45.

487 61 45
                                    

Cassie

Gdy Jason wolnym krokiem podchodzi do naszego stolika, atmosfera robi się gęsta i duszna. Wszyscy zerkają po sobie ukradkiem, zahaczając niepewnymi spojrzeniami o mnie. Dałam się poznać raczej jako spokojna i cicha - może poza momentami, gdy byłam pijana - więc nie wiem, co teraz widzą w mojej twarzy, że są tak zaniepokojeni, bo ja nie czuję nic. No, może oprócz lekkiego zniesmaczenia.

- Cześć - mówi Jason i odsuwa krzesło obok Benjamina.

Reszta wita się z nim niemrawo, jakby bali się, że bardziej entuzjastyczne powitanie długoletniego przyjaciela będzie niekorzystne dla ich sytuacji. Uśmiecham się lekko, gdy uświadamiam sobie, że ewidentnie został nieco odsunięty.

Wygląda... Dobrze. Może sprężyste loczki trochę się rozprostowały i przyklapły - czyżby przestał tak bardzo o nie dbać? - oczy są nieco przyblakłe i gdzieś ulotniła się ta jego energia i pewność siebie, z którymi kroczył dumnie przez życie. Siedzi lekko przygarbiony z dłońmi splecionymi na stoliku, wyglądając jak uczeń, który złamał regulamin szkoły i czeka na burę od dyrektora.

Unosi na mnie wzrok. Ja wytrzymuję jego spojrzenie. On mojego nie. Ucieka wzrokiem.

Uśmiecham się lekko i rozluźniam.

- Skoro jesteśmy wszyscy, nie chcę przedłużać i oficjalnie chciałam wam powiedzieć, że podjęłam decyzję i podpiszę umowę.

Paula wciąga głośno powietrze i zasłania usta dłonią. Mam teraz sto procent uwagi wszystkich. Gdy zdaję sobie sprawę, że skupiony na mnie wzrok Jasona, nie znaczy w tej chwili dla mnie nic więcej niż obojętnie rzucone spojrzenie na kogoś w autobusie - Blake'ową terapię uznaję za udaną, a efekty przeszły najśmielsze oczekiwania - uśmiecham się i patrzę po wszystkich. Przedłużam chwilę, rozkoszując się niepewnością, wiszącą w powietrzu. Nie mam nic do nich, choć zawsze traktowali mnie jak środek do celu, ale teraz to ja mam cel. I potrzebuję ich.

- Z wami.

Przez chwilę panuje cisza, jakby nie dotarło do nikogo, co powiedziałam. W następnej chwili następuje wybuch wielkiej radości, która zwraca na nas uwagę obecnych w kawiarni. Paula z Carlą rzucają mi się na szyję i całują w policzki, chłopaki przytulają, przy czym Adam czohra mnie po włosach. Parskam śmiechem.

To tylko rok... Rok, i to wymuszony przez Blake'a. Jeśli zrezygnuję po roku pod pretekstem, że spróbowałam, tak jak sobie tego życzył, i nie jest to jednak dla mnie, oni będą mieli ogromne szanse zostać zauważonymi i poradzą sobie dalej sami, więc nie do końca zostawię ich na lodzie.

Tylko skąd ten bolesny skurcz w klatce, jakby moje serce w cale nie było zadowolone z takiego obrotu sytuacji?

Jedyną osobą, która nie poddała się tej radości jest Jason. Patrzy niepewnie po wszystkich, z zagubionym wyrazem twarzy, jakby nie miał pojęcia, co tu robi.

- Wszystko zostaje tak, jak było? - pyta Carla, zerkając wymownie na Jasona.

- Tak. Inaczej nie byłoby was tu wszystkich.

Jason marszczy brwi, prostuje się i pochyla lekko w moją stronę. Otwiera usta, ale nie wychodzą z nich żadne słowa.

Przekrzywiam lekko głowę. Wygląda dość żałośnie, jakby uszło z niego całe powietrze. Dopiero teraz dostrzegam, że schudł, a pod oczami ma cienie. To mała cena za to, co ja przeżywałam.

- Oczywiście, jeśli wszyscy nadal tego chcą - mówię, a patrzenie na jego męki sprawia mi satysfakcje. Wygląda jak robaczek trzęsący się przed wielkim butem, który w każdej chwili może go zgnieść. Co ja w nim widziałam? - To byłoby korzystne, bo znacie te utwory, a ktoś nowy musiałby wszystko ogarnąć. Wiolonczelista ma więcej partii do zagrania, więc stracilibyśmy sporo czasu.

Melodia naszych sercWhere stories live. Discover now