now or never

1.5K 140 87
                                    

Od kiedy spotkałam Nialla, kładę się spać o wiele później niż powinnam, bo bez przerwy ze sobą smsujemy. To spowodowało, że całkowicie rozregulowałam swój budzik. Kiedy w niedzielę obudziłam się przed dwunastą, jak oparzona wyskoczyłam z łóżka. Jeszcze nigdy w moim nowym życiu nie zdarzyło mi się tak długo spać.

Splątane włosy związałam w coś imitującego koka na czubku głowy i dłońmi przetarłam zaspaną twarz. Kawy, potrzebowałam kawy. Całe moje ciało o nią wołało, włącznie z mózgiem.

Boso opuściłam sypialnię i leniwym krokiem ruszyłam w kierunku kuchni. W powietrzu rozchodził się przyjemny zapach naleśników. Byłam pewna, że to znowu ta urocza para mieszkająca naprzeciwko miała tak dobre śniadanie, a jego zapach roznosił się po całym piętrze.

Rozbudziłam się gwałtownie, kiedy zdałam sobie sprawę, że w mojej kuchni ktoś siedzi.

- Co ty tu robisz, do cholery?!

- Jem? – odparł beztrosko Niall. Do ust wpakował kolejny kawałek naleśnika z Nutellą. Przynajmniej miałam nadzieję, że to była Nutella. Nie wyobrażałam sobie niczego innego na miejscu ciemnobrązowej cieczy. – Wiesz, że śniadanie, to najważniejszy posiłek w ciągu dnia? Tymczasem badania wskazują, że 39% ludzi wychodzi rano z domu bez śniadania. Niesamowite.

- I myślisz, że to upoważnia cię do nachodzenia mnie w mieszkaniu? – wzdrygam się. – Jak ty się tu do cholery dostałeś?

- Miałem szczęście. Ktoś wynosił rano śmieci. Ale kochanie, nie zamykasz drzwi na noc. To niebezpieczne.

- Jak to nie? – oburzyłam się. Czy to możliwe, że o tym zapomniałam? O mój Boże. Jeśli tak, to cud, że rankiem się obudziłam. Może i do budynku nie było łatwo się dostać, jeśli nie znało się kodu, ale kto wie, ile psychopatów tu mieszkało.

- Siadaj, perełko – dłonią wskazał mi stołek barowy, który znajdował się przy kuchennej wyspie.

Powoli podeszłam do blatu i usiadłam naprzeciw Nialla. Wydawał się z siebie zadowolony. Podsunął mi pod nos talerz z ociekającymi tłuszczem naleśnikami. To jednak nie było to małżeństwo.

- Kawy – mruknęłam. – Potrzebuję kawy.

Jak na zawołanie, przed nosem zmaterializował się mój ulubiony kubek z ciemną cieczą w środku. Z wdzięcznością objęłam go dłońmi i opróżniłam ponad połowę.

- Tak całkiem na serio – odezwałam się, kiedy kawa chociaż odrobinę rozbudziła mój zaspany umysł i ciało, a naleśnik uspokoił burczący brzuch. – Co ty tu robisz?

Niall wyglądał na naprawdę podekscytowanego. Cieszył się jak dziecko, które zaraz miało dostać prezent od Świętego Mikołaja.

- Pomyślałem, że zabiorę cię na przejażdżkę.

- Naprawdę? – uniosłam brwi ku górze. – Nie mogłeś mi tego powiedzieć wczoraj? Albo zadzwonić dziś? Czy wysłać głupią wiadomość? Musiałeś nachodzić mnie w moim własnym mieszkaniu?

- Hej, przynajmniej mam pewność, że należysz do tych 61% ludzi, co wychodzą z domu po tym, jak zjedzą śniadanie – zaśmiał się, pstrykając mnie w czubek nosa. Nienawidziłam tego, ale jego śmiech, uśmiech i wszystko inne było tak zaraźliwe, że sama też się uśmiechnęłam. – Teraz najedz się do końca, wstań i idź przebrać. Chyba, że chcesz jechać w tym, co masz na sobie.

Zerknęłam w dół i zdałam sobie sprawę, że chwilę wcześniej paradowałam przed nim w rozciągniętej koszulce mojego taty, którą zostawił, kiedy byli razem z matką u mnie w odwiedzinach. Sięgała mi do połowy ud, a pod spodem nie miałam żadnych spodenek. Cholera. Na dodatek nie miałam na sobie stanika, no bo proszę was, nikt normalny nie śpi w tym pomiocie szatana.

- Mówiłeś, że powinnam chodzić w tym, w czym mi wygodnie, prawda? – uśmiechnęłam się delikatnie. – A ta koszulka to najwygodniejsza koszulka świata.

Wyraz twarzy chłopaka diametralnie się zmieniał. Najpierw z rozbawienia w zdumienie, potem niezrozumienie, a na końcu spiął się tak bardzo, że miałam wrażenie, że skóra zaraz zacznie mu pękać i odchodzić.

- Chcesz jechać w t y m? - wykrztusił. – Nie ma mowy. Na zewnątrz jest ledwo osiem stopni na plusie.

- Uważaj, bo uwierzę, że martwisz się akurat o temperaturę.

Przebrałam się w jasne jeansy, które kupiliśmy podczas tych feralnych zakupów i ciemną koszulkę z kieszonką na piersi. Czułam się dziwnie w sztywnym materiale spodni, przywykłam do sukienek, legginsów i rzadko dresów.

Włosy związałam w kitkę i nałożyłam makijaż. Na stopy wsunęłam adidasy do biegania i tak ubrana wyszłam z pokoju.

Niall stał przy oknie w salonie i zerkał w dół, na śpieszących się wszędzie ludzi. Widząc mnie, uśmiechnął się szeroko.

- No. W końcu moja Lola.

- Twoja Lola? – zaśmiałam się.

- Ta, którą zostawiłaś w Londynie. W końcu przyjechała.

Pokręciłam głową. Ta z Londynu już dawno nie żyła, stłamszona przez Alison i wpływy dużego miasta, takiego jak Nowy Jork. Powinien powiedzieć coś w stylu, że wraca ta Lola z Nottingham. Ale jeszcze dużo mi do niej brakowało.

Okazało się, że Niall wywiózł nas do Central Parku. Wow. Tak naprawdę było to pierwsze miejsce, do którego popędziłam, kiedy tylko postawiłam swoją stopę na terenie tego miasta. Nie chciałam jednak nic chłopakowi mówić, bo widziałam, że sprawia mu przyjemność takie jeżdżenie po mieście.

Spacerowaliśmy sobie i rozmawialiśmy na wszelkie tematy. Nie mogłam się nadziwić, jak łatwo było nam załapać ten wspólny język. Bałam się trochę, że nie będziemy mieli o czym rozmawiać, bo rozłąka przez taki długi czas całkowicie nas zmieni.

Kiedy odwiózł mnie do domu, było już grubo po dziesiątej, jednak nie było aż tak ciemno. Miasto oświetlało miliardy lamp, kolorowych banerów i neonów.

- Lou? – odezwał się, kiedy już miałam wysiadać.

- Hm? – odparłam, cofając rękę od drzwi. Widziałam, że od ostatnich godzin coś go dręczy i miałam nadzieję, że w końcu powie mi, co go ciśnie.

- Pamiętasz, co sobie kiedyś obiecaliśmy?

Przez głowę przemknęło mi tysiące rozmów i wiadomości, które ze sobą przeprowadziliśmy. Nie bardzo jednak wiedziałam o co chłopakowi chodzi i musiałam to przyznać ze smutkiem.

- Jeszcze w szkole średniej. Pisałaś do mnie ten głupi tekst piosenki.

- Hej! – oburzyłam się. – Żaden z nich nie był głupi!

- Nieważne. Chodzi mi o to, że... Pamiętasz? To było Fast Car. Mieliśmy uciec z kraju. No, to mamy to za sobą – zaśmiał się nerwowo. – A wiesz co było dalej? Przejedziemy ten cholerny kontynent wzdłuż i wszerz. Śmiałaś się, że to nie będzie trudne, bo mieszkamy na cholernej wyspie. Teraz jednak jesteśmy tutaj. Jest co robić. I obiecałaś mi, że zrobimy to razem. Więc... zróbmy to.

- Co? – W mojej głowie panował jakiś pieprzony huragan. Katrina, Donna czy Sandy przy tym wymiękały. – Ja... Ja nie rozumiem do końca.

- Wyjedźmy. Weźmy ze sobą tylko śpiwory i parę ciuchów, szczoteczkę do zębów i szampon. Przejedźmy Stany wzdłuż i wszerz. No dalej, Louane. Nie daj się prosić.

- J-ja... Ja nie mogę, Niall. To nie jest takie hop-siup. Co niby powiem w pracy? Sorry, luzerzy, jadę sobie kto wie gdzie z moim ziomkiem Najalem, bo miał taki kaprys?

- Coś w ten deseń – pokiwał głową. – Może bez tego nazywania mnie ziomkiem Najalem.

- Zapomnij – ucięłam krótko. – Fajnie było. Żegnaj, pa.

- Cześć – mruknął, kiedy wysiadłam z samochodu. Nawet nie próbował mnie zatrzymać. I dobrze, bo i tak bym tego nie zrobiła.

- Hej! – krzyknął. Uchylił okno od strony pasażera i wyciągał głowę w moim kierunku. Przystanęłam, ale tylko na sekundę. No dobra, może pięćdziesiąt takich sekund. – Pamiętaj. Teraz, albo nigdy. Chociaż to przemyśl. 

long way home | n. horanWhere stories live. Discover now