Rozdział 2

4.1K 203 3
                                    


Alice

- Mamo! Co ty tu robisz?! - zawołałam z szerokim uśmiechem.
Szybko sięgnęłam po piżamę i założyłam ją w pośpiechu, a następnie wyskoczyłam z łóżka, by rzucić się mamie na szyję. Nie widziałam jej od kilku miesięcy i aż trzęsłam się z nadmiaru pozytywnych emocji. Christian też wyglądał, jakby miał zamiar zacząć się trząść, ale z pewnością nie z radości. Zaśmiałam się pod nosem, kiedy kątem oka zobaczyłam, że zaciska pięści. Gotował się od środka, a mnie cholernie to śmieszyło.
- Chciałam zrobić wam niespodziankę. - mama poruszyła zabawnie brwiami. - I jak widać, udało mi się. No co się tak gapisz, Christian? Nie przywitasz się z mamusią?
- Chyba wolałbym się najpierw ubrać.
Mama parsknęła śmiechem i odwróciła się, by chwycić za rączkę od walizki i przeciągnąć ją na środek pokoju.
- Uroczy tatuaż. - mrugnęła do Christiana, a on zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się nad sensem jej słów. Dopiero po kilku sekundach zrozumiał, że chodzi o jego idiotyczny tatuaż na tyłku, który zrobili sobie z Neilem i Masonem na pamiątkę.
- To tylko... Ten, no... - mruczał coś pod nosem, nerwowo gestykulując. - Eh, nieważne.
- Spokojnie, widziałam już głupsze rzeczy w życiu. - odpowiedziała szczerze, jakby Christian miał poczuć się mniej zażenowany całą sytuacją. - Alice, kochanie, przytrzymaj mi to. I to. I jeszcze to. - wyciągała kolorowe paczki ze słodyczami i zabawkami, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy zabrała jakiekolwiek ubrania i kosmetyki dla siebie.
- Mamo, nie powinnaś... - zaczęłam, ale przerwał mi uradowany krzyk Liama.
- Babcia Tara! Babcia! Babcia! - piszczał maluch, skacząc wokół kobiety i jej walizki wypchanej prezentami.
Ja nie byłam mamą Liama, a Christian nie był jego ojcem... Ale babcia Tara była babcią Tarą. I już.
- Mój kochany wnuczek! Ależ się za tobą stęskniłam! Zobacz, przywiozłam ci kilka zabawek...
Kilka? Chyba kilkanaście.
- Dlaczego nie powiedzieliście, że babcia przyjeżdża? - zwrócił się nadąsany do Christiana.
- A dlaczego ty jeszcze nie śpisz o tej godzinie? - odpowiedział mu pytaniem na pytanie, prawdopodobnie nie chcąc przyznawać się do tego, iż sami nie mieliśmy pojęcia o nalocie mojej szalonej rodzicielki.
Liam lekko wzruszył ramionami.
- Jest dopiero chwilę po dziewiątej.
- Przecież codziennie chodzisz spać o tej godzinie. - założyłam ręce na piersi.
- Nie. Codziennie o dziewiątej to ja siedzę w pokoju i modlę się, by was nie słyszeć. - odparł i skrzywił się z obrzydzeniem.
- Jezu... - jęknął Christian, a następnie opadł na łóżko, zasłaniając sobie twarz dłońmi.
Uchyliłam usta i patrzyłam z zaskoczeniem na chłopca, a z poirytowaniem na moją mamę, która usiadła na podłodze i wyła ze śmiechu, przypominając jakieś ranne zwierzę. W końcu pokręciłam głową i zrezygnowana klapnęłam na fotelu, obserwując jak babcia Tara obsypuje jedynego wnuka zabawkami i przekąskami, dzięki którym zapewne nie zaśnie przez kolejne kilka godzin.

- Na pewno nic się nie stało? - dopytywałam, kiedy następnego dnia siedziałyśmy na tarasie, owinięte w grube wełniane koce. Początek października zwiastował cholernie ciężką zimę.
