- Przesadzasz, nie jest taki zły. - Wywracam oczami.

- Jest, kurwa, obrzydliwy! I jeszcze to imię - Jason! Kto nadaje dzieciom takie chujowe imiona? Swoją drogą twoje też nie jest lepsze. Ludzie się tak nazywali w ubiegłym stuleciu. - Zapala papierosa. Patrzę mu urażony w oczy.

- Moja matka urodziła się w Vincent, w Iowa.. - Wyjaśniam. Dave parska śmiechem.

- Dobrze, że nie urodziła się gdzie indziej, bo nazywałbyś się Ciudad Juarez, Atlanta, Oklahoma, albo Springfield!

- Bardzo zabawne! A twoje imię jest dziełem przypadku?

- Nie. Mówiłem ci już, że moja matka była wariatką. Dlatego uparła się, by moje imię zaczynało się na tę samą literę, co nazwisko. A ponieważ Damon, Dennis, Donald i Dorian, wydały jej się być zbyt pretensjonalne, zostałem Davidem. - Wzrusza ramionami. Idziemy przez chwilę w milczeniu. Jedna rzecz nie daje mi spokoju.

- Dlaczego ty tak wszystkich krzywdzisz? - Pytam. Wywraca oczami.

- Bo lubię. Jak mnie wywalą z roboty i będę szukał nowej, to sobie to wpiszę w rubryce „Hobby i zainteresowania" - Oświadcza.

- David!

- Wiem, jak mam na imię. Dlaczego je ciągle powtarzasz?

- Bo mnie wkurzasz.

- Uwielbiam to, uwielbiam. - Śmieje się i wydmuchuje w moją stronę smugę dymu. Rezygnuję z dalszej dyskusji.

- Dobrze. Idź już, bo widzę, że się śpieszysz. O której masz wolontariat? Jest już dwunasta. - Spogląda na zegarek. Próbuje się mnie pozbyć?

-O piętnastej...

- No widzisz? To leć do domu, bo pewnie musisz jeszcze zrobić sto niezwykle istotnych rzeczy, a ja idę kogoś prze... Się przelecieć. Przewietrzyć się, chciałem powiedzieć. - Popycha mnie przed siebie. Zatrzymuję się i odwracam do niego przodem, z mordem w oczach.

- Pamiętaj, że jak złamiesz zasady odwyku i z kimś się prześpisz, to w życiu się do ciebie nie odezwę. - Oświadczam kategorycznie.

- Dobrze. Idź już. - Kiwa niewzruszony głową. Przyglądam mu się przez moment, a potem odchodzę. Nie idę jednak do domu, tylko do kwiaciarni, a potem na cmentarz. Błądzę przez kilka minut alejkami, szukając właściwego grobu. Nienawidzę cmentarzy. Nie pamiętam kiedy ostatnio byłem na jakimkolwiek. Chyba na pogrzebie rodziców, dwanaście lat temu. Jest. Ładny, czarny, granitowy nagrobek. Poznałem tylko dzięki fotografii. Dopiero teraz dowiaduję się, jak ten facet się nazywał i jak długo żył. Richard Harrison. Odejmuję w myślach daty. Wychodzi, że siedemdziesiąt trzy lata. Kładę kłady na płycie, stoję przez moment wpatrując się w zdjęcie, a potem zwiewam w stronę bramy, żeby jak najszybciej stąd wyjść. Czuję, że spełniłem moralny obowiązek i jest mi lżej. Wracam do mieszkania. Nie mam nic do roboty, ale lepsze to, niż sterczenie tu bez sensu i odliczanie minut do tego cholernego spotkania z dziećmi.

****

- Dzień dobry! - Macha do mnie mała, blondwłosa dziewczynka, na oko trzyletnia. Kiwam głową, siadam na obitym czerwonym atłasem krześle, ustawionym po środku, tyłem do drzwi. Cholera! Co ja mam zrobić? Przedstawić się ... Czy co? Już chyba zajęcia w szkole nie są tak stresujące. Otwierają się drzwi i ktoś wpada do środka. Clive!

- Dzieciaki! To jest pan, który zgodził się spędzać z wami czas. - Uśmiecha się. Spędzać czas? Kto ja jestem? Klaun, czy pani do towarzystwa?

Beautiful Sadness Where stories live. Discover now