steady 1234

998 100 30
                                    

Zima w Luizjanie bywa nieprzyjazna. Wyciąga wszystko, co złe i trudne w tej okolicy. Widać w pełnej okazałości biedę czarnych osiedli, ciężki przemysł okolic rzeki Missisipi i pustkę. Latem przygnębiającą miejscami beznadzieję przykrywa pewnie wszechobecna zieleń. 

Południe Luizjany to nie jest łatwe miejsce do życia. Trzeba wiele wytrwałości, by tu żyć. Albo bogactwa. Albo magii. 

Las, mokradła, bujane krzesła na gankach domów i śpiewny południowy akcent. Witamy w Luizjanie. 

Postanowiliśmy najpierw pojechać na plantację zamiast do miasta. 

W Oak Alley pani ubrana w strój z odpowiedniej epoki oprowadzała nas po domu i opowiadała o jego byłych właścicielach, obyczajach i co nieco o historii regionu. W domu z początku XIX wieku zachowały się architektoniczne detale, a nawet oryginalne szyby w oknach. Dom nigdy nie został zalany przez rzekę. 

Dowiedzieliśmy się też różnych mniej lub bardziej oczywistych faktów, na przykład, że mniej więcej połowa plantacji nad Missisipi zarządzana była przez kobiety, albo że do początku XX wieku większość mieszkańców Luizjany mówiła po francusku. Po amerykańskich filmach o niewolnictwie, w których wszyscy mówili po angielsku, trochę trudno sobie ich wyobrazić jak parlują franse, chociaż moja mama byłaby zachwycona. 

Plantacja sama w sobie była malownicza, otoczona prawie trzystuletnimi dębami, gdzie nakręcono kilka filmów. 

Następnego dnia w końcu pojechaliśmy do Nowego Orleanu. Spędziliśmy cały dzień snując się po ulicach, próbując lokalnych specjałów i chłonąc atmosferę tego niesamowitego miejsca. Uliczki Dzielnicy Francuskiej pełne były knajpek, pubów, klubów z muzyką na żywo, restauracji z owocami morza i sklepów z pamiątkami. 

Ludzie z drinkami i piwem chodzili po ulicach, a szyldy zachęcały, by wziąć na drogę małe piwo za trzy dolary, albo drinka za pięć. Nie daliśmy się skusić, ale przy obiedzie spróbowaliśmy naprawdę dobrych piw z browaru Abita. 

Spacerując powoli czuliśmy jak przepełnia nas klimat miasta, wylewająca się z lokali muzyka, niespieszne tempo.

Nowy Orlean to przede wszystkim muzyka - w końcu to tutaj urodził się Louis Armstrong. Muzyków mogliśmy spotkać dosłownie wszędzie, więc pewnie dlatego Niall w szczególności był zachwycony tym miejscem. 

Opuściliśmy miasto i następnego dnia postanowiliśmy odwiedzić bagna, które znajdowały się parę mil dalej. Byłam sceptycznie do tego nastawiona, ale nie zamierzałam marudzić.

Wilgoć. Wilgoć przede wszystkim. Moje włosy zaczęły się kręcić i pewnie wyglądałam jak idiotka. W sumie, to nic nowego.

Na przeciw turystom zostały wybudowane drewniane kładki. Wyglądało to obłędnie, gdy okalały one jedno z większych drzew i w ten sposób można było ze spokojem obejść je dookoła.

Co chwilę mijaliśmy tabliczki z wielkim napisem "PROSZĘ NIE KARMIĆ ALIGATORÓW", które przyprawiały mnie o zawał serca. Wiedziałam, że one tu żyją, no bo w końcu gdzieś muszą, a gdzie mają żyć, jak nie na bagnach? Bałam się jednak, że za chwile jakiś wyłoni mi się zza krzewów i spróbuje zasmakować w ludzkim mięsie. 

Trzymałam się blisko Nialla, pozwalając, by to on szedł jako pierwszy. Nie, żebym miała w planach to, że gdy aligator zaatakuje, to akurat jego. Po prostu tak jakoś wyszło.

Stanęłam jak wryta, spostrzegając, że coś się rusza w krzakach. Strach tak mnie sparaliżował, że nawet nie byłam w stanie się odezwać, a Niall coraz bardziej się oddalał. W końcu również się zatrzymał i obrócił za siebie. Pewnie nie słyszał moich kroków za swoimi plecami i to go do tego skłoniło.

long way home | n. horanWhere stories live. Discover now