- Nie mogę sobie wpaść w odwiedziny do córki, wnuka i ukochanego zięcia?
Przewróciłam oczami, ale nie mogłam powstrzymać się od delikatnego uśmiechu.
- Przyleciałaś do nas ze Stanów, a brzmisz, jakbyś wsiadła w pierwszy lepszy autobus i przyjechała na herbatę.
- Daj spokój, to tylko dwie przesiadki. - mama upiła łyk kawy i momentalnie się skrzywiła. - Boże, jak wy możecie to pić.
- Nie wiem. - westchnęłam, majtając delikatnie kubkiem w dłoni i pilnując, by falująca kawa się nie rozlała. - Chyba zaczęliśmy się przyzwyczajać do tutejszych produktów spożywczych.
Gówno prawda. Wciąż niewiele było rzeczy, które naprawdę by mi smakowały.
- Jak u Christiana w pracy? - mama postanowiła zmienić temat.
- Chyba dobrze.
- Uczy się?
- Czego? - uniosłam jedną brew.
- Nowego życia.
Nowego życia. Przygryzłam dolną wargę i odstawiłam kubek na drewnianą barierkę, która odgradzała nas od spokojnej wody Holmestrandsfjorden.
Byłam szczęśliwa, kiedy okazało się, że to nam przypadł zaszczyt wynajmu domu z widokiem na najprawdziwszy norweski fiord, ale już po kilku miesiącach obraz za oknem, który miał przynosić mi ukojenie, zaczął wpędzać mnie w coraz większą depresję i przypominać o samotności, bólu i bezradności. Ciemna woda uderzająca o skały przy brzegu była niczym fale mroku, które stopniowo zalewały mój umysł. I duszę.
- Nowego życia... - powtórzyłam na głos, choć miałam zamiar zatrzymać to dla siebie.
- Mhm, no wiesz, - mama machnęła ręką, kompletnie ignorując moją zmianę humoru, choć musiała zauważyć, że coś było nie tak. - praca, rodzinka, zakupy, kapcie, gazeta i hop do łóżka, by zdążyć odpocząć przed kolejnym fantastycznym dniem. - zachichotała i pociągnęła łyk kawy. - I znów to samo. Praca, rodzinka, zakupy, kapcie...
- Zrozumiałam. - mruknęłam pod nosem. - Czy właśnie nie tak wygląda życie większości ludzi na świecie?
- Nie wiem, nie prowadzę żadnych statystyk.
- Cóż, wydaje mi się, że tak właśnie jest.
- Sugerujesz, że ludzie chodzą do pracy przez pięć dni w tygodniu, żeby przez osiem godzin robić rzeczy, których nienawidzą, tylko po to, by kupić jedzenie, którego nie są w stanie przełknąć bez krzywienia się i opłacić rachunki za dom, w którym nie chcą mieszkać?
Zamrugałam kilka razy, bo musiałam przyznać, że zatkały mnie jej słowa.
- To brzmi chujowo, kiedy tak o tym mówisz, mamo, ale...
- Nie. - Tara uniosła palec to góry, a ja dziękowałam Bogu, że siedziałam w bezpiecznej odległości, bo prawie wydłubałaby mi oko. - To wasze życie jest chujowe.
- Dzięki. - rzuciłam sucho, gapiąc się w taflę wody.
- Nie ma sprawy. Ludzie płacą za takie rozmowy z psychologiem.
- Nie jesteś psychologiem. - zerknęłam na nią, marszcząc brwi.
- Dlatego nie płacisz.
- Interes życia. - zaśmiałam się i odrobinę rozluźniłam.
Zawsze mogłam na nią liczyć. Mama potrafiła rozbawić mnie w tak naturalny sposób, że szybko zapominałam o problemach. Co prawda tylko na chwilę, bo później myśli atakowały mnie ze zdwojoną siłą, jednak przez moment mogłam odetchnąć pełną piersią.
