i need your love

970 92 27
                                    

Największym minusem biletów lotniczych kupowanych na ostatnią chwilę jest to, że nigdy nie ma dwóch wolnych miejsc, które znajdują się obok siebie. Nawet nie w pobliżu. 

Moja miejscówka znajdowała się na samym końcu, blisko ogona samolotu. Niall miał zaś miejsce koło wyjścia awaryjnego. Zastanawiałam się, czy się nie zamienić. Moja miejscówka napawała mnie niepokojem, ponieważ podczas katastrof ogon zawsze był doszczętnie zniszczony, a Niall na swoim miejscu miałby szansę się jakoś uratować.

Niepewnie usiadłam w środkowym fotelu, mając po swojej lewej jakiegoś mężczyznę ubranego w spraną, flanelową koszulę, od którego śmierdziało starym tłuszczem, a po prawej starszą kobietę, która zdecydowanie nie mówiła po angielsku. Na szczęście lot miał trwać niecałą godzinę, co było niczym, porównując moje loty z małego lotniska East Midlands niedaleko Nottingham do Nowego Jorku z przesiadką w Brukseli. 

Stewardessy zamknęły drzwi i rozpoczęły swoją procedurę przed odlotem. Zapięłam pas i usiadłam wygodnie, puszczając ich słowa mimo uszu. Później i tak usłyszałam to samo, tyle, że po hiszpańsku, aż w końcu maszyna zaczęła kołować w kierunku pasa startowego.

Sięgnęłam po telefon, by włączyć sobie muzykę i tryb samolotowy. Nie zdążyłam nawet go odblokować, kiedy zawibrował w mojej dłoni, a na ekranie pojawiło się powiadomienie o nowej wiadomości.

Nialler: tęsknie za tobą 🙁

Lola: zabawne.

Lola: wyłącz telefon. Zakłóca fale radiowe i przez to pilot może mieć problem z maszyną w trakcie lotu. 

Nialler: zabawne.

Nialler: skoro niby tak jest, to dlaczego w każdym samolocie jest teraz wifi do którego można się podłączyć? 😏

Lola: czy ty znowu grzebałeś w moim telefonie??

Nie miałam go zapisanego jako Nialler.

Nialler: nie wiem o co ci chodzi 🙈 i dlaczego akurat mnie oskarżasz o ten haniebny czyn 😫

No tak, bo to sprzątaczka w hotelu wzięła mój telefon i zmieniła nazwę akurat jego kontaktu. Westchnęłam głośno i wystukałam krótką odpowiedź:

Lola: żegnam.

Włączyłam tryb samolotowy i losową playlistę. Odchyliłam głowę do tyłu i oparłam wygodnie o zagłówek, delikatnie przekrzywiając twarz w bok i wyglądając przez okienko. Samolot wbił się w powietrze i teraz wyrównywaliśmy lot. Ziemia była niewidoczna, ponieważ zasłaniały ją puszyste, białe obłoki, a po chwili nie widziałam nawet ich, ponieważ kobieta zasłoniła okno.

Nie wiedziałam kiedy zasnęłam. Obudziły mnie głośne oklaski, tak głośne, że nie zagłuszyła ich nawet muzyka. Delikatnie wyciągnęłam słuchawki z uszu i schowałam telefon do torby, którą miałam między nogami. Dlaczego ci ludzie klaskali? Czyżby ominęły mnie jakieś ciężkie turbulencje i stąd to podziękowanie dla pilota? Czy klaskali ot tak, bo cieszyli się, że udało im się dolecieć? 

Dla mnie sam ten nawyk był dość dziwny. Pierwszy raz spotkałam się z nim, kiedy leciałam po raz pierwszy do Stanów. Po wylądowaniu na płycie lotniska w Nowym Jorku byłam tak zafascynowana tym, co zobaczyłam przed chwilą w tym małym okienku, że z odrętwienia wyrwało mnie dopiero klaskanie i, idąc za tłumem, sama zaczęłam klaskać. Gdy wracałam do domu, tego klaskania już nie było, a lecąc z powrotem do Ameryki, znowu się z nim spotkałam. I tak parę razy. Ludzie klaskali bez powodu. Rozumiem klaskanie w formie podziękowania, że pilot bez problemów posadził samolot na ziemi po trudnym locie, ale nie klaskanie bez powodu. To jak... zacząć klaskać kierowcy autobusu, że dowiózł nas na dany przystanek. Albo dentyście, kiedy boruje nam zęby. 

Pasażerowie powoli zaczęli opuszczać pokład samolotu, więc to zrobiłam i ja. Schodząc po schodach na płytę lotniska, zauważyłam, że Niall z niecierpliwością już na mnie czeka obok nich. Kiedy się z nim zrównałam, mocno objął mnie w pasie i cmoknął w policzek.

