– Czekam na Anielę. – mruknęłam. – Zaraz obie przyjdziemy. 

Mieliśmy nieplanowane nocowanie. Zasiedzieliśmy się do późna i już nie było mowy o tym, żeby wracali do domów. Obudziłyśmy się z Anielą dosyć niedawno, poszła do łazienki, ale nie zdawałam sobie sprawy, że minęło tak dużo czasu, że chłopaki zdążyli zrobić śniadanie. 

– Aniela już je. – zaśmiał się, już bezceremonialnie ładując mi się do pokoju. 

– W takim razie zaraz przyjdę. – westchnęłam, zawiedziona tym, że Miller mnie wystawiła. – Podziwiam, że przysłali akurat ciebie, żeby mnie zawołać. Naprawdę uważali to za genialny pomysł? 

– Nie martw się, po prostu w chwili decyzji jako jedyny nie siedziałem. – prychnął, a ja się zaśmiałam. Można się było tego spodziewać. – Co robisz? 

– Nic. – prychnęłam. – Nie stygnie ci śniadanie przypadkiem? 

– Tobie też. – wzruszył ramionami. – Przecież widzę, że coś piszesz. 

– W takim razie, po co się do cholery pytasz, co robię? – poddałam się i odrzuciłam pióro. Popatrzyłam na niego znużonym wzrokiem. – Co się tak uczepiłeś, Janek? Jest dopiero rano, daj mi żyć. 

– Piszesz list? 

– Może piszę, nic ci do tego, na Boga! – zawołałam oburzona. – Możesz już wyjść z mojego pokoju, bo nawet nie łaskaw byłeś zapukać?! 

– Zapukałem! – wyglądał na bardzo urażonego, prawie tak jakbym mu powiedziała, że ma brudną koszulę. 

– Oh, wybacz mi, proszę, nie słyszałam! – westchnęłam teatralnie. – Wynocha! 

Bytnar zaśmiał się pod nosem, założył ręce na kartkę piersiową i oparł się barkiem o futrynę. On nie miał zamiaru się stąd ruszyć, dopóki nie dowie się, co jest dla mnie ważniejsze od śniadania. Był tak samo ciekawski jak ja. To było najgorsze. 

– Piszę list do Adama, czy jeszcze coś chcesz wiedzieć? – oznajmiłam zmęczona. – Chciałbym go jak najszybciej skończyć. Zaraz ulotni mi się cała wena. 

– Oh, nie wiedziałem, że... – widziałam, jak bardzo się zmieszał. Było mu zwyczajnie głupio. – Przepraszam, nie... 

– Zaraz przyjdę. – kiwnęłam głową. – Ale na razie wyjdź, proszę, bo chciałbym pobyć sama. 

Rudy zamknął za sobą cicho drzwi, a ja wróciłam wzrokiem do równych słów wypisanych ręką Adama Rozmysa. Brakowało mi go, odczuwałam to za każdym razem, gdy miałam w ręku jego listy. Gdy kładłam się spać, starałam się uświadamiać sama siebie, że to już zamknięty rozdział, że nie mogę się zadręczać, że muszę iść do przodu, bo tego przecież pragnął. A potem rano wyciągam jego listy i czytam je, pragnąc, by to wszystko było snem. 

Opisałam mu, jak ma się moje zdrowie, co słychać u naszych przyjaciół, co ciekawego robiłam ostatnio z Marysią i Stefkiem. Wplotłam też historyjki ze szpitala, opowiedziałam, co u pani Konstancji. Naprawdę ciężko było w jednym liście zawrzeć wszystko, co działo się w ciągu ostatnich trzech, czterech tygodni. Musiałam wszystko maksymalnie skrócić i streścić, a to nie należało do najłatwiejszych. Chciałam być dokładna, chciałam, żeby czytając to, czuł się, jakby był częścią tych wspomnień, ale nie miałam możliwości na takie opisy.

Nie skończyłam listu. Na końcu zawsze chciałam pisać coś od serca, słowa pokrzepienia i szczere wyznania, a do tego potrzebowałam wsłuchać się w samą siebie. Nie miałam teraz do tego warunków. Śmiechy, które docierały do mnie z kuchni, wciąż mnie rozpraszały. 

Spokojnie jak na wojnieWhere stories live. Discover now