- Nie jest źle. Liam chodzi do szkoły, Christian nas utrzymuje. Ja też znajdę jakąś pracę i trochę go odciążę. Z dwóch pensji będzie nam zdecydowanie łatwiej. - wypowiadałam te słowa, pilnując, by nie łamał mi się głos.
- Próbujesz przekonać mnie czy siebie? - mama uśmiechnęła się łagodnie.
Cholera, kogo ja próbowałam oszukać? Tara znała mnie jak nikt inny.
- Chyba siebie. - poddałam się i opadłam na fotel, ciężko wzdychając.
- Alice, kochanie...
Oho, znałam ten wstęp.
Wszystkie pogadanki zaczynały się od niewinnego „Alice, kochanie", a później stawiały moje życie na głowie.
Nie, nie, nie. Nie tym razem.
Dostaliśmy drugą szansę od losu. Astrid kategorycznie zakazała nam się wychylać, sprowadzać na siebie kłopoty i robić nieodpowiedzialne rzeczy. Mieliśmy zacząć nowe życie.
Zapomniała tylko, że moją matką jest Tara Morgan.
- Swojej natury nie oszukasz.
- To znaczy? - odchyliłam głowę do tyłu, kiedy pojedyncze promienie słońca zaczęły wyłaniać się zza chmur. To prawdopodobnie moje ostatnie opalanie w tym roku.
- To znaczy, że nie pasujesz do tego wszystkiego. - machnęła ręką, wskazując na dom, taras i fiord, a ja ponownie ucieszyłam się z dzielącej nas odległości, bo właśnie straciłabym drugie oko. - Nieważne jak długo będziesz sobie wmawiać, że jest w porządku i palić głupa przed samą sobą. Oszukasz Christiana, oszukasz Liama, ale prawdziwa Alice, którą więzisz i nie chcesz wypuścić, wie, że łżesz. - pogroziła mi palcem, jakby „prawdziwa Alice" miała się na mnie wkurwić.
Analizowałam każde słowo i nie mogłam się z nią nie zgodzić. Oczywiście, że miała rację, ale co z tego?
Tamto życie już nie wróci, przypomniałam sobie własne słowa, które wypowiedziałam do Christiana.
- Prawdziwa Alice wie, że nie mam wyboru, mamo. - burknęłam pod nosem. -Jestem odpowiedzialną kobietą, mam dziecko. Tak jakby. W sensie pod opieką.
- I co z tego? Liam też nie jest tu szczęśliwy i nawet z tego powodu powinnam prawić ci kazania. Każda babunia chce wszystkiego co najlepsze dla swojego wnuka.
- Babunia? - zaśmiałam się cicho.
- Nie zmieniaj tematu, Alice. Zacznij się lepiej zastanawiać co chcesz zrobić, żeby poprawić waszą gównianą sytuację.
- A co ja mogę? - podniosłam się z fotela tak gwałtownie, że prawie go przewróciłam. Zbliżyłam się do barierki, ale szybko zmieniłam kierunek i cofnęłam się w stronę drzwi tarasowych. Następnie znów się obróciłam i zaczęłam miotać się w tę i we w tę, nie wiedząc, w którym kierunku podążyć. Nagle taras wydawał mi się za mały.
- Nic dziwnego, że nie wiesz co robić ze swoim życiem, skoro nawet nie możesz się zdecydować, gdzie masz stanąć. Weź sobie usiądź, dziecko, bo się zmęczysz tym łażeniem.
- Masz rację, okej? - jęknęłam rozżalona. - Wcale nie jesteśmy szczęśliwi. Ani ja, ani Liam, ani Christian. Życie tutaj to porażka.
Mama nie odezwała się, ale wlepiła we mnie spokojne spojrzenie, czekając aż się wygadam.