- Już nie udawaj, że tak uschnąłeś z tęsknoty - parsknęłam. - Rozdzielili nas na godzinę i przeżywasz, ale wcześniej jakoś te trzy dni nie wywarły na tobie wrażenia.

- Nie wiesz, jakie katusze wtedy przeżywałem - powiedział całkiem poważnie. Tak poważnie, że byłam w stanie mu w to uwierzyć. 

- Nie okazywałeś tego.

- Nie chciałem ci dać tej satysfakcji z mojego cierpienia. 

Zachłysnęłam się wciąganym przez płuca powietrze. Tak oto działa na mnie głupota Nialla Jamesa Horana, proszę państwa.

- Za kogo ty mnie masz? - oburzyłam się. Nie dał mi dokończyć, ponieważ przyciągnął mnie bliżej i zamknął usta, składając na moich wargach krótki pocałunek.

- Witaj na Florydzie!

Tampa była uroczym miasteczkiem. W sumie, to uroczym miastem. Uroczym i ogromnym. Przede wszystkim gorącym i dusznym, a fakt, że z prawie każdej strony była woda, wcale mnie nie pocieszał. 

W samym stanie planowaliśmy zabawić około tygodnia. Najpierw Tampa, oczywiście, potem Miami, Orlando i może Jacksonville. Osobiście, to wolałabym nigdy nie opuszczać Florydy. I to nie dlatego, że lubowałam się w ciepłym klimacie i tak bardzo mi się tu podobało, a tylko i wyłącznie dlatego, że powrót do Nowego Jorku wiązał się z podjęciem jakiejś decyzji, a ja nie miałam ochoty na takie rzeczy.

Zaraz po zameldowaniu się w hotelu, pojechaliśmy pograć w golfa.

To Niall wpadł na ten pomysł i w sumie, to od razu byłam temu przeciwna, ponieważ golf zawsze wydawał mi się nudny, ale wizja prowadzenia tego śmiesznego wózka golfowego mnie przekonała. 

Nie mieliśmy wielce profesjonalnych stroi, ale za drobną opłatą można je było wypożyczyć - tak samo, jak sprzęt - więc to właśnie zrobiliśmy. Czułam się okropnie w obcisłej spódnicy golfowej w kolorze soczystej zieleni i białym topie, który ledwo mi sięgał do pępka. Niall miał na sobie jakieś śmieszne szorty i koszulkę polo i przysięgam, nie widziałam nigdy faceta, który wyglądałby lepiej w polo od niego. 

Gdy pojawiliśmy się na pierwszym dołku, mogłam się przekonać, że Niall doskonale wiedział, co robił. On UMIAŁ grać w golfa, co więcej, był w to naprawdę DOBRY. Ja nawet nie umiałam się porządnie zamachnąć tym głupim kijem i koniec końców tylko prowadziłam wózek, chociaż brunet oferował, że mnie nauczy. 

Po golfie udaliśmy się na kolację i tak minął nam pierwszy dzień.

Następnego dnia poszliśmy do zoo, gdzie można było na wyciągnięcie ręki podejść do znajdujących się tam zwierząt. To było coś jak safari i to było niesamowite przeżycie, być tak blisko tych ogromnych i dzikich(no, już tak nie do końca dzikich) istot. Zapragnęłam wtedy odwiedzić sawannę w Afryce i od tamtej pory to było moim skrytym marzeniem.

Przez cały nasz pobyt robiliśmy mnóstwo zdjęć i będąc w zoo nagraliśmy nawet filmik dla moich rodziców, gdzie małpa pozdrawiała ich w języku migowym. Horan śmiał się, że to ta małpa Edek? Zenek? z "Madagaskaru". 

Ani razu nie poszyliśmy tematu z serii "co dalej", chociaż niezadane pytanie wisiało wciąż w powietrzu. Nie potrafiliśmy się przez to bawić i czerpać ze zwiedzenia i samego popytu w Tampie tylu rzeczy, jak w poprzednich miejscach. 

Zabukowaliśmy bilety lotnicze do Key West. Przez brak samochodu byliśmy zdani na inne środki podróży, ale nie narzekaliśmy. W Tampie wypożyczyliśmy samochód i planowaliśmy zrobić to samo, kiedy wylądujemy w nowym miejscu. Niall rozeznał się w temacie i dogadał się, że wypożyczone auto będziemy mogli oddać w West Palm Beach, gdzie wypożyczalnia też miała swoją tak jakby "bazę". Dzięki temu mogliśmy przejechać cały odcinek od Key West do West Palm Beach, drogą numer jeden, która ciągnęła się wzdłuż wschodniego wybrzeża Florydy, a nawet do samej granicy z Kanadą, docierając między innymi do dzielnicy Bronx w Nowym Jorku.

Chryste! Miałam dodać ten rozdział w środę, ale najzwyczajniej w świecie... zapomniałam. Przepraszam. 

Jutro maraton (może, zależy, czy się wyrobię, ale na 70% tak)

long way home | n. horanWhere stories live. Discover now