Rozdział 67

498 41 4
                                    

Carmen POV:

Od długiego czasu siedzę przy oknie otulona kocem. Podobno powinno być zasłonięte, ale nie obchodzi mnie to. Czekanie na Ashtona jest ważniejsze. Wcześniej wypatrywałam go, ale stałam się tak zmęczona, że nie potrafiłam utrzymać powiek, same się przymykały.

Wzięłam łyka zimnej już herbaty. Nie ruszam się stąd, przygotował ją dla mnie Logan. Przestał mnie pilnować, za to Joseph nadal mi nie odpuścił. Co jakiś czas przechodzi obok pokoju, zabrania mi wychodzenia, czy chociażby zamykania drzwi. Przez niego czuję się jak więzień we własnym domu..

Wsłuchiwałam się w dźwięk kropli deszczu uderzających w okno, gdy nagle usłyszałam coś jeszcze. Był to nadjeżdżający samochód.
Szybko otworzyłam oczy i zbliżyłam się do szyby. Okazało się, że należy do Ashtona. Przetarłam zmęczone oczy, odłożyłam kubek na parapet.

Wysiadł z niego. Jest tu.. Cały i zdrowy. Gdy go zobaczyłam, moje serce zabiło szybciej. Poczułam ogromną ulgę.. Zmęczenie od razu minęło, dostałam natychmiastowego zastrzyku energii.

Wstałam, zrzucając z siebie koc. Na nic nie czekałam.. Wydostałam się z sypialni i od razu zbiegłam po schodach. Znalazłam się na dole w tym samym momencie, w którym wchodził do salonu. Spojrzeliśmy na siebie. Jego wzrok przepełniony był zmęczeniem i smutkiem.

Rozłożył ramiona, a ja szybko w nie wpadłam. Poczułam spokój, ogromną ulgę.. Mocno się w niego wtuliłam. Cały ten ból minął, spłynął zupełnie niczym łzy na moich policzkach. To były najtrudniejsze cztery godziny w całym moim życiu.. Nigdy nie tęskniłam bardziej. Gdy go zabrakło, pojęłam, że najbardziej na świecie boję się jego straty. Wizja jego śmierci przeraża mnie bardziej, niż mojej własnej. Stracenie go, to właśnie jest mój największy lęk.

-Cssi.. Spokojnie, już tu jestem. -próbował mnie uspokoić, delikatnie gładząc moje włosy.

-Tak bardzo się o Ciebie bałam.. -wyznałam zmęczona.

-Niepotrzebnie, wszystko jest w porządku.

-Nic nam nie powiesz? -zapytał Joseph z pretensjami.

-Nie teraz. -uciekł od jego pytania.

-A kiedy?!

-Nie przy niej. -tracił cierpliwość, stawał się coraz bardziej zdenerwowany.

-Powinieneś sprawdzić każde jebane zlecenie! Szczególnie, jeśli oddajesz to takiemu kretynowi! Czemu on w ogóle się tym zajął, przecież to Ty za wszystko odpowiadasz! To Twoja wina i.. -przerwał mu.

-Zamknij się do cholery! -krzyknął. Przestał panować nad zgromadzoną w nim złością.

W tym momencie zaczęłam analizować sytuację, pomyślałam trzeźwo. Dotarło do mnie, że to wszystko dzieje się przez niego. Nie jest niewinny, ani poszkodowany. To on to spowodował. To on oszukuje mnie i ma przede mną tajemnice.. Manipuluje mną. Tak, jak mówiła Lily, jestem zaślepiona jego doskonałością i słodkimi, lecz nic nie wartymi obietnicami. Miłość sprawiła, że stałam się ślepa. Powinnam otworzyć oczy.

-On ma rację. -oddaliłam się od niego, choć było to trudne. Moje serce pragnęło dłużej pozostać w jego ramionach, rozum bronił się przed tym.
-To Twoja wina. -powiedziałam, patrząc mu w oczy.

-Carmen.. -westchnął.

Próbował znów się do mnie zbliżyć, ale mu na to nie pozwoliłam. Podszedł bliżej, lecz od razu go odepchnęłam.

-Zostaw mnie! Mam tego dość, nie dotykaj mnie! Jesteś żałosny! -moja rozpacz zamieniła się w złość.

-Uspokój się. Przeginasz. -ostrzegł ostrym tonem. Jego twarz przybrała chłodnego wyrazu, przez co spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

You Can Be The Boss 2Where stories live. Discover now