- Nie wiem co robić. Udajemy małżeństwo, ale nie ma w nas ani grama miłości. Od ponad dwóch lat nie mamy kontaktu z przyjaciółmi. Nie wiem, jak wychowywać Liama. Wszystko to mnie przerasta! - poczułam piekące łzy pod powiekami, ale nie były spowodowane smutkiem. Z moim parszywym losem zdążyłam się jako tako pogodzić, jednak bezsilność, którą poczułam w tym momencie boleśnie chwyciła mnie za gardło, uniemożliwiając oddychanie. - Pogubiłam się, mamo. Nie daję już rady...
Usiadłam na drewnianych deskach i pozwoliłam, by wstrząsnął mną szloch. Nie płakałam od dawna, ale przy mamie mogłam pozwolić sobie na wszystko.
- Trzeba było od razu to z siebie wyrzucić, Alice. - stwierdziła Tara z zadowoleniem i skrzyżowała ręce na piersi. - Szybciej przeszłybyśmy do konkretów.
- Do czego? - uniosłam na nią zaczerwienione oczy.
- Do planowania, jak wyciągnąć was z szamba, w którym pływacie od prawie trzech lat.
Wytarłam twarz rękawem i podciągnęłam nogi pod brodę.
- Powiesz mi co mam robić?
- Ja? Nie ma mowy. - mama uśmiechnęła się psotnie, ale miałam dziwne przeczucie, że wcale nie żartowała.
- Nie? - upewniłam się zdezorientowana, a kiedy pokręciła przecząco głową, zapytałam z zawodem: - Dlaczego?
- Bo jestem twoją matką.
- Co w związku z tym?
- Powinnam odciągać cię od głupich pomysłów i być osobą, która pogrozi ci paluszkiem, kiedy zejdziesz na złą drogę, a nie dodatkowo motywować cię do szaleństwa i ryzyka. - stwierdziła z miną niewiniątka, a ja, głupia, chwyciłam przynętę.
- Zaraz... Chcesz mi powiedzieć, że powinnam...
- E-e! - mama cmoknęła z niezadowoleniem. - Ja nie chcę ci mówić, co powinnaś, a czego nie.
- Ale zasugerowałaś, że...
- Zasugerowałam, że czas, byś wzięła sprawy w swoje ręce, Alice. - popatrzyła na mnie tak, jak każdy rodzic powinien choć raz w życiu spojrzeć na swoje dziecko, które cholernie się pogubiło. - Dołączyłaś do mafii, zajęłaś się Liamem, udajesz małżeństwo z facetem, który upozorował porwanie, by wciągnąć cię w narkotykowy biznes! - wymieniała z wypiekami na twarzy, a ja musiałam przyznać, że wszystko to brzmiało jak fabuła niezłego filmu akcji. - Mało tego! Uciekłaś z konwoju więziennego, wyjechałaś za granicę! Alice! - wzięła głęboki wdech. - Nic dziwnego, że nie bawi was siedzenie i pierdzenie w kanapę, skoro wcześniej wasze życie przypominało kolejkę górską w największym parku rozrywki na świecie.
- Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam. - skłamałam, bo doskonale wiedziałam o co jej chodzi. Po prostu bardzo chciałam usłyszeć to z jej ust.
- Zacznijcie żyć, córeczko. Albo pewnego dnia obudzisz się w tej zatęchłej norze -kiwnęła brodą na nasz stary domek. Dzięki, mamo. - i uświadomisz sobie, że dałaś dupy. W sensie nie tak dosłownie, nie chodzi mi o... Nieważne. - machnęła lekceważąco ręką i zatrzymała się na chwilę, by dać mi czas do namysłu.
- Masz rację. - zdobyłam się tylko na taki komentarz, bo myśli wirowały mi w głowie.
Potrzebowałam wielu godzin, by wszystko sobie poukładać i na spokojnie przemyśleć, ale chyba nigdy wcześniej nie byłam nikomu tak wdzięczna za rozmowę.
