Rozdział 8 "Pragnienia"

746 59 3
                                    


Kolejny rozdział, który znowu jest pisany o północy, bo kto mi zabroni. No, ale jak na razie mój rekord ponad 900 słów. Moja siostra pisze po kilka tysi, ale ja na razie nie mam takiej potrzeby i weny. No cóż dziękuje za wszystkie gwiazdki i komentarze. I proszę o kolejne. W sumie przyznam się Wam, że chciałam zabawić się w Polsat i przy słowach "Spojrzałam na lustro..." Chciałam uciąć, ale nie będę potworem XD

____________________________________________________________________________

Czas mijał nieubłaganie szybko. Powoli zbliżały się święta. Wszyscy oczywiście się cieszyli, bo mieli wyjechać do rodzin. Leżałam w łóżku, rozmyślając jakby wyglądały moje święta, gdybym miała rodzinę. Wystarczyłaby mi babcia, albo mama, tata, lub ktokolwiek, nawet jeden przyjaciel, który powiedziałby mi szczerze „wesołych świąt". Większość mówiła do bo tak wypadało. Po wielu minutach wpatrywania się w sufit zamknęłam oczy i zasnęłam.

~Sen~

Szłam korytarzem szkoły, ruszyłam schodami na trzecie piętro... na korytarz, który był zakazany. Zawsze zastanawiałam się czemu. Szłam do końca korytarza, na którym były drewniane drzwi. Otworzyły się przede mną. Od razu „ja" w śnie skierowałam się do klapy, do której po chwili wpadłam. Sceneria zmieniła się na wielką szachownicę. Na środku stał królowa i koń. Kobieta ścięła głowę zwierzęcia, a po tym usłyszałam czyjś głos mówiący „Szach Mat". Figura upuściła miecz, a pomniejsze figury przepuściły mnie dalej. Weszłam do wielkiej komnaty, na której szczycie stało..."

- Alice... Alice, Alice! - słyszałam wołanie, któremu towarzyszyło potrząsanie ramieniem.

- C-co? - zamrugałam kilka razy, by przyzwyczaić się do promieni słonecznych, wpadających przez okno.

- Jak to co? Spóźnisz się na śniadanie. - oznajmiła Bella.

- Dobra, dobra. Przestań mną potrząsać. - pomachała dłonią, na znak by przestała, co szybko zrobiła.

Odkryłam kołdrę, i leniwie przetarłam oczy. Bez słowa ruszyłam do łazienki. Oparłszy ręce o umywalkę, spojrzałam w lustro. Wyglądałam okropnie. Roztrzepane, czarne włosy. I podkrążone oczy. Westchnęłam ciężko i odkręciłam kran, z którego poleciał stróżka lodowatej wody. Nabrałam trochę w ręce i zanurzyłam w nich twarz. Temperatura cieczy od razy mnie orzeźwiła. Wytarłam mokrą twarz. Ubrałam się w mundurek i wyszłam z pomieszczenia. Współlokatorki siedziały na moim łóżku i śmiały się. Podeszłam do wieszaka przy meblu i założyłam wiszącą na nim czarną szatę.

- Z czego się śmiejecie? - spytała schrypniętym głosem.

- Z Weasley'a. Wczoraj wylało się na niego wiadro farby, zielono-różowej. - zaśmiały się wszystkie. Pokręciłam głową.

- O kurde, ale ubaw. Chłopak miał pecha, naprawdę nie ma lepszej rzeczy do śmiania się.

- A ty co? Bronisz Gryfonów? - spytała z wyrzutem Mary.

- Nie, tylko nie widzę zabawy w śmianiu się z czyjegoś nieszczęścia. - z ramionami i skierowałam roki do drzwi. - Idziecie?

Przytaknęły, ale ich miny wskazywały na to, że nie zadowoliła je moja wypowiedź. Razem poszłyśmy do Wielkiej Sali. Zjadłam płatki i obserwowałam innych uczniów. Wszyscy śmieli się i rozmawiali z sąsiadami. Wyglądali na szczęśliwych, zazdrościłam im tego. Żyją sobie, spokojnie bez zmartwień. Przez chwilę czułam zirytowanie i... wściekłość na nich. Ale za co? Za to, że są szczęśliwi? Że mają więcej szczęścia niż ja? Że mają swoją rodzinę, albo przynajmniej bliskich, że nikt ich nie oskarża bezpodstawnie? Czemu ta złość się we mnie pojawiła?

W końcu nadeszły święta, a zamek opustoszał. Pozostało jeszcze kilku nauczycieli i uczniów, w tym oczywiście ja. Siedziałam w pokoju, przyglądając się biżuterii od matki. Była naprawdę piękna. W końcu są święta. Pomyślałam i założyłam ją. Nie miałam co robić, więc postanowiłam udać się do biblioteki. Weszłam na schody, prowadzące na czwarte piętro, ale schody postanowiły sobie pofiglować i zaprowadziły mnie na trzecie piętro. Cholera! Przeklęłam w myślach. Wtedy przypomniałam sobie mój sen. Rozejrzałam się, nikogo nie widziałam. Ruszyłam trasą pokazaną w śnie. Minęłam kilka strasznych posągów. Teraz już wiedziałam, czemu jest zakazany. Tu można zejść na zawał. Otworzyłam drzwi na końcu korytarza i wpadłam do dziury pod klapą. Spadłam na jakieś dziwne rośliny, przypominające pnącza. Zaczęły się owijać wokół mojego ciała i ściskać je. Wierciłam się przerażona. Nagle przypomniała sobie o tym co mówił profesor Neville, kiedy ktoś zapytał o diabelskie sidła. Te rośliny pasowały do jego opisu. Według jego słów trzeba było się wyluzować, by nie zostać przez nie zabitym. Więc tak zrobiłam. Puściły mnie, a ja wylądowałam w kolejnym korytarzu. Słyszałam coś, jakby szum skrzydeł. Poszłam za dźwiękiem po schodach w dół, gdzie były drzwi. Za nimi znalazłam się w niewielkim, lecz o wysokim sklepieniu, pomieszczeniu. Dokoła latały klucze ze skrzydełkami. Na środku unosiła się miotła, a za nią były drzwi. Czułam, że nie otworze ich zaklęciem. Latanie na miotle nie szło mi mistrzowsko, ale cóż to jedyne wyjście. Usiadłam na miotłę, a klucze zaczęły mnie atakować. Wzleciałam do góry i po kilku minutach złapała klucz. Zeskoczyłam z miotły, za którą poleciały klucze, a ja podbiegłam do drzwi i szybko je otworzyłam, następnie zamknęłam z trzaskiem. Widziałam to samo co w śnie. Wielka szachownica z pionkami. Nigdy nie grałam w szachy, nie miałam okazji, a ni z kim pograć. Zaczęłam zastanawiać się nad innym sposobem.

- No tak! - z uśmiechem sięgnęłam po różdżkę i wymówiłam zaklęcie lewitujące, kierując różdżką na siebie. Byłam na tyle wysoko, że figurki mnie nie dosięgnęły. Po chwili znalazłam się w wielkim pomieszczeniu, na którym szczycie stało wielkie zwierciadło. Podeszłam do niego powoli i przeczytałam napis „AIN EINGARP ACRESO GEWTEL AZ RAWTĄ WTE IN MAJ IBDO". Nic z tego nie rozumiałam. Ale po chwili zobaczyłam, że czytając od tyłu widać „ODBIJAM NIE TWĄ TWARZ ALE TWEGO SERCA PRAGNIENIA". Spojrzałam na lustro, w którym ujrzałam wiele sztywnych ciał ludzi, którzy mnie omijali, osądzali, szydzili, odpychali. A na nich ja.

Nie potrzebowałam wiele czasu, by zrozumieć, że to ja wszystkich zabiłam.

- Nie! - krzyknęłam. - Nie! To nie prawda! Ja tego nie chcę, nie chcę zabijać! Ja-ja... - po moich policzkach spłynęła łza, potem kolejna i kolejna. - Ja nie chcę nikogo zabijać. - szlochałam. - Ja chcę być tylko akceptowana. - upadłam na kolana i schowała twarz w dłoniach.

Czy ja naprawdę jestem jego prawnuczką? Czy ja staje się taka jak on? Nie chcę.

False Accusations/Niewinna [Zakończone]Where stories live. Discover now