Rozdział 45

3.1K 171 33
                                    

Christian

– Alice nas zabije. – odezwałem się do Masona, nerwowo przygryzając kciuk.
Kiedyś już wspominałem, że niczego nie boję się tak, jak mojej wkurwionej kobiety. A nie musiałem być wybitnie bystry, by wiedzieć, że Alice będzie wściekła jak osa.
– Niewykluczone. – wzruszył ramionami.
– Nancy też. – dodałem. – Wiesz o tym, prawda? Czeka nas co najmniej tydzień spania na kanapie.
– Razem? – zabawnie poruszył brwiami, nie odwracając wzroku od pojazdu, który jechał przed nami.
Skomentowałem to krótkim parsknięciem i na powrót skupiłem się na drodze. Kilka razy zastukałem palcami o kierownicę, gdy w radiu puścili You Give Love a Bad Name. Poprawiłem okulary przeciwsłoneczne i przez chwilę poczułem się, jak za starych dobrych czasów. Tylko ja, Mason i Neil. Trzech pieprzonych muszkieterów.
Kiedyś często wyruszaliśmy razem na wspólne akcje.
– Co się tak uśmiechasz? – zapytał Gruby z rozbawieniem.
Nawet nie zarejestrowałem, że moje kąciki ust faktycznie wystrzeliły do góry.
– Już nie boisz się reakcji naszych przyszłych żon? – zażartował.
– Boję się, jak cholera, ale już i tak za późno. – wyszczerzyłem się jeszcze szerzej. – Przecież robimy to dla ich dobra, nie?
– Dokładnie tak. – odpowiedział z zadowoleniem i ułożył głowę na oparciu. – Nie było sensu ich denerwować. Ostatnie dni i tak były wystarczająco hardcorowe. Wysłałeś Alice smsa, że wszystko jest pod kontrolą i że ma się nie stresować?
– Jasne. Od razu, jak wpakowali tego głąba do radiowozu.
– I co? – zapytał zaciekawiony. – Nie próbowała się dodzwonić?
– Próbowała. – przełknąłem ślinę. – Ale mam wyciszony telefon.
– Ile razy?
Wyjąłem komórkę z kieszeni, trzymając kółko tylko jedną ręką.
– Czterdzieści osiem.
– Ja pierdolę. – Mason wybuchnął głośnym śmiechem. – Masz przerąbane, gościu.
Tyle to i sam wiedziałem. Ale misja była misją – trzeba było ją wykonać.
Starałem się trzymać jak najdalej psiarskiej fury, jednocześnie pilnując, by nie stracić ich z oczu choćby na ułamek sekundy. Tu nie było miejsca na błędy. Ci frajerzy mieli doprowadzić nas do pieprzonego, tfu, Edvarda Perssona.
– Myślisz, że bardzo go przetyrają w tym radiowozie? – odezwał się nagle Gruby.
– Neila? – uniosłem brwi i popatrzyłem na niego, jak na idiotę, chociaż i tak przez ciemne okulary nie widział moich oczu. – Błagam cię. Gdybym był na miejscu tych gliniarzy, pewnie wywaliłbym go na pobocze już po pięciu minutach wspólnej przejażdżki.
Mason nieco się odprężył i pokiwał głową, przyznając mi rację. Kto jak kto, ale my doskonale wiedzieliśmy, że nasz przyjaciel potrafił być wybitnie wkurwiający, gdy bardzo się postarał.
A te psie mendy w mundurach mogły mu tylko naskoczyć – Edvard wyraźnie powiedział, że chce nas żywych, by zająć się nami osobiście.
No to się, frajer, zajmie, pomyślałem z zadowoleniem.
Podłożenie podsłuchu jednemu z funkcjonariuszy podczas pierwszej wizyty w willi było podobno banalnie proste. Przynajmniej tak mówił Mason.
Młodszy z gliniarzy miał pluskwę przyczepioną do policyjnego wdzianka, a my mogliśmy bez przeszkód słuchać jego paplaniny.
Miało to swoje plusy i minusy, bo już trafiał mnie szlag, gdy po raz tysięczny opowiadał ten sam żart, a ludzie, z którymi pracował reagowali wymuszonym śmiechem. Któregoś dnia rozgadał się na temat cholernej wysypki na plecach i myślałem, że puszczę pawia, a kolejnym razem dzielił się z koleżkami jakimś przepisem na rybne kotlety. Nie muszę chyba mówić, że tylko Mason wydawał się być tym zainteresowany.
Aż wreszcie przyszedł moment, w którym odebrał telefon. Telefon od pieprzonego w dupę, tfu, Perssona. I wtedy zrozumiałem, że wszystkie nasze starania nie poszły na marne.
Odkąd dowiedzieliśmy się, że ten idiota upozorował własną śmierć, czekaliśmy tylko aż odezwie się do któregoś ze swoich przydupasów.
Mieliśmy szansę rozprawić się z tym kutasem raz na zawsze i nie było tu mowy o odpuszczeniu grzechów i jakiejkolwiek litości.
Zacisnąłem mocniej palce na kierownicy, bo aż mną telepało od środka z ekscytacji. Cieszyłem się, jak dziecko, które miało dostać cukierka.
– Możesz sprawdzić o czym gadają? – zapytałem Masona.
– Teraz?
– A masz coś lepszego do roboty? Posłuchamy sobie, co tam u Neila.
Kusiło mnie, żeby sprawdzić, czy przyjaciel zamienia ich ostatnie, marne minuty życia w koszmar. Było coś ekscytującego w tym, że policjanci byli zupełnie nieświadomi faktu, że jeszcze dziś będą gryźć piach.
Gruby uśmiechnął się pod nosem, wyciągając telefon, a następnie wystukał numer, który należał do kart SIM umieszczonej w podsłuchu.
Wiedziałem, że po dziesięciu sekundach zostaniemy automatycznie połączeni.
Coś zaszumiało, zastukało i wreszcie usłyszeliśmy przerywane głosy, które stopniowo zaczynały się wyostrzać.
– Co ci szkodzi, stary fiucie? – odezwał się Neil.
Parsknąłem śmiechem, bo jeszcze dobrze nie zaczęliśmy ich podsłuchiwać, a już miałem pewność, że przyjaciel daje im nieźle popalić.
– Zamknij ten ryj. – warknął któryś z mężczyzn. Chyba ten młodszy.
– No weź, tylko na chwilę.
– Nie, kurwa. – odpowiedział drugi.
– Ale ja chcę pojechać do McDonalda. – jęknął blondyn. – Kupcie mi coś dobrego. Może być Happy Meal, ale koniecznie z zabawką, bo inaczej się wkurwię.
– Happy Meal to ty będziesz miał, jak Edvard da ci do zżarcia psie gówno.
Skrzywiłem się, słysząc groźbę padającą z ust starszego dziada.
– Tak? Myślicie, że aż tak mnie nie lubi? – Neil pociągnął nosem, udając wielce załamanego.
– Zapewne już przygotował ci mnóstwo atrakcji.
– Nie mogę się doczekać.
Musiałem wytężyć słuch, by dobrze ich słyszeć, bo przeszkadzały mi szumy. Gliniarz pewnie się wiercił, ocierając o coś pluskwę.
– Nudzi mi się. – skomentował blondyn, nucąc coś pod nosem.
Brzmiał, jakby był upierdliwym bachorem na wycieczce z rodzicami, którzy żałowali, że nie oddali go do sierocińca.
– Zamknij tę swoją paszczę. – odezwał się podkurwiony staruch. – Nie mogę cię już słuchać. Wcale się nie dziwię, że mój szef tak bardzo chce cię wykończyć.
– Edmund to frajer, może mi co najwyżej obciągnąć. – zamilkł na kilka sekund, prawdopodobnie wyobrażając sobie tę scenę, bo po chwili dodał z obrzydzeniem: – Nie no, jednak nie. Ale wam może zrobić gałę, pewnie to lubicie.
– Milcz, bo przestrzelę ci kolano.
– Dawaj. – rzucił lekkim tonem. – Lewe czy prawe?
Mężczyźni nic nie odpowiedzieli.
Czułem się jak pieprzony zwycięzca, gdy wiedziałem, że nie mogli tknąć naszego przyjaciela palcem, a Neil najwyraźniej zajebiście się bawił podczas całej akcji.
– Puść radio. – powiedział blondyn rozkazująco.
– Nie.
– No weź, kutasie.
– Zamknij w końcu mordę.
– Mogę wam pośpiewać, jak chcecie.
Odchyliłem głowę do tyłu, śmiejąc się głośno. Mason trzymał telefon w dłoni, która drżała za każdym razem, gdy przepełniało go niesamowite rozbawienie.
– Nie. – powtórzył któryś z mundurowych.
– Znacie PAW patrol? – zapytał uroczym głosem.
Zerknąłem na Grubego, wiedząc już, że czeka nas prawdziwe show.
– Zaraz wjedzie nuta z psiego patrolu. – szepnął Mason, chociaż nikt po drugiej stronie nas nie słyszał.
Po prostu nie chciał zagłuszyć występu naszego idioty.
– To chyba wasz policyjny hymn, nie? – blondyn poruszył się, a brzdęk kajdanek rozległ się w słuchawce.
– Masz ostatnią szansę, żeby stulić pysk. – wychrypiał młody.
Brzmiał, jakby był cholernie spięty. Dziwne, nie podobała mu się podróż?
Patrol nasz! Radę da! – rozległ się przeraźliwy skowyt. – Już jadą nam z pomocą! Gdy mamy jakiś kłopot, uratują nas! Neil oraz jego psy...
– Kurwa, psiknij mu gazem po oczach. – odezwał się jeden z gliniarzy, podczas gdy nasz przyjaciel nie przestawał śpiewać, a my pokładaliśmy się ze śmiechu do tego stopnia, że miałem trudności z utrzymaniem kółka.
Ekipa na sto dwa! Edmund, Linus, Marit, dwóch kutasów w radiowozie. Tak! To paczka ta! Patrol nasz! Radę da!
– Sam się prosiłeś, skurwysynu.
No, przypuszczałem, że w końcu któryś z nich nie wytrzyma.
Staruch nie wykonał polecenia swojego debilnego kumpla, by rozpylić gaz w samochodzie, prawdopodobnie mając nieco więcej IQ, ale dźwięk, który rozbrzmiał w słuchawce, sugerował, że mężczyzna grzebie po kieszeniach.
Nie minęły trzy sekundy, a usłyszeliśmy kliknięcie i charakterystyczne brzęczenie.
– Masz coś jeszcze do powiedzenia? – zapytał gnój w mundurze.
– Waruj, kundlu. – odpowiedział Neil typowym dla siebie lekceważąco – prześmiewczym tonem, po czym rozległ się jego wibrujący jęk.
– Oberwał z paralizatora. – parsknąłem.
– Przeżyje. – skwitował Mason. – Może coś mu się poprzestawia w głowie od tego impulsu elektrycznego.
Zarechotałem, nadrabiając odrobinę dzielącą nas odległość, bo radiowóz przyspieszył.
– I co? – zapytał stary gliniarz z wyższością, a mnie aż skręciło w żołądku, gdy wyobraziłem sobie, jak bezczelnie się teraz uśmiecha.
– I chujów sto. – usłyszał w odpowiedzi.
– Zobaczymy, czy będziesz tak pewny siebie za kilka minut. – rzucił młody, a my poprawiliśmy się w fotelach, przerywając połączenie.
Dosyć tego dobrego.
Kilka minut. Nadszedł czas, na który tak długo czekaliśmy.
Musieliśmy skupić się w stu procentach, by nie popełnić żadnego głupiego błędu. Jak na razie wszystko szło idealnie, ale była to zbyt poważna akcja, by dać się zdemaskować.
Zerknąłem w lusterko, by szybkim spojrzeniem omieść broń, leżącą na tylnym siedzeniu. Nie mogłem się już doczekać, aż któraś z giwer wyląduje w mordzie Edvarda.
Radiowóz skręcił w lewo, więc my zrobiliśmy dokładnie to samo. Na tym etapie mieliśmy już w dupie, czy funkcjonariusze połapią się, że są śledzeni. Byliśmy blisko celu i sam odszukałbym Edvarda, nawet gdybym miał tropić go przez cały dzień.
Auto zatrzymało się na parkingu przed małym domkiem, który nie wyglądał, jakby mieszkali w nim Perssonowie, mający kupę forsy i policję w garści.
