Rozdział 21 - Adam

21 4 30
                                    

Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami i wszystko wskazuje na to, że w tym roku będą białe święta. Na ulicach leży gruba warstwa błyszczącego puchu, pod którym uginają się drzewa. Choć świąteczne piosenki lecą w radach już od ponad miesiąca, to dopiero teraz przybrały na intensywności.

Coraz więcej dzielnic jest już przystrojonych kolorowymi lampkami, dmuchanymi mikołajami i innym badziewiem. Choć mi nie przeszkadzają, to wciąż nie jestem ich zbyt wielkim fanem. Dla mnie to robienie wielkiego przedstawienia z niczego. Święta trwają zaledwie kilka dni, więc to chyba trochę bez sensu.

A mimo to, pomagam Profesorkowi udekorować dom. Podczas gdy on układa porcelanowe figurki aniołów i świętej rodziny, ja przyczepiam choinkowe lampki nad drzwiami tarasowymi. Na razie są wyłączone, ale wieczorem będą rzucać na cały salon miękkie, ciepłe światło. Stworzą tutaj bardzo przytulny klimat, który Antoni tak uwielbia. A mi zwyczajnie nie przeszkadza.

Gdy kończę, schodzę z krzesła. Prawie potykam się o Ramzesa, który jest bardzo podekscytowany i plącze mi się pod nogami. Kucam i pozwalam mu powąchać moją dłoń. Gdy się o nią ociera, wiem, że jest chętny na odrobinę czułości. Więc zaczynam go delikatnie drapać za uchem i już zaraz do moich uszu dociera głośne mruczenie. Kot zamyka oczy i wygląda dosłownie tak, jakby się do mnie uśmiechał. To takie urocze, że aż mam ochotę go wytarmosić i zgnieść. Czego oczywiście nie robię.

Wszystkie lampki są na swoim miejscu. Dlatego pozostało już tylko ubrać choinkę i może zapakować prezenty. Ale ja i Profesorek zgodnie stwierdzamy, że zostawiamy to na jutro.

Jestem trochę zmęczony, a jednocześnie niemal rozpaczliwie potrzebuję jakiegoś zajęcia. Kiedy się na czymś skupiam, to przynajmniej nie muszę aż tak świadomie myśleć i wszystkiego analizować.

Minęło kilka dni, odkąd palnąłem głupstwo. Serio, byłem durniem proponując Williamowi, żeby przyszedł do nas na Wigilię. Teraz jest mi wstyd i czuję, że tylko się zbłaźniłem. Szczególnie, że on tylko się zdziwił i wcale nie odpowiedział. Na pewno uznał, że nie warto brać mnie na poważnie ani tym bardziej przyjmować mojego zaproszenia.

Ale ja naprawdę zrobiłem to w pełni szczerze. Doskonale wiem, jak okropnie jest być całkowicie samemu. Nie tylko w święta, a tak ogólnie.

Nie mam pojęcia, co ja sobie myślałem. Że skoro chwilowo zakopaliśmy topór wojenny, to teraz zaczniemy się przyjaźnić? Też coś. Na pewno nie. Ani ja tego nie chcę, ani on. I chyba obaj o tym wiemy.

To wszystko jest bez sensu.

***

Dziś kończymy lekcje nieco wcześniej, niż większość innych klas. To jest niewątpliwa zaleta bycia maturzystą, szkoda tylko, że nawet nie mogę się tym nacieszyć.

Gdy zmierzam w stronę klasy o wdzięcznym numerze trzynaście, dociera do mnie, że wieść już rozniosła się po szkole. Część mijanych przeze mnie ludzi rzuca mi jednoznaczne spojrzenia, a we mnie aż się gotuje. Z irytacji i po trochę ze wstydu. Nie wiem, co tam o mnie gadają, ale zdecydowanie nie czuję się z tym ani trochę komfortowo. Mam ochotę zapaść się pod ziemią lub przynajmniej ukryć się tam, gdzie nikt mnie już nigdy nie znajdzie.

Nie mam spokoju nawet pod klasą, bo przy drzwiach obok tłoczą się ludzie. Sądząc po ich wyglądzie, to pierwszoklasiści, czyli najbardziej irytująca grupa w całej szkole. Gdy tak na mnie patrzą i ewidentnie rozmawiają właśnie o mnie, to muszę się ugryźć w język, żeby nie powiedzieć słowa za dużo. Mimo wszystko są dziećmi, a ja przecież znam granice. Mniej więcej.

Odwracam się do nich plecami, co tylko trochę pomaga mi w ignorowaniu ich. Gdy rozbrzmiewa dzwonek i niedługo po nim pierwszaki wchodzą do klasy, wreszcie mogę odetchnąć pełną piersią. Siadam na ławce i nerwowym ruchem przeczesuję włosy palcami. Zdaję sobie sprawę z tego, że są już trochę za długie. Powinienem niedługo coś z nimi zrobić, przede wszystkim trochę je skrócić.

Aż do końca [16+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz