Rozdział 2 - William

37 4 26
                                    

— Adam — przedstawia się chłopak stojący przede mną. Nie uśmiecha się ani nie krzywi. Właściwie to jego twarz niczego nie wyraża. Ciemne oczy ma jakieś takie puste. — To ja mam cię... No.

— Co? — pytam. Przechylam głowę, bo go nie rozumiem. W swoim życiu spędziłem zbyt mało czasu z Polakami, by rozumieć ich wszystkie dziwne słowa.

— No mam ci pomóc się ogarnąć i w ogóle — bąka i przewraca oczami.

— Aaa... — Uśmiecham się zakłopotany. — Okay. Dziękuję.

Szczerze mówiąc, raczej nie potrzebuję jego pomocy. Większość spraw dam radę załatwić sam. Ale z drugiej strony, przez długi czas Adam będzie pewnie jedyną znaną mi osobą. A zdecydowanie wolę to, niż samotność.

Dlatego przelotnie przyglądam się jego twarzy, chcę ją dobrze zapamiętać. W oczy rzucają mi się jego liczne piercingi: w nosie srebrne, półokrągłe septum zakończone kuleczkami, po dwóch stronach dolnej wargi podobne kolczyki, a także złote kółko w prawym uchu. Jego twarz szpeci podłużna blizna przecinająca lewe oko.

Generalnie jest ładny, z tymi swoimi czarnymi włosami krótszymi po bokach i dłuższymi na górze i wydatnymi kośćmi policzkowymi.

— Chodź to dam ci różne tam dokumenty i w ogóle — mówi Adam.

Nie czeka na mnie, tylko od razu wchodzi do szkoły. Wskakuję do środka, zanim drzwi się zdążą się zamknąć.

Początkowo nie wiem, dokąd idziemy. Ale zaraz widzę rzędy ponumerowanych, metalowych szafek i boksy, w których wiszą kurtki i leżą pary butów. Odruchowo szukam tego, który jest przypisany mojej klasie. Wreszcie go zauważam - kratowane drzwi z tabliczką "4D". Jestem w klasie maturalnej, a nie wyobrażam sobie pisania egzaminu w języku polskim. Pomijając już fakt, że zmiana szkoły w ostatnim roku była fatalną decyzją. Ale też jedyną możliwą.

Zatrzymujemy się przy szafce o numerze jedenaście. Adam wyjmuje kluczyk z kieszeni bluzy i otwiera drzwiczki. Z ciekawości zerkam do środka i widzę bardzo niedbały stos książek, na pewno wrzuconych tam zupełnie niedbale. Serce mi pęka na widok powyginanych okładek i grzbietów. Przygryzam wnętrze policzka i powstrzymuję się od komentarza.

Chłopak zdejmuje z górnej półki plik kartek i podaje go mnie. Od razu przeglądam zadrukowane strony. Na jednej z nich znajduje się plan lekcji, na innym rozkład budynku. Widzę też nazwiska nauczycieli wypisane obok przedmiotów, których uczą. Jest ich tylko kilku, więc domyślam się, że uczą naszą klasę.

— Dziękuję — mówię. Chowam kartki do plecaka, gdzie mam też kilka podręczników. Jeszcze nie odebrałem swojego klucza, choć każda chwila zwłoki kosztuje mnie ból pleców. — To... — zaczynam, ale trzask zamykanej szafki zamyka mi usta.

— Teraz już chyba poradzisz sobie sam. — Nie patrząc na mnie, mija mnie i idzie przed siebie szybkom krokiem. Zatrzymuje się jeszcze tylko na chwilę i nie odwracając się, dodaje: — I daj mi spokój.

Zostaję sam w pustym korytarzu i przez chwilę stoję nieruchomo. Patrzę na oddalającą się postać ponurym wzrokiem. Zaciskam usta i pięści, tłumiąc w sobie uczucie goryczy. Nie mogę pozwolić sobie na poddanie się. Jeszcze nie teraz.

Biorę głęboki oddech, a potem zmuszam swoje nogi do ruchu. Idę przed siebie i się nie zatrzymuję, choć nie mam pojęcia, gdzie znajduje się sekretariat. Nie mam ochoty patrzeć na kartkę, zresztą i tak pewnie bym się w tej mapie nie połapał. Na całe szczęście, w niektórych miejscach wiszą tabliczki informujące, w którą stronę mam się udać. Dzięki temu znajduję odpowiednie drzwi na pierwszym piętrze. Pukam, a potem wchodzę.

— Dzień dobry — zaczynam. — Ja...

— Ooo! — Kobieta o farbowanych na czarno włosach uśmiecha się do mnie szeroko. Wstaje z krzesła i podchodzi do półścianki, za którą znajdują się dwa połączone ze sobą duże biurka. — Ty pewnie jesteś William, co?

Jestem nieco onieśmielony, więc dopiero po krótkiej chwili przytakuję.

