wherever i go

1.2K 120 33
                                    

Nie chcieliśmy zatrzymywać się po drodze do Seattle, chociaż czekało nas ponad osiem godzin jazdy. Pierwszy wyruszył Niall, którego zmieniłam po dwóch godzinach. Ja jechałam przez cztery i wtedy Niall ponownie wsiadł za kółko, by kierować przez kolejne dwie godziny i czterdzieści sześć minut. Bo tyle zajęło nam przekroczenie granic miasta. 

Słońce zbliżało się już ku zachodowi i niebo przybrało granatowo-fioletowy odcień. Co prawda z głośników wcale nie leciał Coldplay, ale jakiś inny, nie znany mi zespół, jednak poczułam się jak tego dnia, kiedy jechałam z Niallem samochodem i zdałam sobie sprawę, jaką szczęściarą jestem. Wtedy miałam otwarty umysł i cieszyłam się na studia w Londynie; gdybym wtedy wiedziała to, co wiem teraz, nigdy w życiu nie zgodziłabym się na opuszczenie miasta. Może wyjechałabym z Niallem na uczelnię. A może po prostu rzuciłabym się z najbliższego mostu. 

- O czym myślisz, huh? 

Oderwałam się od zimnej szyby i spojrzałam na bruneta, który zerkał na mnie kątem oka. Poruszaliśmy się powoli do przodu, bo znów staliśmy w korku.

- O niczym szczególnym.

- Kłamiesz - zauważył. - Miałaś taką dziwną minę. Jakbyś chciała kogoś zabić, a to chyba nie jest myślenie "o niczym szczególnym". Chyba, że co minutę planujesz kogoś zabić, wtedy to jest chyba normalne. Znaczy, nie normalne, to powinno się leczyć, ale skoro codziennie o tym myślisz, to w pewnym sensie jest to dla ciebie norma...

- Zamknij się już, proszę. Głowa mnie boli od tego twojego gadania - zaśmiałam się. 

- Nie rób tak. Nie śmiej się i nie obracaj wszystkiego w żart - przewrócił oczami, teoretycznie sam starał się być poważny, ale widziałam ten jego uśmieszek na jego twarzy. - Przecież  m i  możesz powiedzieć.

- A skąd mogę mieć pewność, czy nie sprzedasz mnie tabloidom? - prychnęłam niczym jakaś diva. - Przecież moje życie jest takie interesujące.

- Serio - odezwał się, kiedy zdołał opanować śmiech. - Co jest?

- Nic. Naprawdę. Po prostu... przypomniał mi się pewien dzień, przed studiami. I zaczęłam się zastanawiać, czy gdybym zdecydowała inaczej... to co by to dało.

- Oh, na pewno nie byłabyś teraz w tak świetnej podróży z tak świetną osobą, jaką jestem ja - odparł całkowicie szczerze.

- Jasne. Mów mi więcej - skwitowałam.

- Dlaczego tak się przejmujesz? Czy to aż tak ważne, co by było gdyby? Ważne jest tu i teraz, że jesteś tu ze mną - posłał mi krótkie spojrzenie i uśmiechnął się szeroko. - Oddałabyś coś za to? 

- Masz wielkie mniemanie o sobie - westchnęłam. - Ale dziękuję, Niall. Naprawdę się cieszę. 

- Nie masz za co. Nie tylko twoje marzenia spełniamy.

Hotel, w którym mieliśmy zostać na dwie, był całkowicie normalny. Byłam wdzięczna blondynowi, że nie wynajął jakiś pięciogwiazdkowych pokoi. Czułabym się o wiele gorzej niż czułam się wtedy, mając gdzieś ciągle w głowie, że go wykorzystuję. Rozmawiałam z nim jednak na temat dzielenia kosztów, ale on ciągle mnie zbywał. 

- Mam nadzieję, że spakowałaś ze sobą jakąś sukienkę - powiedział, kiedy weszliśmy do windy. Spojrzałam na niego jak na idiotę, na co zaśmiał się głośno.

- No jasne. Przecież miałam w planach paradować w sukience wyszytej rubinami wzdłuż Wielkiego Kanionu. Jak mogłeś o tym nie pomyśleć?

- Jestem poważny.

- Cześć poważny, jestem Louane - wyciągnęłam rękę w jego kierunku, by mógł ją uścisnąć. Złapał ją, a po jego twarzy przebiegł cień szelmowskiego uśmiechu. Przyciągnął mnie do siebie ale kompletnie nie wiem, jak to się stało, że nagle zostałam przyciśnięta do przeciwległej ściany, a Niall pochylał się nade mną, próbując wyglądać poważnie.

long way home | n. horanWhere stories live. Discover now