- Ja nie stawiam na nikogo. Zgadzam się z Simonem, że najpierw warto zobaczyć, jak sobie radzą, ale będę kibicować Krumowi i Cerdikowi. - wybrnęłam.

- To ma sens. - skomentował David.

- Ale dlaczego nie naszemu Wybrańcowi, co? - spytał Dr Czerwo, wiedząc, że tym mnie zdenerwuje.

- Odpuść. - powiedziałam tylko i chwyciłam za kufel, który w międzyczasie doniosła Madame Rosmerta (właścicielka baru).

- To zwykła zazdrość - zarzucił mi Andrew. - Też chciałabyś wziąć w tym wszystkim udział. Prychnęłam rozdrażniona.

- Proszę Cię czego tu zazdrościć... - mruknęłam.

- A to nie przypadkiem Ty lgniesz do każdego dreszczyku emocji? - ciągnął prowokująco.

- Zgadza się - potwierdziłam. - Ale nie jestem głupia - Moi towarzysze spojrzeli na mnie z zaciekawieniem. - To, że kusi mnie adrenalina związana z tym całym turniejem, nie oznacza, że jestem na tyle głupia, żeby pisać się na coś, co Ministerstwo i każdy nauczyciel uważa za na tyle niebezpieczne, że żaden uczeń poniżej siedemnastego roku życia ewidentnie nie powinien się na to pisać - Na te słowa gały chłopców niemal wypadały z oczodołów. - Uważam, że mam wyższe kwalifikację i umiejętności niż większość czwartoroczniaków, ze względu na dodatkowe nauki ze strony mojej rodziny i moją wrodzoną ciekawość. Jednak to nie zmienia faktu, że na przykład taki Cedrik Diggory zna zaklęcia, których ja jeszcze nie miałam okazji poznać i co najważniejsze: nie mam mentalności pełnoletniego czarodzieja, o nie. Jestem stukniętą czternastolatką. Na tę chwilę taki Turniej Trójmagiczny nie jest dla mnie. - Skończyłam swój wywód i ponownie zabrałam się za opróżnianie mojego kufla z kremowym piwem. - Halo! Żyjecie?! - zapytałam, machając ręką kolegom przed oczami. Jako pierwszemu udało otrząsnąć się Simonowi, co mnie nie zdziwiło.

- Podoba mi się to, co powiedziałaś. - uśmiechnęłam się do niego delikatnie.

- Czy to prawdziwa Trevelyn? - zapytał Andrew "na ucho" Davida, na co ten drugi powoli przytaknął.

- Ale z Was głąby - mruknęłam pod nosem. - Dobra, zmieniamy temat, bo zaczyna się robić dziwnie. - zaśmiałam się.

- Wracając do quidditcha, Gryfoni za to grali, jakby mieli nadzieję, że ich zastępczy szukający złapie znicz jako pierwszy. - spróbował mnie podratować Simon. I na moje szczęście powidło się. Już chwilę potem gadaliśmy o quidditchu, jakby to była najważniejsza część naszego życia.

***

Nadszedł wtorek. Wielki dzień - pierwsze zadanie. W całej szkole wyczuwało się gęstą atmosferę napięcia i podniecenia. Odwołano nam popołudniowe lekcje, abyśmy się na spokojnie dostali do granic Zakazanego Lasu, gdzie miała dziać się akcja. Zebrała się cała szkoła, plus odzwiedzający nas goście. Czekaliśmy już tylko na oficjalnie rozpoczęcie. Zanim się to jednak stało, cała widownia zamarła, gdy na arenę, wokół której siedzieliśmy, wkroczyło kilku czarodziei prowadzących... niebieskoszarego SMOKA! Normalnie wprowadzili prawdziwego smoka! Bestia była ogromna i miała wyjątkowo krótki pysk jak na te, które widziałam na ilustracjach w podręcznikach.

- No to będzie się działo! - zawołała siedząca po mojej prawej Sanders.

Strażnicy smoka w jednym momencie zniknęli, a sam stwór ułożył się przy kilku, jak mniemam, swoich jajach, ułożonych w kupce.

- Dlaczego jedno jest złote? - zapytałam zaciekawiona przyjaciółkę. Ta tylko wzruszyła ramionami. Chwilę później rozbrzmiał głos pana Croucha:

- Witam wszystkich zebranych! Celem naszego zebrania się tutaj jest - bla, bla, bla... Do rzeczy proszę. - Zadaniem naszych zawodników będzie zdobycie złotego jaja. - W końcu jakiś konkret. Ważniak gadał tak jeszcze z kilka minut, gdy przerwał mu gwizdek. Ludo Bagman, który wyleciał z namiotu zawodników jak strzała, krzyknął:

Heavy // with Draco MalfoyWhere stories live. Discover now