gravel to tempo

1.4K 138 45
                                    

Nie mogłam ukrywać, że w ogóle nie myślałam nad propozycją Nialla. Bo myślałam. Cały czas.

Miał, kurde, rację. Dlaczego męczyłam się w pracy, której nie lubię? Bo dużo za to dostaję, ale to nie powinno być moim priorytetem. Nikogo priorytetem. Tak jednak było w przypadku wielu ludzi - pracowali, robiąc coś, czego nienawidzą lub, co gorsza, na czym w ogóle się nie znają, zgarniając za to niezłe pieniążki. W dorosłym życiu trzeba się poświęcać i to właśnie było takie poświęcenie. Osiem godzin w głupim budynku z głupimi ludźmi, by w zamian móc opłacić rachunki i mieć co jeść. By przeżyć.

Zdawałam sobie jednak sprawę, że zostanie korposzczurem jakoś nigdy nie znajdowało się na liście moich marzeń i celów. Może i nie wiedziałam do końca, co chcę w życiu robić, ale siedzenie za biurkiem z papierami zdecydowanie nie było moją ambicją. W głowie jakiś głosik wciąż mi mówił, że stać mnie na więcej.

A może był to Niall? Było to tak samo irytujące jak on sam. Mogło się zgadzać.

Westchnęłam i przerzuciłam stos papierów na kolejne biurko. Ledwo zdołałam usiąść przy swoim, kiedy stanęła przy nim moja koordynatorka:

- Dasz radę ogarnąć jeszcze te? Ostatnie na dziś.

Głos miała miły, ale doskonale wiedziałam, co się za nim  kryje. Automatycznie pokiwałam głową. Był to odruch nabyty, chociaż nie kontrolowałam go całkowicie. Miałam ochotę wcisnąć jej te papiery w tyłek.

Zabrałam się za kolejną przydzieloną robotę. Dzielnie walczyłam z pokusą, żeby nie spalić tych przeklętych kartek lub by nie wrzucić ich do niszczarki. Jak łatwo wtedy mogłabym pozbyć się swoich problemów.

W międzyczasie dostałam chyba z milion wiadomości od Nialla. Chociaż pytał w nich jak się czuję (dawno nikt mnie o to nie pytał) czy co robię (pracuję, a co mogę dupku robić) wiedziałam, że chodzi mu o to, czy podjęłam już decyzję.

Moje serce krzyczało tak, ale rozum nie. Nie mogłam tak nagle wszystkiego zostawić i jechać byle gdzie, a tego właśnie ode mnie wymagał.

Westchnęłam, po raz kolejny w przeciągu minuty. Czułam na sobie wkurzony wzrok moich towarzyszek w niedoli, ale niespecjalnie się tym przejęłam.

- Hej, Lola!

Odwróciłam się gwałtownie i zmrużyłam oczy pod wpływem ostrego słońca. Trochę mi to zajęło, zanim rozpoznałam sylwetkę stojącą na środku parkingu.

- Ty tutaj? - mruknęłam. - To podchodzi pod stalking.

- Nie chcesz widzieć, co bardziej podchodzi pod stalking. Jak w pracy?

- Nie mogłeś zadzwonić lub napisać, by się o to spytać?

Niall uważnie przyjrzał mi się tymi swoimi niebieskimi oczętami. Czy to takie światło, czy one faktycznie przybrały jaśniejszy odcień błękitu? Doskonale kontrastowały z jego bladą cerą i ciemnymi już włosami. Boże święty. Był o wiele przystojniejszy niż w liceum.

- Nie, bo nie odpowiadasz na moje wiadomości - odparł spokojnie, a mnie dopadło coś na wzór... wyrzutów sumienia?

- Przepraszam - odparłam ze skruchą. - Miałam naprawdę dużo pracy.

Zaczęłam zastanawiać się nad tym, co właściwie Niall tutaj robi, skoro ma tyle czasu. Na dodatek chce wyjechać. Czy on czasem nie przyjechał tu w celach zawodowych, a nie na wakacje?

- Odwieźć cię do domu?

- Nie, przyjechałam swoim - wskazałam w głąb parkingu, na którym stało zaparkowane moje Volvo. Chociaż była to prawda, czułam się, jakbym sprzedała mu najokropniejsze kłamstwo.

- W takim razie odezwij się, jak będziesz w domu. Chcę mieć pewność, że dojechałaś bezpiecznie.

