you're such a

1K 102 55
                                    

Nie zostaliśmy w Flagstaff na noc i nie kierowaliśmy się dalej drogą-matką, czyli trasą 66. Zamiast tego zjechaliśmy na międzystanową autostradę I-17 i jechaliśmy na południe, do Phoenix. Droga powinna zająć nam około dwóch godzin, ale finalnie jechaliśmy prawie trzy, ponieważ parę mil od Flagstaff ciężarówka uderzyła w stalowe bariery drogowe, wpadła w poślizg i zablokowała wszystkie pasy w kierunku stolicy stanu. 

Minęliśmy miasto, a nawet Tucson, by zajechać do kempingu blisko meksykańskiej granicy i tam postanowiliśmy zostać na noc. Kemping był całkiem ładny - znajdowały się tam łazienki, na całym terenie działało WiFi, a pola były duże, przestronne i zielone. Miła odmiana po tych cholernych piaskach i ledwo żyjących krzakach.

Naszymi sąsiadami byli jacyś państwo, którzy podróżowali z przyczepą kempingową. Kiedy my rozkładaliśmy swój namiot, kobieta bacznie nas obserwowała. 

- Przepraszam? - odezwała się, kiedy już skończyliśmy. Leniwie przeniosłam na nią swój wzrok. Miała coś około czterdziestki, nie więcej, ale i nie mniej. Ubrana była w kremowe rybaczki i biały bezrękawnik w cienkie, granatowe paski. Na głowie miała słomkowy kapelusz, ale to nie przeszkadzało jej w założeniu okularów przeciwsłonecznych, pomimo tego, że słońce chyliło się już ku zachodowi. Pomachała w moim kierunku i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, kiedy u mojego boku stanął Niall. - Przepraszam, że przeszkadzam. Myślałam jednak, że fajnie byłoby się poznać, skoro będziemy sąsiadami. Chociaż na jedną noc.

Stała na krawędzi swojego pola, jakby to była ściśle wyznaczona granica. Uniosłam brwi ku górze i w sumie, to nie wiedziałam, co powinnam jej odpowiedzieć. 

- To całkiem miłe z pani strony - odezwał się Niall, a tak życzliwego tonu to jeszcze nigdy nie słyszałam. - Byłoby wspaniale.

- Świetnie! - ucieszyła się i zaklaskała w dłonie. - W takim razie zapraszam do nas na kawę lub herbatę. A może piwo?

- Herbata byłaby okay - odparłam, zanim głos zdążył zabrać Niall. Wiedziałam, że jeśli zgodzi się na piwo, to nawet nie dam rady przeprowadzić go ten kawałek z przyczepy do naszego namiotu.

Kobieta rozłożyła turystyczny stolik, a jej mąż przyniósł ze środka krzesełka, z którymi mój dziadek jeździł na ryby. Czułam się strasznie niezręcznie.

W sumie, to przez cały ten czas, kiedy wyjechaliśmy z Nowego Jorku, nie poznaliśmy wielu ludzi, nie licząc Melanie i jej kompanów czy też tych gości z dyskoteki w Sacramento. Teraz nawet nie pamiętałam ich imion, więc czy oni tak naprawdę się liczą?

Rzadko spaliśmy na polach namiotowych czy kempingowych, a jeśli już, to obozowiska były od siebie całkiem nieźle oddalone. Po raz pierwszy mieliśmy sąsiadów tak blisko. 

- Mam na imię Teresa, a to mój mąż, Jerry - przedstawiła się kobieta. Ściągnęła z nosa okulary i uśmiechnęła się serdecznie.

- Niall - Horan cmoknął wierzch dłoni starszej kobiety i mocno uścisnął dłoń jej małżonka. - A to jest Lola.

Położył dłoń w dole moich pleców i popchnął mnie delikatnie do przodu, jakby czuł, że potrzebuję zachęty, by się z nimi przywitać. 

I miał rację.

Delikatnie uścisnęłam ich dłonie i usiadłam blisko Horana. Był mi znajomy, więc czułam się obok niego bezpiecznie, proste.

- Uroczę imię. Rzadko spotykane - odezwała się Teresa, zalewając kubki z herbatą wrzątkiem. 

- Właściwie, to mam na imię Louane. Lola to przezwisko - wyjaśniłam.

- Uroczo! 

- Skąd jedziecie? - spytał Jerry. Był niewiele starszy od swojej wybranki. Dość tęgi i prawie łysy, za to jego twarz wyglądała przyjaźnie. Uśmiechał się szeroko i co chwilę poprawiał nogawki swoich szortów w kolorze khaki. 

long way home | n. horanWhere stories live. Discover now