31.

537 68 55
                                    

Blake

Oops! Ang larawang ito ay hindi sumusunod sa aming mga alituntunin sa nilalaman. Upang magpatuloy sa pag-publish, subukan itong alisin o mag-upload ng bago.

Blake

– Jak długo ta dziewczyna jeździ?

– Od czterech dni– odpowiadam z automatu, nie spuszczając wzroku z Cassie, która prowadzi Lestata do stajni. Przystają na przytulenie. Coś mi rośnie w klatce piersiowej. Rozpycha się strasznie, jakby próbowało wydostać się na zewnątrz. Jeśli to coś, to zrobi, padnie jej do stóp. Lepiej nie. Niech siedzi w tej klatce z żeber i się zamknie. Już i tak za szybko bije.

– Od kiedy? – pyta zdumiony facet, jakby niedosłyszał. Rzucam mu krótkie spojrzenie, ale jest tak zapatrzony w Cassie, że tego nie dostrzega.

Sprzedałem mu jednego z koni Noah. Próbował mi wcisnąc dwa razy mniej za Fionę. Nie udało mu się. W efekcie jeszcze dopłacił. Wiem, ile warte są konie, które trenował Jeremiah i żaden obszczymurek nie będzie mnie robił w balona.

Do tego obserwował jazdę ślicznotki, a powinien się wynieść już dawno temu. Transkacja została zakończona.

– Od czterech dni – powtarzam.

– Niesamowite – mruczy, patrząc na nią urzeczony. – Całkiem niezła praca bioder, jak na tak krótki czas jazdy. I to na oklep. Równowaga też niczego sobie, spadła tylko dwa razy. Ma dziewczyna talent.

– Taaa, i to nie jeden, ale... – obejmuje go ramieniem, odciągając kawałek – jeśli nie przestaniesz się gapić na jej tyłek, przysięgam, że wydłubie ci oczy,  wybiję zęby i zrobię sobie z nich naszyjnik.

Obraca głowę w moją stronę. Szczerzę zęby w drapieżnym uśmiechu, a wyraz przerażenia na jego twarzy sprawia mi dziką radość. Mam coś z ojca. Nie uda mi się wszystkich jego nauk z siebie wyplewić, ale przynajmniej... można powiedzieć, że korzystam z umiejętności w dobry sposób. I tylko wtedy, gdy zachodzi taka potrzeba. 

Koleś unosi dłonie i wyswobadza się spod mojego ramienia.

– Wybacz, nie wiedziałem, że to twoja pani.

Twoja pani... Cholera, całkiem ładnie brzmi.

– Już wiesz, tak więc zabieraj konia i wypad – rzucam krótko.

Z domu wychodzi Noah i już z daleka widzę, że jest podejrzliwy, więc dla niepoznaki wyciągam dłoń do Stevena. Albo Franka? Kurwa, zawsze mam problem z zapamiętaniem nieistotnych imion. W każdym razie, z lekkim wahaniem, podaje mi swoją i nieoszmieszkam jej ścisnąć zbyt mocno. Krzywi się lekko, ale dzielnie się uśmiecha. 

– Jakiś problem? – pyta Noah, patrząc to na mnie, to na niego.

– Żaden – odpowiadam.

– Tak, żaden – potwierdza pokornie, żegna się i odchodzi, jakby go coś goniło.

Noah patrzy za nim, marszcząc brwi, po czym zwraca się do mnie z nauczycielską naganą w głosie:

– Nie strasz mi klientów.

Melodia naszych sercTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon