Rozdział trzydziesty pierwszy

2.2K 188 26
                                    

-Mamo, patrz - Carmen siedziała z nosem przyklejonym do szyby - ale fajnie.

-Wiem, jest cudownie - uśmiechnęłam się, naprawdę już podobał mi się ten wyjazd.

Co prawda przed wyjściem z domu byłam bliska wybuchnięcia, bo cóż, podróż z dwójką małych dzieci to nic łatwego i mogłam się o tym przekonać na własnej skórze. Było wiele problemów z pakowanie, potem okazało się, że nie możemy znaleźć biletów na samolot, Rosie zaczęła płakać, bo nie pozwoliłam obejrzeć jej ulubionej bajki, a kiedy nareszcie wyszliśmy zorientowaliśmy się, że Carmen została w środku.

-Mamusiu, a będę mogła kiedyś mieć takie tatuaże jak Justin? - spytała nagle Rosie, uważnie przyglądając się wzorom na jego lewej ręce - są ładne.

-Oh, kiedy będziesz duża - wzruszyłam ramionami, choć miałam ochotę krzyknąć "Wykluczone! Oczywiście, że nie!".

-Ten jest ładny - wskazała na tatuaż sowy, był dość mały biorąc pod uwagę wszystkie inne jego tatuaże. Miał ich naprawdę sporo w różnych miejscach, ale je lubiłam.

Ta konkretna sowa była dla mnie wyjątkową, bo to ja byłam jej pomysłodawcą. I nawet towarzyszyłam Justinowi podczas wykonywania go.

-To mój ulubiony - Justin mrugnął do mnie ponad siedzeniem Rose.

-Mój też - może teraz trochę się prześpisz? Już późno.

Było przed pierwszą w nocy, a na miejscu mamy być w południe.

-Okej - wzruszyła ramionami - mamo, a zamienisz się ze mną miejscami? Chciałabym siedzieć bliżej okna.

-Jasne - odpięłam swój pas, a później jej i przesiadłyśmy się.

Teraz Carmen siedziała przy oknie, obok niej Rosie, ja i Justin.

Zanim zdążyłam się zorientować obie już spały. Poprawiłam jeszcze Rose, bo jej głowa zsunęła się o wisiała w powietrzu.

-Będzie świetnie - mruknął Justin do mojego ucha.

-Też tak czuję - uśmiechnęłam się i szybko go pocałowałam.

***

Mieliśmy całkiem duży apartament z widokiem na miasto, co było genialne.

-Ja śpię tutaj - Carmen rzuciła się na wielkie łóżko na środku pokoju, ale źle oszacowała odległość i wylądowała tuż obok łóżka.

-O Boże, wszystko w porządku? - podeszłam do niej i pomogłam jej się podnieść.

Ona tylko otrzepała się i wzruszyło ramionami, a Rose zaczęła się z niej śmiać, więc, żeby zapobiec kłótni kazałam im się zastanowić, co chcą zjeść na obiad.

-Pizzę - wykrzyknęły zgodnie, a ja przewróciłam oczami, bo mogłam się tego spodziewać.

-Okej, skoro tak chcecie.

-A potem będziemy mogli pójść do tego parku, który widzieliśmy, gdy jechaliśmy taksówką? - Carmen zrobiła minę szczeniaczka, przez co paradoksalnie jeszcze bardziej przypominała mi Nialla.

Była taka jak on, nie tylko z wyglądu, ale też z charakteru. Rosie była bardziej jak ja, ale Carmen to cały Niall.

-Cokolwiek chcecie - uśmiechnęłam się czochrając obie po włosach, na co się skrzywiły.

-Ja nie będę mógł pójść z wami - wtrącił Justin uśmiechając się przepraszająco - muszę załatwić coś do pracy.

-Szkoda - Rosie wydęła usta - kto teraz pobawi się z nami w księżniczki, rycerza i smoka?

-Jestem pewien, że coś wymyślicie.

Oh, gdyby tylko wiedział.

                                                                                           ***

-Tu jest jest super - rozglądały się po wielkim obszarze zieleni.

Nawet mi się podobało, alejki pomiędzy zielonymi trawnikami, ławki w cieniu drzew, fontanny, w oddali plac zabaw.

Nocą to wszystko musiało wyglądać jeszcze ładniej.

Mnóstwo ludzi, w większości dzieci z rodzicami ganiającymi się po trawie. Panował tu ten przyjemny rodzaj hałasu, przepełniony radosnymi śmiechami i pokrzykiwaniami.

-Chodźmy tam, chcę iść na huśtawki!

Po chwili udzielił mi się ich entuzjazm i razem biegłyśmy w stronę huśtawek.

-Patrzcie jaki ładny piesek – powiedziała Carmen, kiedy siedziałyśmy na trawie pod drzewem, odpoczywając od wyczerpującej zabawie.

Zwierzak biegł za rzuconym mu patykiem, wesoło machając ogonem.

-Tak, jest śliczny - Rosie również zwróciła na niego swoją uwagę - mamusiu, a moglibyśmy mieć pieska?

Coś w tym psie mi nie pasowało, wyglądał jakoś znajomo.

Zupełnie jak...nie, wydaje mi się.

Podążyłam wzrokiem za psem, który teraz biegł do mężczyzny stojącego do nas plecami.

Facet nachylił się, żeby zabrać mu patyk, a potem po raz kolejny odrzucił go, żeby pies mógł pognać za nim.

Wtedy pies zmienił kurs i zaczął biec w naszym kierunku, a mężczyzna odwrócił się za nim.

-Mamusiu patrz, biegnie tutaj - prawie nie docierało do mnie to, co mówiły dziewczynki.

Ten mężczyzna był w odległości około 30 metrów, ale byłam pewna, że to on.

Wszystko pasowało idealnie. Nie wydawało mi się, ten pies to Kot, ten sam, którego kiedyś zdecydowałam się przygarnąć i którego Niall zabrał ze sobą.

Pies albo raczej Kot stał już przy nas powodując radosne piski dziewczynek, a ja spanikowana nie wiedziałam co robić.

-Musimy iść, teraz - podniosłam się z trawy i złapałam dziewczynki za ręce pomagając im wstać - szybciutko.

Ale moja reakcja była za późna, zauważył nas.

I kiedy próbowałam szybko oddalić się ciągnąc za sobą zdezorientowane dzieci za moimi plecami usłyszałam zdecydowanie zbyt dobrze znany mi głos.

-Melody?

OMG I CO TERAZ?

pierniczki moje drogie, po entuzjastycznym przyjęciu mojego pomysłu, zdecydowałam, że trzecia część powstanie i będzie nazywać się "love will remember"  (wiem, że to słaba nazwa, ale w moim zasięgu nie ma obecnie mojego człowieka od nazw aka Annabeth199 więc musiałam wymyślić coś sama).

wieczorem dodam kolejny (ostatni!!!) rozdział, jutro pojawi się epilog.

liczę na komentarze, kocham Was xx

forever together // horan ✔Where stories live. Discover now