- Oczywiście, że mam rację. - mama założyła nogę na nogę i patrzyła z zadumą w wodę. - Zabijasz siebie i swoją rodzinę, bo myślisz, że masz mnóstwo czasu na życie. Ale to wszystko jest tak ulotne... - przeniosła spojrzenie na mnie i dodała poważnym tonem: - Marnujecie swój potencjał i najlepsze lata swojego życia. Bądź na tyle odważna, by przyznać, że lepiej żyło ci się pośród tych zdemoralizowanych gangsterów, niż tu. Kochałaś ich, bo czułaś się przy nich swobodnie.
Opuściłam głowę, bo te słowa bolały najbardziej, a tęsknota za przyjaciółmi była w tym wszystkim najgorsza.
- To akurat jest bez znaczenia. Podjęliśmy wspólnie decyzję, że nie będziemy się kontaktować. Tak jest po prostu bezpieczniej. - westchnęłam cichutko, bawiąc się końcówkami włosów.
- Rozumiem. - skinęła głową, akceptując moją odpowiedź. - Nie musicie się kontaktować. Po prostu żyj tak, żeby Ashley, patrząc z góry, była z was dumna.
Coś zakłuło mnie w sercu na tyle mocno, że aż się wzdrygnęłam. Nie uszło to uwadze mojej mamy.
- Ashley chciała uciec z Liamem do Skandynawii. - mruknęłam. - Marzyła o tym.
Tara uśmiechnęła się ciepło, podnosząc się z fotela. Zrzuciła koc na drewniane deski i podeszła do mnie wolnym krokiem.
- Ashley marzyła o tym, by Liam był szczęśliwy. - wyszeptała nade mną, a następnie schyliła się, żeby pocałować mnie w czubek głowy.
Tak. Kurwa, oczywiście, że tak...
Z trudem powstrzymywałam kolejne łzy, a moja mama ciągnęła dalej:
- Pozwól sobie na odrobinę szaleństwa, dziecko. Nie utrzymasz Christiana na smyczy, bo nie jest kanapowym, spasionym jamnikiem, tylko wolnym i dzikim wilkiem. Musisz nauczyć się balansować, odnaleźć złoty środek. Między byciem poszukiwaną kryminalistką, odpowiadającą za morderstwo, a byciem zgorzkniałą nudziarą jest jeszcze mnóstwo miejsca i wiele możliwości, które powinnaś wykorzystać. Ale nie przegnij. - ożywiła się i wyprostowała, podpierając ręce na biodrach. - Alice Emily Morgan, jeżeli dowiem się, że znów wpakowałaś się w takie kłopoty, że dołączyłaś do organizacji przestępczej, osobiście przyjadę i spiorę ci tyłek! - zakończyła z rozbawieniem w oczach.
Zaśmiałam się głośno, przykładając dłoń do piersi.
- Obiecuję, że będę grzeczna.
- Ale nie za grzeczna. - mrugnęła do mnie porozumiewawczo. - Po prostu postaraj się trzymać z daleka od porwań czy trupów, a wtedy wszystko będzie dobrze.
- Nie wiem, czy Christian zaakceptuje te warunki. - zachichotałam. - Jeszcze nie do końca pogodził się z tym, że nie ma przy sobie broni palnej.
- Oh, Christian. - mama uniosła kąciki ust i przymknęła oczy. - Lubię go.
- Czyżby? - nie mogłam się powstrzymać przed wywróceniem oczami.
- Oczywiście, że tak. Przecież widzę, jak na ciebie patrzy, jak opiekuje się Liamem. No, może nasz początek faktycznie nie był idealny...
Przypomniałam sobie pierwsze spotkanie mojego niby- męża z jego niby- teściową i aż wybuchłam niepohamowanym śmiechem, zdecydowanie głośniejszym, niż chwilę wcześniej.
- Nie był idealny? - powtórzyłam, z trudem łapiąc oddech. - Chciałaś go zabić.
- No bez przesady! - oburzyła się mama. - Od razu zabić...
- Groziłaś mu tłuczkiem do mięsa.
- Oh! Wielki pan gangster wystraszył się Bogu ducha winnej kobiety z drewnianym młoteczkiem do kotletów! Nie przesadzajmy, Alice, wcale nie było tak tragicznie.