— Dobrze, chodź tutaj i usiądź sobie obok mnie — instruuje łagodnie. Jestem jej wdzięczny, że mówi na tyle powoli i wyraźnie, żebym bez problemu wszystko zrozumiał. Wykonuję jej polecenia. — Zaraz dam ci wszystkie dokumenty do uzupełnienia i tak dalej. Kluczyk do szafki już dostałeś?

— Nie, proszę pani. — Zaczynam skubać rąbek swetra, bo nie wiem, co mam zrobić z rękami. — Dopiero przyjechałam.

— Rozumiem. — Okrąża biurka zaczyna grzebać w jednej z wielkich szafek. Domyślam się, że właśnie tam trzyma wszystkie ważne papiery. — A jak tam twój wychowawca? Już go poznałeś?

— Nie — odpowiadam. Czuję się jak na przesłuchaniu o pracę. Albo tym mniej przyjemnym. — Mam na myśli, że wiem, jak się nazywa i nic poza tym — dukam najwolniej, jak potrafię. Bardzo nie chcę palnąć jakiejś głupoty.

— Dobrze. — Wraca do mnie z dość grubym plikiem kartek. Kładzie go przede mną na biurku. — Antek jest bardzo sympatyczny i na pewno go polubisz. Za piętnaście jedenasta masz godzinę wychowawczą, to będziesz mógł go o wszystko zapytać. — Podaje mi długopis, więc biorę go. Patrzę na kobietę i czekam na dalsze instrukcje.

Najpierw tłumaczy mi, czego dotyczą poszczególne dokumenty. Potem pokazuje, co i gdzie podpisać. Jestem jej niezwykle wdzięczny za tę pomoc, bo stres plącze mi myśli tak bardzo, że sam pewnie nie zdołałbym niczego zrobić. A jeśli już, to błędnie. Czasem mi się to zdarza, dlatego zdecydowanie wolę zadawać mnóstwo pytań dla upewnienia się. Sekretarka ani przez chwilę nie wyraża oznak zniecierpliwienia czy zmęczenia, co wydaje mi się po prostu wspaniałe. Zastanawiam się, czy wynika to z jej doświadczenia, czy może po prostu ma taki charakter. 

Około godzinę później wreszcie podpisuję ostatni dokument. Mięśnie lewej ręki bardzo bolą mnie z wysiłku, a mózg jest przegrzany. Już bardzo dawno nie musiałem podpisywać się aż tyle razy pod rząd. W pewnym momencie nawet się zawahałem przed przytknięciem długopisu do papieru, tak jakbym zapomniał, jak się nazywam.

Przeciągam się i wstaję, gotowy by wyjść.

— Poczekaj. — Sekretarka zabiera ostatni dokument i chowa go do teczki. Długopis odkłada na miejsce, do kubka z innymi przyborami piśmienniczymi. — A masz zrobione konto na Vulcanie?

Że czym? Brzmi trochę jak nazwa aplikacji randkowej lub takiej, która pomaga łączyć się ludziom na niezobowiązujące numerki. Wulkan i jego wybuch, bla bla bla...

W każdym razie, cokolwiek to jest, zdecydowanie nie mam tam konta.

— Nie, a co to? — pytam niewinnie.

— Nasz dziennik elektroniczny — wyjaśnia kobieta. — Chciałbyś, żebym pomogła ci to ogarnąć? To znaczy, założyć tam konto? — precyzuje.

Przytakuję z ulgą. Radzę sobie z komputerami na tyle, na ile jest mi to potrzebne. Ale jeśli chodzi o zakładanie kont na stronach szkolnych, czy chociażby takich, jak bank, wolę nie robić tego samodzielnie. Tak na wszelki wypadek.

Sekretarka siada obok mnie i wpisuje odpowiedni adres w przeglądarce na swoim komputerze. Prosi mnie, żebym spróbował sam założyć konto i mówi, że pomoże mi, gdy tylko nie będę czegoś wiedział. To bardzo miłe z jej strony.

Wpisuję swoje dane, tworze login i hasło. Jedynie z informacjami dotyczącymi szkoły mam problem. Na szczęście kobieta cały czas jest obok i dyktuje mi wszystko, czego potrzebuję.

Kończymy szybciej, niż się spodziewam. Muszę przyznać przed sobą do czucia ulgi, że wreszcie mogę wyjść. Dziękuję sekretarce i opuszczam gabinet.

Zaraz skończy się długa przerwa, więc ludzie masowo zmierzają do swoich klas. Wkraczam w tłum jak w głęboką wodę i idę przed siebie razem z nim, choć prawie zupełnie niczego nie widzę. W głowie mam wyryty numer sali, w której mam lekcję, więc staram się tam dotrzeć. Tylko najpierw muszę w ogóle dojść do schodów i wspiąć się na drugie piętro.

Chyba zaczynam już tęsknić za poprzednią szkołą, która była znacznie większa.

Aż do końca [16+]Where stories live. Discover now