Chatka pełniła zapewne funkcję kryjówki.
Zaparkowaliśmy kilkadziesiąt metrów dalej, bezszelestnie wysiadając z auta. Byliśmy uzbrojeni po zęby, a to dodawało mi takiej pewności siebie, że gdyby nie Mason, rozpętałbym taką strzelaninę, że wszyscy byliby posrani w gacie. Wszyscy z wyjątkiem Neila, bo on akurat bawiłby się przednio razem ze mną.
Już po chwili zacząłem rozumieć, w jaki sposób Edvard omotał sobie organy ścigania. Po prostu głupimi ludźmi łatwo było manipulować, a ta dwójka była wyjątkowo nierozgarnięta.
Debile nawet nie zauważyli, jak zakradliśmy się brzegiem lasu, by po kilku sekundach, bez zbędnych ceregieli, obezwładnić ich i rzucić na betonowy podjazd.
Mi przypadł cholerny zaszczyt walki z tym młodszym szczeniakiem, który okazał się być silniejszy, niż przypuszczałem.
A może to ja nie miałem wystarczająco dużo siły po ostatnim porwaniu? Nieważne. Nie robiło mi to różnicy.
Frajer sięgnął po broń, ale wygiąłem mu rękę do tyłu, przy okazji chyba łamiąc mężczyźnie kciuk, bo usłyszałem ciche chrupnięcie i jego żałosny skowyt.
Aż uśmiechnąłem się szeroko, gdy uświadomiłem sobie, że już za chwilę będziemy słuchać podobnego dźwięku łamanych kości przez wiele godzin, znęcając się nad pieprzonym, tfu, Edvardem.
Wysunąłem nóż z kieszeni i bez najmniejszego zawahania przejechałem ostrą krawędzią po szyi gliniarza. Zacharczał, krztusząc się własną krwią i wytrzeszczył oczy, które pozostały już otwarte. Gapił się pustym wzrokiem w drzewa, a beton stawał się coraz bardziej czerwony.
Takim oto sposobem pozbyłem się faceta, który współpracował z rodziną seryjnych morderców. Cholera, duma mnie wręcz rozpierała.
Śmierć drugiego gliniarza również nie była jakoś fenomenalnie kreatywna, bowiem Mason postawił na uduszenie.
Cóż, najlepsze pomysły zostawiliśmy sobie dla sukinsyna, z którego powodu w ogóle tu przyjechaliśmy.
Gruby podniósł lekko zwłoki, chwytając ofiarę za kołnierz munduru, by przeszukać jego kieszenie. Gdy tylko znalazł kluczyk do kajdanek, odrzucił martwego mężczyznę w bok, niczym jakiś worek z piachem.
Podeszliśmy do radiowozu, otworzyliśmy drzwi i z zadowoleniem spojrzeliśmy na Neila.
– Hej, gamoniu. – przywitaliśmy się kulturalnie, jak na prawdziwych przyjaciół przystało.
– Dostałeś po mordzie? – Mason popatrzył na twarz blondyna, marszcząc lekko brwi.
Krew zaschła mu pod nosem, na skroni i przy dolnej wardze.
– Co? – Neil zdziwił się teatralnie. – Oh, nie, to tylko ketchup. Zabrali mnie na lunch. – odczekał chwilę, po czym rozmasował otarcia na nadgarstkach. – No przecież widzisz, że dostałem. Po chuj się głupio pytasz.
– Ależ ty jesteś niewdzięczny. – parsknąłem śmiechem. – Uratowaliśmy ci właśnie życie.
– A, no tak. – wywrócił oczami, unosząc kąciki ust. – Dzięki wielkie, tępaki. Spisaliście się na medal, nie pozwalając mi umrzeć, chociaż to był wasz pomysł, żebym się podłożył jako przynęta.
– Byłeś najlepszą przynętą, jaką w życiu słyszałem. – Mason cmoknął w powietrzu, wysyłając mu buziaka. – I pięknie śpiewasz.
– Podsłuchiwaliście nas? – zaśmiał się Neil. – Zero prywatności. Nie wiecie co to ogłada i dobre wychowanie.
