= 5.=

83 10 0
                                    

Sprawdziłam po raz setny godzinę. 16:43. Tia... "będę czekała". Coś mi mówi, że blondi postanowiła mnie wystawić. Dokończyłam więc mrożony jogurt i ruszyłam do wyjścia. W drzwiach potrąciła mnie jakaś ciemnowłosa dziewczyna.

- Uważaj jak kroczysz śliczna- rzuciła dziewczyna. Miała latynoską urodę.

- Następnym razem może postaraj się nie wpadać na ludzi- uśmiechnęłam się słodko. Stałyśmy w progu zabijając się wzrokiem.

- Ros pośpiesz się bo ona mnie zabije- do mojej latynoskiej koleżanki przybiegła blondynka i usiłowała przepchnąć ją do wnętrza kawiarenki. Wyglądało to komicznie gdyż ciemnowłosa była dużo wyższa od swojej towarzyszki. Gdzieś już widziałam te blond loki. Wiem! Na biologi.

- Masz rację- Brook zastygła w miejscu na dźwięk mojego głosu. Delikatnie uniosła głowę do góry.

- Ja naprawdę przepraszam Mi. Bo pomyślałam sobie, że będzie fajnie jak wezmę Ros. I pojechałam po nią. Ale zapomniałam torebki więc się wróciłam. Potem zorientowałam się, że nie zamknęłam domu. I jak jechałyśmy to był korek. I ja naprawdę przepraszam.- powiedziała na jednym wdechu.

- Dobra to gdzie ta galeria- uśmiechnęłam się serdecznie na co blond-włosa od razu rozpromieniała.

- Tu nie daleko

***

Siedziałyśmy popijając kawę w jednej z kawiarni. Dookoła nas było mnóstwo toreb z ciuchami. Nie wiem jeszcze jak wepchnę to do szafy, ale coś się wymyśli.

Gadałyśmy o głupotach. Zwykłe ploteczki. Trochę o lakierach do paznokci, trochę łamiących się końcówkach Brook, trochę o ponoć przystojnym nauczycielu od fizyki i trochę o Luku. Słowem o wszystkim o czym się da.

Obie dziewczyny były kochane. Nawet Ros.

***
- Już jestem! - krzyknęłam usiłując wepchnąć się z zakupami przez drzwi.

- Mało masz jeszcze ubrań?- roześmiała się Diana na mój widok

- Nigdy nie rób zakupów z Brook- uśmiechnęłam się do niej co tylko bardziej ją rozbawiło.

Po wejściu do domu i upchnięciu wszystkiego do szafy ponownie usiadłam do lekcji. Czekała na mnie jeszcze nieszczęsna historia. To takie nudne! Gdyby nie Kolumb aktualnie siedziałabym w puszczy wśród Indian. Nudy!

Nie ma to jak prezydenci.

Drzwi do pokoju uchyliły się i zobaczyłam uśmiechniętą twarz Willa.

- Chyba skończyłeś już swoją zmianę kapitanie- uśmiechnęłam się do chłopaka.

- Diana i James wyszli na miasto więc mam cię pilnować- powiedział salutując.

- Rozumiem. Spocznij żołnierzu - starałam się powstrzymać śmiech. Will jest całkiem fajny pomijając jego wybuchy złości.

Chłopak usiadł za mną. Rozłożył wygodnie nogi uniemożliwiając mi tym samym ucieczkę(siedzieliśmy na łóżku). Spięłam się, a moje serce zaczęło przyśpieszać. Pytanie tylko czemu?

Starałam się opanować i skupiłam swoją uwagę na książkach. Poczułam dłonie chłopaka na swoich biodrach. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Co się ze mną dzieje? Nie był nachalny, więc postanowiłam nie reagować. Will czytał mi przez ramie notatki. Nagle wybuchł śmiechem.

- Co?- byłam zdziwiona jego zachowaniem

- Lincoln został prezydentem w 1861 skarbie.- ledwo powiedział nadal się śmiejąc.

- To nie jest śmieszne. Skąd ja niby mam to wiedzieć?-udałam oburzoną

- Takie rzeczy wie nawet mój 8-letni kuzyn

- Spadaj

- Oj przeprasza. Po prostu u nas taka wiedza to podstawa- Will pohamował śmiech i pocałował przepraszająco moje ramie.

Przeszedł mnie ponownie dreszcze. Kurczę. To było dziwne.


Nawrócić zabójcęWhere stories live. Discover now