Było. Zdecydowanie było.
- Ważne, że teraz jest dobrze. Christian też cię lubi. Może nie potrafi tego pokazać, ale wiem, że tak jest. - podeszłam do mamy i złożyłam jej pocałunek na policzku.
- Oczywiście, że tak. Kto by mnie nie lubił? Przecież jestem super.
Nie mogłam się z tym nie zgodzić.


Mama siedziała u nas przez miesiąc, rozpieszczając Liama, a nawet Christiana do granic możliwości. Gotowała ich ulubione przysmaki, starając się, by smakowały jak najbardziej Amerykańsko, chodziła z wnukiem na długie spacery, a mi dotrzymywała towarzystwa w ciągu dnia, dzięki czemu nie czułam się tak cholernie samotna.
Nie obyło się oczywiście bez kilku awantur, jak na przykład wtedy, kiedy próbowała namówić Christiana na psa dla Liama, lub gdy wyprała jego wszystkie białe koszulki z moimi różowymi stringami, a później za wszelką cenę chciała wmówić mojemu „mężowi", że pudrowy róż jest jego kolorem i mógłby przestać być takim staroświeckim gburem i zacząć ubierać się bardziej nowocześnie, bowiem kolor nie ma płci. Cóż, nie udało jej się namówić Christiana na chodzenie w różowych ciuchach, ale mi udało się zapobiec morderstwu, uspokajając mężczyznę i obiecując, że postaram się uratować jego koszulki i jakoś je odbarwić.
Miesiąc minął zdecydowanie za szybko. Odwieźliśmy mamę na lotnisko, a Liam postanowił zrobić nam karczemną awanturę w samochodzie i uczepił się kurtki mojej mamy, nie chcąc jej puścić. Upierał się, że leci do Stanów z babcią Tarą i żadne próby przekupstwa na niego nie działały. Dopiero kiedy Christian podniósł na niego głos, a muszę zaznaczyć, że zdarzało się to niezwykle rzadko, Liam stwierdził, że najwyraźniej żarty się skończyły, odpuścił i nadąsany gapił się w okno.
Zanim mama zniknęła za bramkami na lotnisku, zdążyła się popłakać jakieś czterdzieści razy i wycałować mnie, Christiana i małego, brudząc nas przy tym czerwoną szminką. Ja również uroniłam kilka łez. Christian, choć wyglądał na niewzruszonego, w głębi serca też na pewno żałował, że odwiedziny Tary dobiegły końca. No, przynajmniej w jakimś tam stopniu.
- Dbaj o nich, Christian. - mama ostatni raz pocałowała mężczyznę w policzek i poklepała go otwartą dłonią po klatce piersiowej. - Jesteś dobrym facetem. Może trochę sztywnym, zdystansowanym, niekiedy chamskim i bezczelnym, ale...
- Ja ciebie też, Taro. - uśmiechnął się Christian i objął moją mamę ramieniem.
- Kiedy zaczniesz mówić do mnie „mamusiu"?
- Obawiam się, że nigdy. - zaśmiał się szczerze, obserwując reakcję kobiety.
- Jeszcze zobaczymy. - odpowiedziała i zabrzmiało to co najmniej jak groźba, więc ja również zachichotałam pod nosem.
- Alice. - tym razem odwróciła się do mnie. - Pamiętaj o naszej rozmowie, kochanie. Kiedy przylecę następnym razem, chcę widzieć moją córkę. Moją szczęśliwą Alice. Zgoda?
Pokiwałam głową, bo ja również bardzo tego pragnęłam. Nie wiedziałam tylko, czy byłam na tyle odważna, by wprowadzić plan mamy w życie.
„Zabijasz siebie i swoją rodzinę, bo myślisz, że masz mnóstwo czasu na życie. Ale to wszystko jest tak ulotne..."
- Zrobię wszystko, żebyś była ze mnie dumna, mamo.
