo na pożegnanie. Nie wiem, czy chcę tutaj być. Może powinienem wrócić do siebie. Tam nie ma nic, co by mi o nim stale przypominało. Oddycham głęboko i ruszam przed siebie, więc czuła na ruch latarnia rozbłyskuje światłem.

****

Wtulam twarz w jego poduszkę, oddycham głęboko. Nie. Nie powinienem tego robić. To tak, jakby on już umarł. Odwracam się gwałtownie na wznak. Wiem, że tej nocy nie zasnę, bo po prostu muszę się dowiedzieć, co z nim. W głowie rodzą mi się najczarniejsze scenariusze. To przerażające. Nie mogę go stracić. Wstaję i błądzę bez celu po mieszkaniu. Jest środek nocy. Sprzątam przygotowaną kolację i wyrzucam sobie to, że w ogóle ją zrobiłem, choć wiem, że to bez sensu. Nikt oprócz Jaspera, nie jest temu winien. Targają mną sprzeczne emocje. Zaczyna padać deszcz, zegar wybija drugą w nocy. Staję w oknie i gapię się w ciemność. Panikuję, a myśli w mojej głowie gonią jedna drugą i rozpędzają się coraz bardziej. Wielkie krople deszczu uderzają o szybę i spływają po niej, wijąc się i rozpryskując na parapecie.

Beautiful Sadness Where stories live. Discover now