Rozdział 15 - Adam

22 2 3
                                    

Im bliżej samochodu jestem, tym większy niepokój czuję. Wiem, że nieubłaganie zbliża się chwila, gdy będę musiał wszystko mu wyjaśnić. Nie mam pewności, czy zechce poruszyć temat mnie i Williama już teraz, przy Magdzie. Ale szczerze? Nie przeszkadzałoby mi to.

Siadam z tyłu, obok Magdy, i od razu zapinam pas. Plecak kładę na podłodze i układam się tak wygodnie, jak tylko jest to możliwe w aucie.

— To chcesz mi teraz wyjaśnić — zagaja Profesorek, a po moim kręgosłupie wspina się zimny dreszcz — o co chodziło, czy później?

Magda kładzie swoją dłoń na mojej. Najpierw się wzdrygam, ale zaraz ten znajomy dotyk staje się dla mnie przyjemny. Właściwie to wręcz dodaje mi otuchy. Zdecydowanie nie jest mi łatwo mówić o tym wszystkim, co wydarzyło się parę lat temu. Te wspomnienia są bolesne i przerażające zarazem. A Magda zna już przynajmniej część z nich, więc w jakimś stopniu pomaga mi dźwigać ten ciężar. Dzięki niej wydaje się lżejszy, niż jest w rzeczywistości.

Biorę głęboki oddech i przełykam ślinę. Głównie po to, żeby dać sobie minimalnie więcej czasu.

— No to... — zaczynam z wahaniem. Zamykam oczy i już czuję ból w spiętych mięśniach. — Bo zanim... — Nerwowo przełykam ślinę. Naprawdę nie wiem, jak mam to powiedzieć. — Przepraszam. Jeszcze raz.

— Spokojnie Adaś. — Wciąż mam zamknięte oczy, więc jedynie słyszę start silnika. — Ja nie... — Wzdycha, a mój żołądek chyba właśnie robi fikołka. — Nie będę na ciebie krzyczał ani nic — mówi powoli, a ja mu wierzę. — Chcę zrozumieć.

— A ja — wtrąca się Magda — zagryzę każdego, kogo trzeba.

Kusi mnie, by zapytać, czy Williama też wlicza. Na szczęście mam w sobie choć odrobinę rozsądku i w ostatniej chwili gryzę się w język. To ani trochę nie jest zabawne.

Moje dłonie są mokre i lepkie od potu. Odruchowo wycieram je w spodnie i wciąż nie otwieram oczu. Tak czuję się przynajmniej odrobinę pewniej. Szukam dłoni mojej przyjaciółki, chcę znów ją chwycić. Dziewczyna najwyraźniej sama się tego domyśla, bo pierwsza dotyka mojej skóry. Delikatnie zaciskam palce na jej nadgarstku.

— Zanim mnie zaodopt... za... — Marszczę brwi i przełykam irytację. — Zaadoptowałeś — wyduszam wreszcie. Bardzo nie lubię tego określenia, bo sprawia, że czuję się jak jakiś pies. Niestety nie znam żadnego lepszego. Nie mówiąc już o tym, jak bardzo niekomfortowy w ogóle jest dla mnie temat adopcji. — To wtedy chodziłem do podstawówki z takim gościem, który... Był moim prześladowcą, lekko mówiąc. — Otwieram oczy i już nie zamykam ich na dłużej. Wyglądam za okno i orientuję się, że zaczęło padać. Wielkie krople spływają po szybie. — Od niego mam na przykład tą bliznę na oku. — Wskazuję palcem szramę sięgającą prawie od połowy policzka i wychodzącą nieco ponad lewą brew. — On nie był sam, bo miał taką swoją grupę przydupasów, ale był, no, tym takim głównym. — Bardzo nie chcę sobie przypominać tego wszystkiego, ale muszę. Chcę, żeby Profesorek wiedział możliwie jak najwięcej. Ze wszystkich sił spycham powracające do mojej głowy wspomnienia krwi, która spływa mi po twarzy. Szyderczych śmiechów, bólu i tego obezwładniającego przerażenia, że stracę wzrok. Nie chcę o tym pamiętać. Nie chcę, nie chcę, nie chcę. — Jak wyjechał to miałem nadzieję, że piekło się skończyło. To szkolne, oczywiście. — Wiadomo, że z jednego koszmaru wracałem do drugiego, który rozgrywał się w moim domu. S t a r y m domu. Okej, nie. Raczej miejscu, w którym tylko mieszkałem. Tak brzmi to bardziej adekwatnie. — Ale okazało się, że o niestety żyje i ma się dobrze — wymyka mi się — no niedawno wrócił do Polski i teraz chodzi ze mną do klasy. — Specjalnie robię krótką, dramatyczną pauzę. — To William.