Patrzyłam, jak odchodzi i wsiada do swojego Porsche. Chwilę później zrobiłam to samo, tylko moje auto nie było jebaną sportową maszyną za miliony dolarów. 

Kręciłam się po mieszkaniu z kąta w kąt. Chociaż napisałam do Nialla, tak, jak prosił, nie odpisał mi. Wmawiałam sobie, że może mieć jakieś ważne spotkanie, a nie, że się na mnie obraził.

Rankiem obudziłam się z jakąś dziwną energią w sobie. Wyskoczyłam z łóżka gotowa do działania i to było bardzo nie w moim stylu. Miałam nadzieję, że to przeminie, kiedy przebiegnę swoje dzienne pięć kilometrów ale wręcz przeciwnie - jeszcze mocniej odczuwałam jej działanie. Zachwycałam się każdym kwiatkiem, pieskiem, kotkiem. Odnalazłam piękno w tym, jak poranne promienie oświetlały ściany poszarzałych budynków. Jakbym była na jakimś jebanym haju.

Długo stałam przed szafą zastanawiając się co ubrać. Dotychczasowe sukienki zaczęły wydawać mi się zbyt poważne, zbyt dorosłe jak na mnie. Oprócz nich i paru spódniczek nie miałam szerokiego pola do popisu. Z wielkim bólem założyłam tę granatową, na którą Niall tak narzekał. Czułam się w niej strasznie nieswojo.

Przez całe godziny wierciłam się na krześle za swoim biurkiem. Nie mogłam usiedzieć na miejscu. Nosiło mnie, miałam w sobie takie pokłady energii, że czułam, jak lada chwila ta energia będzie w stanie rozsadzić mnie od środka.

Koordynatorka musiała to widzieć, bo zasypywała mnie ogromem pracy. Wykonywałam ją bez wahania ale i bez przyjemności. Bo co może być przyjemnego w stosie kartek pokrytych gęsto czarnym drukiem?

By zakończyć przydzieloną robotę zostało mi tylko odnieść te nieszczęsne tony papieru do biura tej wstrętnej kobiety. Plus był taki, że nie było jej w środku. Wyszła wcześniej, by zabrać dziecko do lekarza.

Odłożyłam to wszystko na biurko i chociaż wiem, że nie powinnam, rozejrzałam się po pokoju. Jej biuro było jej sprawą, ale byłam niesamowicie ciekawa, co potwór skrywa w swej jamie.

Na brudnoszarej ścianie wisiała ogromna tablica, a na niej "lista do zrobienia". Typowe obowiązki typowego pracownika biura: odwołać spotkanie, umówić spotkanie, nakrzyczeć na pracowników. Na samym dole listy znajdowało się "zwolnić" i trzy nazwiska. W tym moje.

Poczułam się ogromnie oszukana. Jak długo zamierzali mnie wykorzystywać, by potem móc wręczyć wypowiedzenie?

Fala złości zalała mnie całą. O nie! Nie dam sobą tak pogrywać! Zrobimy to po mojemu!

Miałam ochotę porozrzucać te nieszczęsne papiery po całym pomieszczeniu ale to byłoby dość głupie. Wystarczyło je posprzątać i tyle. Musiałam wymyślić coś lepszego.

Mama Alison bardzo uwielbiała origami. Potrafiła całe dnie spędzać na zginaniu kartek. Uważała, że to pozwala wyciszyć wzburzony organizm i tak można szybko go ujarzmić. Jakkolwiek dziwnie to brzmiało, faktycznie pomagało. Przynajmniej mi. Alison wtedy wściekała się jeszcze bardziej i koniec końców przerzuciła się na jogę.

Zaczęłam więc zginać kartki, a w razie potrzeby przycinać do odpowiednich rozmiarów. Miałam szczęście, że nikt się mną nie zainteresował. Po trzech godzinach biuro koordynatorki ozdabiało tysiące łabędzi, statków, dziwnych ptaków, których nazwy nie pamiętałam. Kojarzyły mi się dziwnie z Chinami. Albo Japonią? Nawet tego nie byłam pewna.

Na deser dorzuciłam własną kartkę. Zwolnienie.

Wyszłam z biura z uniesioną głową i byłam z dumna, że w końcu zrobiłam coś dla siebie.

Kiedy oni próbują naprawić pociąg, ja zdążyłam napisać dla was rozdział 🙄

long way home | n. horanWhere stories live. Discover now