- Nic cię nie boli? Chyba powinniśmy pojechać do szpitala. Co się właściwie stało?

Nie byłam w stanie nic mówić, dopóki się do końca nie uspokoję. Kierowca lawety podszedł bliżej, by uregulować rachunek, więc brunet podprowadził mnie do stopni hotelu, każąc przysiąść na nich na chwilę, okrył swoją bluzą, pomimo, że było dość ciepło i odszedł kawałek z tamtym mężczyzną, chociaż i tak słyszałam wszystko, o czym mówili. 

- Na moje to jest nie do uratowania. Mam ze szwagrem spółkę, on skupuje złom. Mogę obiecać panu za to parę tysięcy. Są części, które się da jeszcze uratować, blacha ładna. Dam panu wizytówkę.

- Dziękuję, ale poradzę się jeszcze mechanika...

- Wiadomo. Ja tylko mówię. Jak się pan zdecyduje, to niech pan śmiało dzwoni. Przyjadę, zabiorę, zapłacę do ręki. Nie wezmę nic za transport. 

- Jasne, dzięki. Odezwę się.

- Ciężka sprawa. Niech pan pozdrowi narzeczoną. To nie jej wina była, a te baby zawsze takie ckliwe...

Obserwowałam, jak jeszcze o czymś rozmawiają, ale całkowicie się wyłączyłam. Myślałam tylko o tym przeklętym aucie i ile będzie kosztowała naprawa, o ile w ogóle da się to naprawić. Niewiele się znałam na mechanice, ale podzielałam zdanie kierowcy lawety. Wyglądało na to, że zostaniemy bez auta, tysiące mil od domu.

Ogarnęłam się, wycierając policzki i odgarniając włosy, kiedy Niall ruszył w moim kierunku. Z jego oczu biły smutek i troska. Usiadł obok mnie i bez słowa objął ramieniem, przyciągając ku sobie. 

- Przepraszam, że rozwaliłam nasz jedyny środek lokomocji - przyznałam ze skruchą. Wcale nie miałam tego w planach. Czułam się naprawdę, naprawdę podle.

- To ja przepraszam, że tak zareagowałem na samym początku. - Wyraźnie musiało go to dusić. Uśmiechnął się smutno. - I przepraszam cię za to wtedy, na Red Mountain. Już wcześniej dałaś mi do zrozumienia, że nie powinienem naruszać tego tematu i powinienem dać ci spokój, ale oczywiście, ja muszę robić swoje. Naprawdę przepraszam, Louane. 

Nie odpowiedziałam; wtuliłam się bardziej, garnąc bijące od niego ciepło. Siedzieliśmy na tych schodach z dobre dwadzieścia minut, obserwując, jak zachodzi słońce, by potem wejść do środka i usiąść w pokoju Horana. Przygotował mi herbatę i po prostu siedzieliśmy, ciesząc się swoim towarzystwem, a żadne słowa nie były nam potrzebne.

Następnego dnia Horan umówił się z jakimś mechanikiem, który przyjechał na miejsce ocenić szkody. Stwierdził, że naprawa jest możliwa, ale bardzo kosztowna i nie wiadomo, czy jest w ogóle sens się za to zabierać. Po dwóch godzinach przyjechał laweciarz, zgarnął naszego Jeepa i wcisnął brunetowi do rąk gotówkę. Tak zostaliśmy bez samochodu.

Nigdy nie byłam za tym, by człowiek przywiązywał się do rzeczy materialnych. To była głupota żywić do rzeczy jakiekolwiek uczucia, ale kiedy tak patrzyłam na tego poczciwego, rozbitego przeze mnie Jeepa, czułam żal i smutek. Tyle wspomnień i pięknych chwil wiązało się z tym samochodem. Było mi go szkoda, bardzo. Zdecydowanie nie zasługiwał na to, by rozebrać go na części i zezłomować. 

- I co teraz? - spytałam, kiedy Niall wrócił do pokoju. Nie wyszłam z nim na zewnątrz, ponieważ źle bym się tam czuła. Całe zdarzenie obserwowałam z okna. - To koniec naszej przygody? Czy zamierzasz znaleźć coś nowego?

- Ciężko będzie kupić auto. I je przerejestrować. I załatwić te wszystkie rzeczy. - Usiadł na krawędzi łóżka i potargał dłonią swoje, i tak już potargane przez wiatr, włosy. - Wygląda na to, że tu utknęliśmy na jakiś czas. W Birmingham.

- Cóż - zaczęłam po chwili. Podeszłam bliżej i planowałam usiąść obok niego, kiedy ten złapał mnie w talii i usadził na swoich kolanach. Pisnęłam i mimowolnie odchyliłam głowę do tyłu, czując wargi bruneta na swojej szyi. - Nie rozpraszaj mnie! Cóż, tak naprawdę, to został nam tylko jeden stan do odwiedzenia.

- Naprawdę? - przestał. Odsunął się delikatnie, ale wciąż czułam jego oddech na swojej skórze.

- Naprawdę. Floryda. 

- I co w związku z tym?

- Możemy tam polecieć. I z Florydy prosto do Nowego Jorku. 

Widziałam, widziałam to w jego oczach, że ciśnie mu się na usta pytanie "I co dalej?", ale zamiast pozwolić ustom wypowiedzieć to pytanie, uśmiechnął się szeroko.

- Naprawdę możemy? - Udawał zafascynowanego tym pomysłem. - Ludzie są zdolni do takich rzeczy jak latanie? Brzmi niebezpiecznie! Ale, Louane, jesteś pewna?

- Przestań Niall! - zaśmiałam się. - Nie bądź już taki sarkastyczny.

- Ależ ja? Sarkastyczny? Skądże...

Pocałował miejsce, w którym miałam przeciętą skórę nad okiem i wargę. Pogłębiłam pocałunek, wplatając dłonie w jego włosy. Chryste, jak mogliśmy się bez tego obejść przez trzy dni?! Byliśmy głupcami. 

- Bilety - wymruczałam wprost w jego usta.

- Co? - mruknął brunet, kiedy w końcu się od siebie oderwaliśmy, ponieważ musieliśmy jakoś zaczerpnąć świeżego powietrza.

- Musimy zarezerwować bilety. Na Florydę.

- Musimy to zrobić teraz? - jęknął ze znużeniem. - Chyba mamy lepsze rzeczy do zrobienia?

- Bilety - powiedziałam stanowczo, odsuwając się, zanim Niall znów by mnie pocałował. I to nie wcale dlatego, że nie chciałam, ale wiedziałam, z czym to się wiąże. Na jednym pocałunku by się nie skończyło, o nie, a miałam już dość tego okropnego Birmingham, więc potrzebowaliśmy biletów. Jak najszybciej.

- Ty to umiesz zniszczyć nastrój - warknął. Sięgnął po laptopa i uruchomił go. - Ale wiesz jak mnie podejść. Będziesz mieć te swoje bilety na Florydę. Tampa?

Zerknęłam mu przez ramię. Najbliższy lot był jutro o ósmej rano i akurat były jeszcze dostępne bilety. 

- Tampa!

Nie mogłam się doczekać.

Hej hej, to wcale nie oznacza końca dramy 

long way home | n. horanWhere stories live. Discover now