Poklepałem go po ramieniu, przyglądając się jego porozcinanej skórze. Benjamin będzie miał trochę roboty, żeby doprowadzić go po porządku.
– Wchodzimy? – rzucił zniecierpliwiony blondyn, gdy odebrał od nas broń.
Przesunął palcami po spluwie i przyjrzał jej się z taką fascynacją, na jaką stać było tylko popieprzonego psychola, żądnego solidnej dawki krwi.
Ruszyliśmy do drzwi i, jako przykładni obywatele i dżentelmeni, zapukaliśmy do środka. Nie waliliśmy w nie, jak porąbani, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń.
Dobrze znajome uczucie rozsadzającej mnie ekscytacji, pojawiło się w moim podbrzuszu, kiedy wrota uchyliły się, a naszym oczom okazał się cholerny Linus Persson.
Wlepiał wzrok w komórkę, nie szczycąc nas swoją uwagą. Stukając paluchami w ekran, mruknął rozkazująco:
– Wrzućcie go do piwnicy i zakneblujcie. Edvard zmienił plany, bo musiał się zająć biznesem, ale zajmie się nim, gdy tylko... – mężczyzna uniósł lekko głowę, a gdy dostrzegł nasze twarze, wykrzywione w złośliwych uśmiechach, zamarł bez ruchu. – Co jest, kurwa? – wyszeptał zdezorientowany po dłuższej chwili.
– Nie pamiętasz mnie? – mrugnąłem do niego, przykładając frajerowi lufę do czoła, by delikatnym ruchem odgarnąć mu kosmyk włosów. – Ostatnio dobrze się razem bawiliśmy.
Chyba dotarło do niego, w jak tragicznym położeniu się znalazł. Nogi zaczęły mu się trząść, a oddech przyspieszył.
Napawałem się widokiem jego paniki, obserwując go błyszczącymi oczami. Mógłbym przedłużać tę chwilę w nieskończoność, znęcając się nad nim psychicznie, ale Neil był o wiele bardziej niecierpliwy.
– Widziałem, że starałeś się być bardzo kreatywny, torturując mojego przyjaciela. – blondyn postukał się palcem po brodzie. – Jednak mogę cię zapewnić, że nasze pomysły będą o wiele bardziej oryginalne i sadystyczne.
Linus przełknął ślinę i uniósł dłoń, by wytrzeć kropelki potu znad górnej wargi.
– Pakuj się, zabieramy cię w podróż. – odezwałem się z szatańskim uśmiechem.
Miałem wrażenie, że wszystkie demony wypełzły z piekła i bacznie nam się przyglądały, robiąc notatki.
– W jaką podróż? – wysapał Linus, nie mogąc nabrać powietrza.
Stres całkowicie go paraliżował, a mnie widok jego pobladłej twarzy napełniał ogromną satysfakcją.
– To akurat nieważne, bo i tak będzie twoją ostatnią. – Mason poklepał go po policzku.
Przejechałem sobie językiem po wnętrzu policzka, rozkoszując się tą piękną chwilą.
– Co ze mną zrobicie? – głos wciąż mu drżał, ale zdecydował się przybrać bardziej pogardliwy ton, jakby chciał nam pokazać, że nie robi sobie nic z naszych gróźb.
Szalenie mnie tym rozbawił i aż nie mogłem doczekać się powrotu do domu.
Cóż, nie do końca chodziło nam o tego mężczyznę, ale każdy Persson nadawał się do zemsty tak samo dobrze. Kurestwo płynęło w ich brudnej krwi, więc nie mieliśmy zamiaru wybrzydzać.
– Byłeś kiedyś w cyrku? – zapytałem, opierając ręce o górną framugę drzwi.
Chciałem by widział, jak nad min góruję.
– Tak. – odpowiedział, arogancko mierząc mnie wzrokiem.
– Widzisz, Linus... – uśmiechnąłem się, obserwując, jak ten pieprzony idiota kuli się w sobie na mój widok. – Kto chociaż raz miał do czynienia z Malbatem... – zatrzymałem się na chwilę, by pławić się w jego cierpieniu, gdy bez żadnych skrupułów rozszarpywaliśmy jego psychikę na strzępy. –... ten w cyrku się nie śmieje.

MALBAT TOM 2Where stories live. Discover now