runnin' (lose it all)

1K 108 41
                                    

  Teksas zawsze kojarzył mi się z kowbojami, rodeo, wielkimi przestrzeniami i naftą. Te wielkie przestrzenie były jednak zabójcze - zwłaszcza dla zwierzyny. Jadąc autostradą(gdzie w końcu można było jechać trochę szybciej), co chwilę napotykaliśmy się na ciała martwych saren, pancerników czy kojotów. Naprawdę przykry widok. 

Niall śmiał się, kiedy przy jednej z restauracji zauważyliśmy znak "you kill it, we grill it", ale mi jakoś nie było do śmiechu. 

Po długiej podróży w końcu dobiliśmy do San Antonio. Nie chcieliśmy zostawać w mieście na dłużej, w zasadzie, to to była tylko nasza noclegownia. Pomimo zmęczenia udaliśmy się na spacer, bo grzechem byłoby nic nie zobaczyć. Swoje kroki skierowaliśmy do Alamo, gdzie stała twierdza zachowana w świetnym stanie. Można było zwiedzać pomieszczenia w środku jak i park, ale zrezygnowaliśmy. Przeszliśmy się po uliczkach i po słynnym Riverwalk. Wszystko było  podświetlone lampami. Rozwieszone na drzewach lampki dodawały wspaniałego klimatu. W samym centrum miasta utworzono kanały, którymi można było przepłynąć się w gondoli. Na brzegach kanałów otworzono restauracje i bary, wszędzie znajdowały się tłumy ludzi i słychać było gwar. muzykę w tle. Kanały tworzące pętle można było spokojnie obejść piechotą. W zimę uwagę przykuwają iluminacje, a latem piękna zieleń i szum wody. To miejsce zrobiło na nas ogromne wrażenie, ale zmęczeni wróciliśmy do hotelu, by następnego dnia ruszyć dalej. 

Celem naszej wyprawy było miasto South Padre Island, które znajdowało się na wyspie o tej samej nazwie, nad Zatoką Meksykańską. Dostaliśmy się tam długim mostem, który łączył ją z wybrzeżem. 

Plaże rozciągały się na całej długości wyspy, a im dalej na północ, tym bardziej dziko. Jechaliśmy tak długo, dopóki nie skończyła się nam droga. Zaparkowaliśmy samochód i ruszyliśmy na spacer po wydmach do morza. Woda była przyjemnie ciepła, nawet zbyt ciepła. Szliśmy kawałek brzegiem morza. Gdy wiatr mocniej zawiał, piasek uniósł się do góry i powstało coś w rodzaju burzy piaskowej. Oczywiście, nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zaczęli zachowywać się jak dzieci. Zaczęliśmy biegać, skakać i turlać się po śnieżnobiałym piasku. Plaża była tak szeroka, że od czasu do czasu przejechał po niej samochód terenowy i nikt nie zwracał uwagi na nasze wygłupy.

Hotele były tanie, a widoki z pokojów nieziemskie. Parę dni poświęciliśmy na pobyt w tym miejscu, by odpocząć i całkowicie się zresetować.

Następnego dnia wybraliśmy się na północną część wyspy, do parku narodowego. Przez całą podróż po Ameryce nie widziałam takich pustek! Przemierzyliśmy dosłownie kilometry plażą nie napotykając się na żadną żywą duszę. Słońce tak grzało, że co chwilę musiałam wchodzić do wody i całkowicie się w niej zanurzyć, by chociaż trochę ochłodzić ciało. Na plaży co kilkadziesiąt metrów znajdowały się zadaszone, drewniane stoliki, gdzie można było schować się przed słońcem, ale było mi żal nie korzystać z promieni. 

Mieliśmy szczęście, ponieważ trafiliśmy na żółwie, które postanowiły wyjść z wody. Bardzo chciałam podejść bliżej, by mieć z nimi zdjęcie, ale nie chciałam ich stresować. Oglądaliśmy je więc z daleka, zachowując się najciszej, jak tylko potrafiliśmy. 

Długo zachowywaliśmy z Niallem milczenie. Nie wiem czemu tak rzadko się do siebie odzywaliśmy. Może oczarowani Teksasem, preriowym krajobrazem,  wyschniętym korytem rzeki, swobodnie pasącym się stadem bydła, migającymi od czasu do czasu bramami wjazdowymi na ranczo, samotnie stojącymi stacjami benzynowymi, lekko wyblakłymi graffiti przedstawiającymi flagę Stanów lub Teksasu albo bizona, zardzewiałymi metalowymi szyldami i ozdobami, nie chcieliśmy przerywać tej ciszy wywołanej zachwytem, jakby to wszystko nagle miało zniknąć. Można było się spodziewać, że takie widoki zobaczy się tylko w skansenach, tymczasem tak tu po prostu było. Trochę tak jakby zatrzymał się tu czas.

