someone to you

1.3K 109 59
                                    

Obudziło mnie delikatnie pukanie do drzwi. Mruknęłam coś niezrozumiale w poduszkę, nie trudząc się otwieraniem oczu. Ktoś wszedł do środka i po chwili poczułam, jak materac ugina się za moimi plecami.

- Wstajemy, perełko! - wykrzyknął Niall. Ściągnął kołdrę z mojej twarzy i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że to ona przeszkadzała mi w oddychaniu. A już myślałam, że umieram.

- Nigdzie nie idę - wymruczałam i przewróciłam się na plecy. Podjęłam próbę uniesienia powiek do góry, ale bardzo szybko się poddałam i wtuliłam w drugą poduszkę.

- Ale nikt nie każe ci nigdzie iść. Jeszcze - powiedział Niall, podchodząc do okien i uchylając je, by świeże powietrze dostało się do środka. W całym pokoju było dość duszno. Otwarłam oczy, spojrzałam w sufit i odetchnęłam głęboko. Naprawdę nie miałam na nic ochoty.

- Auć, Niall, zgaś do światło! - krzyknęłam, zrywając się gwałtownie do pozycji siedzącej i zasłaniając wrażliwe na ostre światło oczy. Brunet zaśmiał się głośno i odsunął pozostałe zasłony, pozwalając promieniom słonecznym wpaść do środka i rozświetlić cały pokój. 

- Wybacz, perełko, ale nie dam rady wyłączyć słońca - mruknął. - Aż tak mocno wczoraj zabalowałaś?

- Nie wypiłam dużo - zaczęłam. - I nie mam kaca. Po prostu boli mnie całe ciało, jakby ktoś przejechał mnie walcem z piętnaście razy. I właśnie brutalnie wybudziłeś mnie ze snu. Tak się nie robi.

Z wdzięcznością złapałam butelkę wody, którą Niall rzucił przez pół pokoju. Opróżniłam jej połowę i z powrotem rzuciłam się na twardy materac, chociaż miałam ochotę wejść pod prysznic i przez godzinę stać pod strumieniem zimnej wody.

- Poznaj moją dobroć i doceń, że nie obudziłem cię dwie godziny temu, byś mogła wywiązać się ze swej obietnicy. 

Widząc moją niezrozumiałą minę, bo naprawdę nie miałam zielonego pojęcia, o czym on, do cholery, mówi, uśmiechnął się szerzej i dodał:

- Zaniosłem cię wczoraj do hotelu, a ty w zamian miałaś zrobić mi śniadanie.

- Aha - mruknęłam. Faktycznie, tak było. Pamiętałam to. Pamiętałam też to, że przytulaliśmy się na środku ulicy i nie chciałam go puścić. - Możemy przełożyć to na inny dzień?

- Okay - zgodził się niechętnie. - Ale dodajmy do tego, że przez jeden dzień będziesz robić wszystko to, o co cię poproszę.

- Co? - pisnęłam, siadając gwałtownie. - A niby jakim to prawem?

- To takie jakby odsetki - mrugnął jednym okiem i uśmiechnął się chytrze. 

- To ja może zrobię ci to śniadanie, co?

- Za późno - wzruszył ramionami i bezczelnie uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Już jadłem.

Z krzykiem furii rzuciłam w niego poduszką, która leżała najbliżej mnie. Złapał ją w locie i zaśmiał się głośno.

- Nie chcesz zaczynać ze mną tej wojny - powiedział. - Lepiej wstań i idź pod prysznic. Miałaś zbić sobie gorączkę w nocy, a oczywiście tego nie zrobiłaś. Nadal jesteś rozpalona.

- Zbić to ja ci mogę zaraz mordę - mruknęłam pod nosem, wyplątując się z objęć ciepłej pościeli, która jak na złość, nie chciała mnie wypuścić. Z trudem zwlekłam się z łóżka, wzięłam pierwsze lepsze rzeczy z torby i udałam się do łazienki, ignorując złośliwy chichot bruneta.

- Lepiej się pośpiesz! - krzyknął za mną, zanim trzasnęłam drzwiami i przekręciłam klucz w zamku. - Musimy się wymeldować do dwunastej, a dochodzi jedenasta!

long way home | n. horanWhere stories live. Discover now