Rozdział 11

1.3K 100 7
                                    

Carmen POV:

Minęły trzy dni. Przestałam do niego pisać i dzwonić.. To było bezcelowe, tylko odczytywał. Zostawiał mnie z niczym, więc przestałam się odzywać. To było trudne, ale jakoś wygrywałam z chęcią pisania mu tysiąca słów. Dowiedziałam się, że mam dziś dostać wypis. Wysłałam tylko jedną wiadomość. Poinformowałam go o tym, ale jak zwykle cisza.

Leżałam odwrócona tyłem do wejścia, gdy ktoś wszedł do sali.

-Nie chcę śniadania, może je Pani zabrać.. -mruknęłam.

-Carmen.. -usłyszałam jego głos, przez co szybko się odwróciłam. Liczyłam na to, że przyjdzie. Każdego dnia, aż w końcu się udało. Poczułam ogromne szczęście. Dobrze go widzieć.. Wpatrywaliśmy się sobie w oczy, nie wiedząc co powiedzieć.  Zauważyłam, że również nie jest obojętny. Możliwe, że ten czas nie był trudny tylko dla mnie..

-Tęskniłam za Tobą.. -przerwałam ciszę.

-Ja za Tobą też. -odpowiedział. Niepewnie rozłożył ramiona, a ja wstałam z łóżka i szybko się w niego wtuliłam. Nareszcie..

-Brakowało mi Cię. Codziennie na Ciebie czekałam..

-Dużo myślałem. Przepraszam.. Nie powinienem Cię z tym zostawiać. Bardziej chodziło mi o to, że to przede mną ukryłaś.. To dlatego tak się zdenerwowałem. -wyznał, dotykając moich włosów.

-To moja wina. Mogłam Ci powiedzieć, zamiast Cię oszukiwać.

-Myślę, że oboje zawiniliśmy.

-Dlaczego nie odpisywałeś?

-Byłem wściekły, nie chciałem powiedzieć czegoś, czego bym potem żałował. Wypowiedziałem już za dużo słów, które Cię zraniły.

-Dziękuję za jedzenie. Gdyby nie to, głodowałabym. Wszystko jest tu tak obrzydliwe, że mdli mnie na sam widok. -podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.

-Dobrze, że już Cię wypuszczają. Dziwnie jest być samym w takim wielkim domu. Niby spędzałem czas z Loganem i Natanielem, ale w nocy robiło się cicho i pusto. Dopadały mnie zmartwienia i czułem się znacznie gorzej.

-Tutaj też nie jest przyjemnie. Każdy dzień wygląda tak samo. Wstaję, idę na badania, przychodzę i wpatruję się w komórkę do końca dnia. No i myślę o Tobie jakieś czterdzieści razy na dobę. -parsknęłam śmiechem.

-Przestań, dobijasz mnie.. Przyjechałbym, ale byłem pewny, że nie chcesz mnie widzieć.

-Nie chcę Cię widzieć? To największa głupota, jaka mogła przyjść Ci na myśl. -powiedziałam, a ten się uśmiechnął. Dałam mu buziaka, ale sprawił, że stało się to długim pocałunkiem.

-Muszę zaplanować coś na przeprosiny..

-Jesteś tu, to wystarczy. -złapałam go za policzek, ciągle patrząc mu w oczy.

-Właśnie, że nie. Wyjedziemy gdzieś, gdy tylko nabierzesz sił. -spowodował mój uśmiech.

-Pójdziesz kupić mi colę bez cukru w automacie? Skończyły mi się pieniądze. -poprosiłam.

-Jasne, ale wezmę Ci normalną.

-Ma dużo więcej kalorii i.. -przerwał mi.

-I dużo mniej smaku. Przestań.. Nie rób sobie tego. -założył mi włosy za ucho, po czym wyszedł.

Zaczęłam zbierać swoje rzeczy z szafek. Cieszę się, że opuszczam to miejsce. Jeszcze kilka godzin i dostanę wypis. Będę mogła stąd wyjść, w spokoju zapalić i odetchnąć.

Nagle lekarz wprowadził do sali młodą kobietę. Była zapłakana i zmęczona.. Wyglądała jakby przeżywała coś okropnego.

-Proszę wybrać sobie łóżko. Zaraz zawołamy Panią na badania. -powiedział.

-Wiadomo kiedy dostanę wypis? -skorzystałam z okazji, że jest obok.

-Nie wiem, nie jest jeszcze skończony. -odpowiedział. Wyszedł w pośpiechu, nie mówiąc już ani słowa.

Kobieta położyła się na łóżku i podkuliła nogi. Zaczęła płakać.. Próbowała być cicho, ale zanosiła się płaczem.

Sięgnęłam do szafki po paczkę chusteczek. Podeszłam do niej i podałam jej ją. Ja sama zużyłam ich już z milion..

-Dziękuję.. -wybełkotała, chwytając za nią.

-Wszystko w porządku?.. -zapytałam. Znałam odpowiedź, ale nie chciałam milczeć.

-Nic nie jest w porządku. Znowu to samo. Znowu ten ból..

-Mogę jakoś pomóc?..

-Dlaczego chcesz pomagać? Nie znasz mnie, jestem nikim.

-Bo nie potrafię być obojętna. Nie umiem patrzeć na cierpienie innych. -przyznałam.

-Chyba muszę z kimś porozmawiać.. -przetarła policzek, odwracając się w moją stronę. -Poroniłam. Czwarty raz.. Tym razem miałam urodzić córeczkę. Mąż chciał dać jej na imię Victoria. Miała być naszym zwycięstwem.. Naszym szczęściem. Staramy się od lat, a zawsze kończy się tym samym. Bólem i tęsknotą.. -opowiedziała załamującym się głosem. Zrobiło mi się przykro.. Niektórzy tak bardzo starają się o dziecko, a ja swoje zabiłam. Usunęłam jak niechciany błąd.

-Ja.. Przykro mi. -nie wiedziałam co powiedzieć.

-Do porodu zostało kilka miesięcy, miałam nadzieję, że tym razem zostanę matką. Że się uda.. Macierzyństwo to najpiękniejszy etap życia. Oddałabym wszystko, żeby usłyszeć pierwsze słowa, czy zobaczyć pierwsze kroki dziecka. Tak bardzo chciałabym się zamienić z kobietami, które świadomie z tego rezygnują. -zapłakała, a ja wzięłam wdech. Również poczułam łzy w oczach.

Ashton wszedł do sali, ale byłam wpatrzona w pusty punkt. Dotarło to do mnie..

-Nie było w automacie, musiałem zejść do.. -nie dokończył, bo zobaczył w jakim jestem w stanie.

-Jestem potworem. -mruknęłam.

-Co? -zaniepokojony zmarszczył brwi, podchodząc bliżej.

-Jestem złym człowiekiem. Popełniam same błędy. Ja jestem błędem. -powtórzyłam. Stanął przede mną i złapał za mój podbródek, abym na niego spojrzała. Łzy spłynęły mi po policzkach, ale ten szybko je starł.

-To nieprawda, nigdy nie byłaś i nie będziesz. Jesteś najlepszym, co spotkało mnie w życiu. Zabraniam Ci tak myśleć.. -przytulił mnie do siebie.

♡♡♡

You Can Be The Boss 2Where stories live. Discover now