25.

547 78 45
                                    

Dzisiaj Blake’owi gra idzie tak dobrze, że przyjemnie się tego słucha. Jestem przekonana, że ćwiczy bardzo sumiennie i nie tylko ze mną. We własnym zakresie też musi to robić, choć nie wiem kiedy, skoro u mnie spędza cztery godziny i wychodzi po północy, a przed piątą jest już w stajni. W kilka dni, od otrzymania pianina, ma opanowane pierwsze takty, a jego palce pewniej poruszają się po klawiaturze. Wstrzymuję się jeszcze z pochwałą, bo wciąż jest jeden problem.

Wstaję z kanapy i – pamiętając, że nie życzy sobie wbijania palca w plecy –  delikatnie, bardzo powoli, przesuwam paznokciem wzdłuż jego kręgosłupa, od dołu po sam kark, na którym dostrzegam gęsią skórkę, co sprawia mi dziwną... satysfakcję. Prostuje się, tak jak powinien być wyprostowany przez cały czas, ale nie przestaje grać. Dogrywa ostatnie takty, a gdy muzyka cichnie, przekłada jedną nogę nad ławą, siedząc teraz okrakiem. Podoba mi się jego zaczepny uśmiech i ten psotny błysk w oczach.

– Cassie – mówi cicho, niskim tonem. Opiera łokieć o pianino. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że wypowiada czasem moje imię, a gdy to robi, czuję się, jakby przesuwał piórkiem po mojej skórze. A to tylko imię... Jeśli samą modulacją tonu potrafi sprawić mi pieszczotę... – Nie mogę. Się doczekać. Aż zobaczę cię siedzącą na moim koniu. Wyprostowaną i wyluzowaną.
– Puszcza mi oczko, a na moich policzkach, jak na zawołanie, wykwitają piękne, płomienne rumieńce

Zadowolony z efektu, jaki osiągnął, wraca do poprzedniej pozycji.

– Często rumienisz się, jak ktoś wspomina o zwierzętach? – parska. – Masz jakieś ukryte fetysze i tylko wyglądasz na taką niewinną?

Niewiele myśląc, łapie za leżącą na kanapie poduszkę i rzucam w niego, trafiając w głowę. Obraca się powoli w moją stronę. Czuję się jak kotka, która zadrapała pazurem pumę, chcąc się z nią pobawić.

– Ojej, słyszałeś, że w tym domu podobno straszy? – kpie, uśmiechając się słodko. – Mówią, że to duch Waltera.

– Nie słyszałem o duchu Waltera, chyba że wypadło mi z głowy.  – Wstaje powoli, zamyka klapę od pianina i chowa dłonie w kieszenie spodni. – Ale w przyszłości na pewno ktoś usłyszy o duchu Cassandry Smith.

Może i nie dzieli nas jakaś duża odległość, ale on skraca dystans tak niespodziewanie, że piszczę zaskoczona, cofam się o krok i potykam o kota, która wybiega nagle spod kanapy. W efekcie padamy oboje na twardą podłogę, choć Blake łagodzi moje zderzenie z posadzką. Coś, co zapewne miało być aktem zemsty za idealne trafienie, przemienia się w atak śmiechu, podsycany łaskotaniem przez Blake’a.

– Zawsze chciałem zobaczyć, jak ktoś umiera ze śmiechu i dajesz mi właśnie taką okazję – mówi, bezlitośnie wbijając mi palce pod żebra. Nie mogę złapać tchu, żeby błagać go, aby przestał. Próbuję się bronić, ale unieruchamia mnie, przez co jestem zdana całkowicie na jego łaskę. 

– Przep... Ep...Ra...

– Słucham? Nie rozumiem, co mówisz – drwi.

– Prz... Przep... – Ze śmiechu łzy lecą mi po policzkach. – Błag...am...!! – wydzieram się.

– Tak? – mruczy cicho i zaprzestaje swoich działań. Oddycham ciężko, próbując złapać oddech. – Powtórz.

Patrzymy na siebie i nagle uświadamiam sobie w jakiej pozycji się znajdujemy: jedną nogą blokuje obie moje, a ręce mam wyciągnięte nad głową, zamknięte w jego uścisku. Jest w stanie unieruchomić mnie jedną nogą i jedną ręką... Czuję szybkie bicie jego serca, jakby próbowało dogonić moje.

– Co? – szeptam, zapatrzona w tą hipnotyzującą zieleń.

– O co błagasz, Cassie?

Pocałuj mnie.

Melodia naszych sercWhere stories live. Discover now