Z żalem opuściłam wyspę. Kierowaliśmy się wzdłuż wybrzeża do Luizjany, zatrzymując się na nocleg niedaleko Houston. Rozbiliśmy namiot na dzikiej plaży i zanim zasnęliśmy, długo wpatrywaliśmy się w gwiazdy, które tworzyły ogromną kopułę nad naszymi głowami. 

- Lola? 

Przekręciłam głowę, by spojrzeć na bruneta. Był środek nocy, co on ode mnie chciał? Czyżby szykowała się kolejna nocka zwierzeń?

- Huh?

- Mam niezły pomysł.

Nim zdążyłam zareagować, poderwał się na nogi i patrzył na mnie wyczekująco. Światło księżyca padało na jego twarz i odbijało się w jego jasnych oczach.

- Jak zwykle, boję się tego twojego super planu, ale jak zwykle ty i tak masz to gdzieś, więc muszę się na to zgodzić, czy mi się to podoba, czy nie - westchnęłam ciężko, również się podnosząc. Otrzepałam się z niewidzialnego kurzu i spojrzałam na Horana.

- Przesadzasz. Przecież nie będę ci kazał skakać na bungee - mruknął i wyciągnął dłoń w moim kierunku. - Chodź. Przejdziemy się.

Niepewnie chwyciłam jego dłoń i dałam się poprowadzić na brzeg plaży. Nie było słychać nic oprócz delikatnego szumu fal, a w oddali nie było widać nic oprócz zamazanych konturów drzew. Byliśmy tylko my, ja i Niall, trochę przyrody, nic więcej. Cisza. Spokój.

- Pięknie tu, nie? - spytał, zadzierając głowę ku górze.

- Więc to był twój super plan? Zachwycanie się urodą tego miejsca? Mogliśmy to robić przy naszym namiocie.

- Najbardziej entuzjastyczna osoba zarzuciła mi kiedyś brak optymizmu, ale wydaje mi się, że teraz sama go nie ma - prychnął.

- Dobra, Niall, nie ufam ci w tym momencie. Wiem, że coś knujesz i boję się tego - przyznałam, zatrzymując się. Stałam jak wryta, nie robiąc ani kroku dalej. Wciąż trzymał moją dłoń i zdecydował się również zatrzymać, zamiast ją puścić. Odwrócił głowę w moim kierunku. - Możemy już wracać?

- Ale perełko, to dopiero początek - zacmokał.

- W takim razie kontynuuj sam. Ja spadam.

Nie pozwolił mi się odwrócić i wrócić do namiotu. W mgnieniu oka znalazł się tuż za mną i objął mnie swoimi ramionami w pasie.

- Ty, moja droga, nigdzie mi teraz nie uciekniesz - wyszeptał wprost do mojego ucha.

- Niall, proszę cię - pisnęłam. - To nigdy nie kończy się dobrze.

- Spacer plażą w świetle księżyca? Chryste - chociaż tego nie widziałam, byłam pewna, że właśnie przewrócił oczami. - Chciałem być romantyczny, a ty jak zwykle sobie coś dopowiadasz. 

- Ty? Romantyczny? - prychnęłam. - Słyszałam co nieco o twoim związku z Mary, Niall. Na walentynki dałeś jej kwiaty, a liścik brzmiał dokładnie tak: "Tu Twój Walentynek. Przypominam Ci, na wypadek, gdybyś zapomniała, że za mną szalejesz, świata poza mną nie widzisz i spać przeze mnie nie możesz".

- Co w nim było złego? - zaśmiał się.

- No nie wiem, może wszystko, zważając na to, że był cholernie narcystyczny?

- Okay - odwrócił mnie tak, że teraz stałam zwrócona do niego twarzą, a jego dłonie znajdowały się teraz na wysokości moich bioder. Nie, żeby mi to przeszkadzało. - Mój związek z Mary, to była jedna wielka katastrofa ustawiona tylko i wyłącznie pod publikę. Ona chciała popularności, ja jak zwykle dałem się wykorzystać, bo nie chciałem samotności. I nic z tego nie miałem. Więc kiedy ona bawiła się mną, ja bawiłem się nią, obracając to wszystko w jeden wielki żart, którą zresztą ta relacja była. Nie możesz mnie oceniać przez pryzmat tego jednego występku. Dzieciaki wysyłają sobie gorsze liściki na walentynki. 

Zrobiło mi się okropnie żal bruneta i jak zwykle, poczułam wyrzuty sumienia, które wręcz zżerały mnie od środka, kiedy patrzyłam w jego niebieskie, smutne oczy.

- Przepraszam - wyszeptałam. - Nie powinnam mówić o czymś, jeśli nic na ten temat nie wiem.

- Nie musisz mnie za nic przepraszać, Louane.

Przytulił mnie. Tak po prostu.

Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam, co mam zrobić. Dopiero po paru sekundach owinęłam swoje dłonie wokół jego ciepłego ciała i oparłam głowę o jego ramię. Wydawało mi się, że idealnie tam pasuje. A jeśli coś do siebie pasowało, to już nie mogło zostać oddzielone, prawda? 

long way home | n. horanWhere stories live. Discover now