Opiekun zerka na mnie w odbiciu wstecznego lusterka. W jego oczach maluje się szok, a ja wcale mu się nie dziwię. Tylko że to jeszcze nie koniec historii. Nic nie mówi, więc kontynuuję. Na samym końcu udzielam odpowiedzi na jego właściwe pytanie. Staram się jak najdokładniej opisać, co między nami zaszło i dlaczego zareagowałem tak, a nie inaczej. I teraz jest mi odrobinę wstyd z tego powodu. Wiem, że nie powinienem był aż tak się wkurzać. Mogłem po prostu odwrócić się i odejść, stanowczo zakończyć rozmowę i nie pozwolić mu się zatrzymać. Naprawdę byłem w stanie przejąć kontrolę nad sytuacją, a nie stracić ją nad sobą samym. Wcale nie jestem potworem, nie tak naprawdę. Nie lubię robić innym krzywdy i teraz, gdy już ochłonąłem, wcale nie cieszę się, że uderzyłem Williama. Nie powinienem był.

Także to mówię Profesorkowi. Chcę, by wiedział, że rozumiem swój błąd i szczerze go żałuję. Że nie mam ochoty go nigdy więcej powtarzać.

— Nie zrozum mnie źle — odzywa się mężczyzna, a to samo w sobie jest złym sygnałem. — Czasami nie wiem, jak być dobrym rodzicem. Nie mam pojęcia, jak mam dobrze zareagować ani co zrobić.

Magda ściska moją dłoń, więc ja robię dokładnie to samo. Na chwilę zapomniałem, że też tu jest i przysłuchuje się rozmowie. Oczywiście cieszę się z jej obecności. Zupełnie nie przeszkadza mi, że wie o mnie praktycznie wszystko. Pewnie nawet to, czego nie powinna ani ona, ani nikt inny.

— Czy... — Przełykam gulę w gardle. — Czy jesteś na mnie zły?

Widzę, że się waha. Zatrzymujemy się na kolejnym czerwonym świetle, więc ma okazję, by na chwilę na mnie popatrzeć. Krzyżujemy spojrzenia i staram się je wytrzymać, choć tego nie lubię.

— Nie jestem pewny — odpowiada w końcu i wzrusza ramionami. Światło zmienia się na zielone, więc zmienia bieg i rusza. — Chyba nie. Trochę mi przykro, że tak się stało, no ale nie umiem być na ciebie zły.

— Jesteś jak taki golden retriever — stwierdza Magda z uśmiechem. — One też nie umieją się gniewać.

— No trochę tak. — Antoni śmieje się. Ten dźwięk sprawia, że się rozluźniam. Wygląda na to, że jednak nie mam kłopotów. Co wcale nie oznacza, że nie żałuję zawiedzenia go. Jest dla mnie za dobry. — Kocham was, dzieciaki.

— Sam jesteś dzieciak, w u j k u — Staropolska prycha. Teatralnie splata ramiona na piersi i udaje obrażoną. Czasami zapominam, że jest jego córką chrzestną, a nie taką biologiczną. I moją siostrą, ale taką prawdziwą. — Ja jestem D O R O S Ł A.

Teraz i ja chichoczę. Uwielbiam, kiedy Magda robi taki teatrzyk.

— To może chcesz za mnie poprowadzić auto?

Dziewczyna porzuca swoją obrażoną maskę i przewraca oczami.

— Ale ja prawka nie mam!

Dokładnie tak samo, jak ja. Przez leki, które biorę, nie wolno mi prowadzić samochodu. Nie do końca to rozumiem, ale nie zamierzam się kłócić. Nie zależy mi na tym, w porównaniu do Magdy. Ona chce w przyszłości mieć własny pojazd i zwiedzić świat. Jest już pełnoletnia, jednak stwierdziła, że jak mamy brać udział w kursie, to razem. I nie udało mi się jej przekonać, że wcale nie musi się dla mnie poświęcać. Jest uparta, ale w tym na swój sposób kochana. Uwielbiam to w niej, nawet jeśli czasem mnie to denerwuje.

— Ano właśnie. — Zajewski puszcza jej oczko. — Żartuję, oczywiście.

— No ja wiem, ja też.

— Adaś? — Mężczyzna zwraca się do mnie akurat w momencie, gdy zaczynam czuć się wykluczony z rozmowy. A już mi się wydawało, że nie będę musiał wypowiedzieć ani słowa więcej. Dziś i tak już pobiłem swój całoroczny rekord. — Przepraszam, że tak się stało. Cała ta sytuacja z Williamem i w ogóle.

Wzruszam ramionami. Nie wiem, czemu akurat on czuje się winny w tym wszystkim. Przecież nie ma żadnego powodu.

— Jeśli mogę coś dla ciebie zrobić, to powiedz, proszę. — Zmuszam się, by posłać mu wdzięczny uśmiech. Niestety nie mam pojęcia, czego mógłbym oczekiwać. Ani od niego, ani kogokolwiek innego. — Dobrze?

— Tak, tak.

Bez względu na to, czy jestem adoptowany czy nie, Antoni jest moim jedynym prawdziwym ojcem i jednocześnie przyjacielem. Daje mi wszystko, czego tylko potrzebuję i o wiele, wiele więcej.

Aż do końca [16+]Where stories live. Discover now