34.

520 65 35
                                    

Cassie

– Ale miałeś minę! – parskam śmiechem, po gorączkowym przeliczaniu w głowie i szybkim dojściu do wniosku, że jestem tuż przed okresem, a z tego, co pamiętam z biologii, to bezpieczny czas. W miarę. Pomijając różne odstępstwa. I pominę je, bo obecnie jestem w pozytywnym nastawieniu.

Blake przygląda mi się, jakbym postradała całkiem rozum. Spogląda w dół na swoje przyrodzenie i z powrotem na mnie.

– Ale faktycznie się nie zabezpieczyliśmy.

– Zaufaj mi, prawdopodobnie mamy więcej szczęścia niż rozumu. – Poklepuje go pokrzepiająco po ramieniu. – Swoją drogą, nie chciałbyś mieć dzieci?

– To dzieci nie chciałyby mieć mnie. – Mruga okiem i rzuca mi spodenki prosto w twarz. Wsuwam je z powrotem na tyłek.

– Pomyśl, o takim małym Wild'dziątku. Na prawdę nie chciałbyś?

Patrzy na mnie jak na kretynkę. Przykłada mi dłoń do czoła.

– Tak myślałem, masz po stosunkową gorączkę, Smith – kpi. – Życzę ci gromadki rozwrzeszczanych berbeciów, które będą w ciebie wpatrzone jak w obrazek, kolejnej serii złotych, ambitnych genów, ale uwierz mi, że lepiej byłoby, żebym to nie ja był ich ojcem. Stać cię na kogoś lepszego. – W jego głosie wyraźnie słyszę gorycz.

– Byłbyś wspaniałym ojcem, Blake.

Wzdycha, a jego spojrzenie łagodnieje.

– Twoje przyszłe dzieci zasługują na ojca bez skrzywionej psychiki.

– Jesteś dla siebie zbyt surowy.

– Jestem realistą. – Całuje mnie przelotnie i wychodzi ze stodoły, kończąc temat, jak zwykle krótko i zwięźle.

Zostaję jeszcze chwilę w stodole, ale przypominam sobie, że przecież konie są do nakarmienia. Za każdym razem, gdy myślę, że... Właściwie nie wiem, co sobie myślę. I cokolwiek sobie myślę, nie powinno być tego w mojej głowie. Nie ma tam na to miejsca.

Może powinnam się wycofać? Zanim zacznie mi na nim za bardzo zależeć. Albo zrobić jakąś kilkudniową przerwę, żeby złapać ponownie dystans. To tylko seks. Nic więcej. Mam to, co chciałam, w co sama się wpakowałam, ignorując wszystkie sygnały ostrzegawcze, że Blake nie jest kimś na dłużej. Przecież nie będę mogła powiedzieć, że nie wiedziałam. On nie owija wszystkiego w piękne słówka. I widocznie nie uznaje żadnych odstępstw od umowy.

Przykładam dłoń do serca.

Jasna cholera, znowu jakiś niepokój mnie łapie za gardło.

Potrząsam głową, żeby pozbyć się z głowy cisnących, natrętnych myśli. Tak długo nie myślałam, niech jeszcze potrwa ten stan. Najlepiej niech nie opuszcza mnie do momentu aż stanę przed gmachem wytwórni Sony Classical, żeby oznajmić, że podpiszę umowę. Później już nie będzie czasu na myślenie. Doskonale wiem, jaki plan na mnie ma Jonathan Harmon. I jest to świetny plan. Moje pieprzone przeznaczenie.

Gdy wychodzę ze stodoły, dostrzegam Sally. Oplata się szczelnie ramionami, idąc ze spuszczoną głową.

– Sally?

Przystaje. Wystarczy mi chwilowe spojrzenie na siostrę, żeby wiedzieć, co się stało. Pokochała Sam, tak samo jak pokochała Noah. Po chwili wybucha płaczem. Podbiegam do niej i zamykam w ramionach.

– Odeszła – szlocha, wtulając się we mnie. - Sam odeszła. Blake jest z Noah w domu. Obiecał, że pomoże mu ze wszystkim. Byliśmy przecież na to gotowi, ale...

Melodia naszych sercWhere stories live. Discover now