phone down

941 106 20
                                    

Gdy się obudziłam, Nialla nie było w namiocie. 

Szybko wygrzebałam się ze swojego śpiwora i wyszłam na zewnątrz. Brunet znajdował się przy samochodzie i po mokrych włosach wywnioskowałam, że zdążył wziąć już prysznic, ale i to niewiele pomogło. Wyglądał okropnie. Oczy miał zaczerwienione i twarz zmęczoną, jakby nie spał przez trzy dni.

- Nieźle wczoraj narozrabiałem? - spytał, upijając trochę wody z butelki. 

- Nie - odparłam, przecierając zaspaną twarz dłońmi. W ostatniej chwili złapałam butelkę lecącą w moim kierunku. Napiłam się i odrzuciłam ją do bruneta. - Grzecznie poszedłeś spać, zanim z piętnaście razy poprosiłeś mnie, bym powiedziała twoje imię.

- Co? - pisnął. Palcami przeczesał mokre włosy i niezręcznie podrapał się po karku. - Przepraszam.

- Nie przepraszaj. To było zabawne - przyznałam. 

- W ramach rekompensaty przyrządziłem śniadanie - powiedział, uśmiechając się szeroko. 

- Podoba mi się ta rekompensata - przyznałam szczerze. Na rozkładanym stoliku znajdowała się taca z mnóstwem kanapek. Chwyciłam jedną i zaczęłam jeść, powoli przeżuwając każdy kęs. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam brak samochodu z przyczepą. - Nasi przyjaciele już sobie pojechali? Ale tak bez pożegnania?

- Może nawet i dobrze - westchnął ciężko Niall.

Zjadłam trzy kanapki, a brunet wchłonął całą resztę. Jadł chyba więcej niż baba w ciąży.

Postanowiłam wziąć szybki prysznic, korzystając z pryszniców na terenie kempingu. Umyłam włosy i mokre związałam w koka na czubku głowy. Matka zawsze powtarzała, żeby nie wychodzić w mokrych włosach na zewnątrz, ale to chyba nie obowiązywało, kiedy termometr wskazywał 30 stopni? 

Gdy wróciłam na nasze pole, brunet był w połowie składania namiotu. Schowałam swoje rzeczy i zastanawiałam się, czy mu pomóc, ale właściwie, to sam nieźle dawał sobie radę. 

Zmieniłam zdanie, kiedy cały stelaż się na niego zawalił. 

Oczywiście, zanim ruszyłam z pomocą, zdążyłam się z niego wyśmiać i zrobić pamiątkowe zdjęcia. Dopiero wtedy rozłączyłam parę rurek i pomogłam mu się podnieść. 

- Nic ci nie jest? - spytałam, oglądając rozcięcie na skroni. Było dość płytkie, właściwie, to tylko zdarł sobie naskórek. - Nic cię nie boli?

- Ucierpiała tylko moja duma - westchnął. - Jak zawsze.

- Ale dobrze ci szło! - pochwaliłam go, klepiąc pocieszycielko w ramię. Nie odpowiedział. Jego spojrzenie mówiło wszystko. 

We dwójkę uporaliśmy się z niezłym bałaganem, jakim wyrządził Horan, spakowaliśmy się i byliśmy gotowi do drogi. To ja kierowałam jako pierwsza, ponieważ Niall z pewnością nie wytrzeźwiał całkowicie do tej pory. 

Wjechaliśmy na autostradę I-10 i kierowaliśmy się do Las Cruces w Nowym Meksyku. Czekało nas ponad trzysta mil do przejechania, czyli około sześciu godzin drogi. Przy dobrych wiatrach, powinniśmy dotrzeć tam przed zachodem słońca.

Zaczynaliśmy jednak mieć jakiegoś pecha. Ostatnio pogryzł mnie pies, a teraz okazało się, że droga, którą jechaliśmy jest w remoncie, więc staliśmy ponad godzinę w ogromnym korku. Niall postarał się znaleźć jakiś objazd. Nadłożyliśmy ponad pięćdziesiąt mil, ale przynajmniej jechaliśmy, a nie staliśmy w sznurze aut. 

Po przekroczeniu granicy stanu Nowy Meksyk przejechaliśmy około stu mil i zatrzymaliśmy się, by coś zjeść. Zamiast zjeżdżać do wymyślnych restauracji, zatrzymaliśmy się pod starym, dobrym, poczciwym KFC. 

long way home | n. horanWhere stories live. Discover now