Rozdział 25 - Adam

19 2 6
                                    

W tym roku na Boże Narodzenie, ja i Profesorek spędzamy u Staropolskich. Nim jednak wyjdziemy z domu, wprowadzam w swoim wyglądzie ostatnie poprawki. Wygładzam koszulę i używam odrobiny perfum, które pożyczam od Antoniego. On zaś pomaga mi zawiązać krawat, bo ja nadal nie mam pojęcia, jak to zrobić. Jest czarny i idealnie pasuje do moich spodni garniturowych. Ostatecznie jednak rezygnuję z marynarki, bo uważam ją za zbędny dodatek. Myślę, że biała koszula, żel na włosach i błyszczące buty w zupełności wystarczają. Przecież spędzę czas z moją rodziną, a nie na jakimś pokazie mody.

— Gotowy? — Antoni przegląda się w lustrze w wiatrołapie i poprawia swoją muszkę. — Zaraz powinniśmy wychodzić.

Stoję oparty bokiem o framugę drzwi. Dłonią pokazuję na siebie, żeby pokazać mu, że tak. Właściwie to już od jakiegoś czasu tylko szwendam się po domu i co jakiś czas mówię Profesorkowi, że owszem, wygląda dobrze; tak, wszystko jest idealnie; na pewno nie ma się czym martwić. O ile mi wiadomo, w ten sposób spędza święta z Krzyśkiem już od wielu lat, właściwie to od początku ich znajomości. I nigdy wcześniej nie zachowywał się w ten sposób, wygląd nie miał dla niego aż takiej wagi. To mnie mocno dziwi i zupełnie nie wiem, jak to interpretować. Wiem, że coś się zmieniło, ale nie mam zielonego pojęcia, co takiego.

Przypominam sobie naszą ostatnią rozmowę i zastanawiam się, czy to ma z nią jakiś związek. Zębatki w mojej głowie zaczynają się obracać, muszę to wszystko przeanalizować. Mam wrażenie, że odpowiedź mam tuż pod nosem, a jej nie widzę.

Zresztą, to wcale nie moja sprawa. Nic mnie to wszystko nie obchodzi.

No, może troszkę.

Pięć poprawień muszki Antoniego później, wreszcie jesteśmy gotowi, by wyjść. Dlatego biorę Ramzesa na ręce, bo przecież on też jest zaproszony na święta. Poprawiam jego miniaturowy, czerwony krawat i głaszczę go po głowie. Mruczy i patrzy na mnie z wesołością. On też nie może doczekać się uroczystej kolacji. I swojego prezentu, oczywiście.

***

Wybija godzina siedemnasta, dlatego całą czwórką stajemy przy stole. Ja obok Profesorka, a Magda na przeciwko mnie, wraz z Krzyśkiem. Natomiast Ramzes już ciamka sobie niedaleko. Jest zbyt niecierpliwy, by czekać, aż podzielimy się opłatkiem.

Moja przyjaciółka, jako najmłodsza domowniczka, zapala białą świecę stojącą na środku stołu. W jadalni panuje przyjemny półmrok rozpraszany choinkowymi lampkami i połową neutralnych świateł. Płomyk oświetla nasze twarze ciepłym blaskiem, a ja niemal namacalnie czuję podniosłość tej chwili. Tak jak co roku, odrobinę ściska mnie w piersi i muszę wziąć głęboki oddech, by utrzymać emocje na wodzy. Z całych sił próbuję powstrzymać moje myśli z dala od obszaru, który wszystko mi zepsuje.

Nadchodzi moment, by podzielić się opłatkiem. Ta chwila zawsze trochę mnie stresuje i zdecydowanie nie jest dla mnie szczególnie komfortowa. Mimo to cieszę się, że szukanie odpowiednich słów skutecznie odwraca moją uwagę.

Składam wszystkim tak standardowe życzenia, jak to możliwe. Zupełnie nie potrafię tego robić dobrze. I nawet jest mi odrobinę wstyd, gdy sam słyszę kreatywne słowa. Magda nie byłaby sobą, gdyby nie kazała mi trochę zmądrzeć. Ja odwdzięczam jej się tylko powodzeniem w relacji z Aleksem. Reaguje prychnięciem, a jej policzki nabierają rumieńców. Na koniec ją przytulam i szepczę podziękowanie, że jest moją przyjaciółką. Tak, czasami robię się żałośnie sentymentalny.

Wreszcie zajmujemy miejsca. Wciskam palce w kolana i przez moment zastanawiam się, co ze sobą zrobić. Nie jestem głodny, a na samą myśl, że mam coś zjeść będąc wśród ludzi, gardło mi się zaciska. Dlaczego to aż takie przerażające?

Aż do końca [16+]Where stories live. Discover now