Rozdział 28 "A jednak winna"

345 32 0
                                    

Lucas to czarnoksiężnik. Lucas to morderca." Od kilku dni, w większości te właśnie słowa zajmowały moje myśli. Ferie już się skończyły, już jakiś tydzień temu. Mój opiekun prawny jakieś dwa dni temu przysłał mi książki, których zapomniałam z domu, ale i przy tym książkę o Voldemorcie, niby przypadkowo. Wytłumaczył się, że ktoś go o nią prosił, ale ma akurat dwa egzemplarze, a wiadomości o kimś, kto ma takie same nazwisko oraz, kto był zdolnym czarodziejem nie zaszkodzą. Była sobota, uczniowie chodzili po błoniach lub korytarzach szkoły, albo przesiadywali w pokojach wspólnych, tylko nie ja. Leżałam na łóżku i czytałam kolejną mugolską książkę, Lśnienie już skończyłam, teraz zabrałam się za powieści Tolkiena. Pierwszą zaczęłam książkę „Hobbit, czyli tam i z powrotem". Powoli kończyłam tę lekturę. Zostało mi jedynie parę stron, które pokonałam w zaledwie parę minut. Odłożyłam ją do kufra i zastanawiałam się, którą teraz. Rozglądałam się po pokoju, mój wzrok zatrzymał się na czarnej okładce z czerwonym napisem „Dziedzic Slytherinu".Sięgnęłam po książkę, zaczarowałam okładkę i wyszłam z dormitorium.

- Alice, gdzie idziesz? - usłyszałam głos Jonha.

- Em, tak się przejść. - uśmiechnęłam się.

- To może, moglibyśmy przejść się razem? - spytał zakłopotany.

- Wiesz... - chciałam odmówić, ale w tym momencie zobaczyłam, jak Bella siedząca za nim, na kanapie gestykuluje, abym się zgodziła. - No, w sumie? - uśmiech nie schodził z moich ust.

Jonh uśmiechnął się i zaraz ruszyliśmy na korytarze szkoły. Mijaliśmy uczniów z innych domów, rozmawiając o książkach, no bo o czym innym może gadać dwóch moli książkowych?

- A to co, to za nowa lektura? - spytał.

- To? - pokazałam. - To jest... - spojrzałam na okładkę – 7 razy dziś.

- O czym?

- Nie wiem, jeszcze nie zaczęłam czytać.

- Ach, rozumiem.

Przechodziliśmy koło biblioteki. Postanowiliśmy tam wstąpić. Zajęłam miejsce przy niewielkim stoliku, a Jonh naprzeciw mnie. Zaczęliśmy dyskusje na temat książek mugoli i czemu jest ich tak mało w szkolnej bibliotece. Rozmowa trwała chyba z godzinę, albo coś koło tego, po czym powiedziałam, że muszę już iść. Jonh poszedł w stronę lochów, a ja siódmego piętra. Po chwili byłam w ciemno-zielonym pomieszczeniu ze srebrnymi, szarymi oraz czarnymi akcentami. W pokoju był oczywiście kominek, w którym wesoło tańczyły języki ognia, kanapa trzyosobowa i dwa fotele, prócz tego stolik, biblioteczka i dywan. Na nim właśnie siedział czarnowłosy, wysoki chłopak. Jedna noga leżała zgięta na podłodze, a na drugiej zwisała ręką, w której młodzieniec trzymał różdżkę. Machał magicznym przedmiotem, a jego ruchom odpowiadały akrobacje płomyków. Czasem zmieniały kształty w konkretne zwierzęta albo przedmioty, a raz była to zwyczajna abstrakcja. Podeszłam bliżej i usiadłam po turecku, na perskim dywanie. Tom, nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi. Przez kilka minut patrzyłam na ogień, rozmyślając nad Lucasem.

- O czym myślisz? - wyrwał mnie z zamyśleń Marvolo.

- W ferie, zostałam adoptowana. - powiedziałam.

- Naprawdę? Cóż to... nie wiem czy Ci gratulować, czy współczuć. Mówi, że jesteś przeklętą wiedźmą? Wie o czarach?

- Jest czarodziejem.

- O, w takim razie gratulacje.

- Tia, dzięki.

- Coś się stało, jest niemiły, czy coś? - spytał zatroskany.

False Accusations/Niewinna [Zakończone]Όπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα