XLV

1K 114 18
                                    

Vivienne odzyskała świadomość, stojąc na śniegu. Zimny wiatr bił ją po twarzy, porywając do tańca srebrne, poplątane kosmyki. Objęła się drżącymi ramionami, mrużąc oczy.

Stała na szczycie niewielkiego, lodowego wzgórza, mając widok na ośnieżone pola Mohaki. Jak się tu znalazła? Przecież ostatnio zasypiała w ramionach Kylo...

~ Vivienne! ~ jego głos, tak głośny i donośny, odbił się gromkim echem w Mocy.

Wraz z nim zapora, trzymająca jej myśli, puściła. Białowłosa spojrzała w górę wiedząc już, po co tu przyszła.

Kylo zbliżał się szybko, ale ona czuła, że rycerz nie zdąży. Widziała tam, na błękitnym niebie, jasny punkcik, lśniący coraz mocniej.

Krzywiąc się z bólu, podeszła na skraj lodowego szczytu. Bose stopy szczypał mróz, usta drżały, a czucie w palcach straciła już dawno.

Ale nieważne. Bo to, co musiała zrobić, kosztowało więcej. Vivienne gotowa była zapłacić bez mrugnięcia okiem.

~ Vivienne! Vien! VIEN!

On wiedział.

Maleńka, lśniąca łza spłynęła po jej policzku, spychana przez lodowaty wiatr. Nie odpowiedziała, czując ogromny gorąc białego promienia, który wszedł w atmosferę. Wojowniczka wyprostowała się, zaciskając swoje drobne dłonie w pięści. Wokół jej stóp śnieg zmienił się w kałużę. W uszach narastał ogromny huk, który zapanował nad jej myślami.

I gdy blada skóra Vivienne  zaczęła płonąć, a oczy przesłoniło światło, którego nawet powieki nie potrafiły zatrzymać, wojowniczka wyciągnęła ręce w górę.

Ogromny wybuch rozsadził jej czaszkę.

Krzyczała.

Ogień stworzył wokół niej pewnego rodzaju kopułę, kiedy Moc zaczęła przepływać przez jej ciało.

Krzyczała.

Jasna i Ciemna Strona wyszarpywały z jej duszy najcenniejsze kawałki, pozostawiając tylko marne ochłapy.

Krzyczała.

Promień napierał na blade ręce, wyciągnięte w górę. Drżały, ale nie miały zamiaru opadać.

Vivienne zachłysnęła się gorącym powietrzem, próbując wziąć oddech. Ból rany na jej boku zlał się z tym zadawanym przez wewnętrzne tortury Mocy. Białowłosa nie widziała już nic, prócz oślepiającej bieli.

I nie potrafiła zamknąć oczu.

Poczuła go dopiero, gdy objął ją od tyłu w talii, przyciskając swą pierś do pleców wojowniczki. Ogromny spokój, opanowanie i wielka siła rycerza sprawiła, że zacisnęła palce w pięści.

Teraz krzyczeli oboje.

Kylo trzymał ją mocno, nigdy nie mając zamiaru puścić jej ciała. Tak bardzo go potrzebował. Vivienne wiedziała o tym dobrze i zacisnęła zęby.

Zamknęła oczy, pochłaniając promień.

- Vien, nie! NIE! - ten głos...Tak piękny głos...został zagłuszony przez cichy okrzyk zaskoczenia i bólu.

Białowłosa upadła na mokry lód.

- Vien, Vien, spójrz na mnie - Kylo trzymał ją blisko, jedną ręką gładząc po bladej, niemal białej twarzy, której skóra zroszona była potem.

Spojrzała.

A Kylo poczuł łzy w oczach. Jedna z nich spadła na policzek wojowniczki.

Nic nie mówiła.

- Proszę, Vivienne - szepnął mężczyzna. - Nie ty. Dasz radę, nie poddawaj się.

Uśmiechnęła się, podnosząc drżącą dłoń. Pogładziła go po rozpalonej skórze, musnęła opuszkami ciemne, wzburzone fale włosów...

- Vivienne...Vien, ja...

- Wiem, Ky - jej ciepły oddech musnął twarz rycerza. - Wiem.

Uśmiechnęła się po raz ostatni, żegnając go. Ich nić zadrżała, kiedy zamknęła oczy.

Ciszę, jaka ogarnęła całą planetę Mohaki po nieudanym ataku Rebeliantów, przerwał krzyk. Ogromny, pełen rozpaczy, bólu i złości, dźwięk, który potrafiłby poruszyć każde skamieniałe serce.

Wydobywało się ono bowiem z ust kogoś, kto swą nadzieję i miłość trzymał bezwładną w ramionach. Kto tę delikatną kruchość przyciskał do swego serca, nie mogąc uwierzyć, że odeszła.

Że stała się po prostu martwa.

Umarła.

Nowy Mistrz » Kylo Ren [korekta]Where stories live. Discover now