Odpowiedziała mi tak ciepłym i matczynym uśmiechem, że aż serce zaczęło mi się kurczyć.
- Zawsze jestem z ciebie dumna, Alice. - odwróciła się do mojej rodziny. - Jestem dumna z was wszystkich. A ty, mój mały, - ukucnęła przed Liamem, gładząc go po jasnych włoskach. - bądź grzeczny i słuchaj się mamy i taty.
Mamy i taty. Zamarłam, bo Liam nigdy tak o nas nie mówił. Z zaskoczeniem zerknęłam na Christiana, który był tak samo zszokowany jak ja. Zamrugał kilka razy i przełknął ślinę, jednak się nie odezwał. Liam też nie sprostował słów babci Tary, co było dla mnie największą nagrodą za te wspólnie spędzone lata.
Czy właśnie o to mi chodziło? Czy podświadomie tak bardzo chciałam usłyszeć wymarzone „mamo"?
- Wiem, babciu. - chłopiec rzucił się jej na szyję. - Jak będę grzeczny, to kupisz mi pieska?
- Kupię ci nawet dwa. - Tara wyszczerzyła się, pokazując zęby. - A nie wolałbyś może braciszka?
- Mamo! - jęknęłam i przejechałam sobie dłonią po twarzy.
- No co? Akurat to bardzo dobrze wam wychodzi. Sama widziałam. - wzruszyła ramionami i chwyciła swoją walizkę. - Czas na mnie, dzieciaki. Kocham was!
Zaczekaliśmy, aż zniknie w tłumie po kontroli bezpieczeństwa i wróciliśmy do samochodu.
Nie minęło pięć minut, a ja już zaczęłam za nią tęsknić. Przy mamie wszystko wydawało mi się łatwiejsze. Musiałam jednak zdusić smutek w zarodku, żeby nie rozklejać się przy Liamie.
Dom znów wydawał się pusty. Nikt nie krzątał się po kuchni, kubek do kawy mamy stał na suszarce do naczyń przy zlewie, a świadomość, że nikt nie będzie z niego pił do czasu następnej wizyty, była przytłaczająca.
Życie w Holmestrand wróciło na stare, nudne tory. Pociąg naszej rutyny powoli sunął po szynach, nie zatrzymując się na żadnych stacjach, które mogłyby okazać się jakąś rozrywką i powiewem świeżości. Wszystko wydawało się szaro- bure, zupełnie, jak przed przyjazdem mojej mamy.
Myślałam, że tak już będzie zawsze i byłam przekonana, że codziennie będę budzić się z pragnieniem, by jak najszybciej wrócić do łóżka, bo tylko podczas snu byłam naprawdę wolna.
Myślałam, że tak już będzie zawsze. Zawsze.
Jak zwykle się pomyliłam, bo los przyszykował nam zupełnie inny scenariusz. Taki, którego nigdy bym się nie spodziewała.

Znów nie mogłam zasnąć. Wierciłam się w łóżku i z zazdrością obserwowałam Christiana, który oddychał spokojnie, pogrążony we śnie. Zawsze w nocy zbierało mi się na przemyślenia, a z bezsennością walczyłam od dawna... Konkretnie od prawie trzech lat.
Westchnęłam, przecierając oczy dłońmi.
Jeden, dwa, trzy... zaczęłam praktykować tę idiotyczną metodę liczenia owiec, gdy nagle usłyszałam ciche skrobanie w przedpokoju.
Wstrzymałam oddech, by lepiej wsłuchać się w podejrzany dźwięk.
Myszy. Cholerne myszy.
Znów zacisnęłam powieki, ale drapania stawało się coraz głośniejsze.
To nie myszy. Nie tym razem.
Wysunęłam się spod kołdry i ruszyłam w kierunku drzwi wejściowych. Coś ciemnego pojawiło się za oknem, a ja zdębiałam.
Postać człowieka stała przed naszym domem.
Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, ale szybko się opamiętałam. Liam spał na górze, mój niby- mąż był tuż za ścianą i poczułam potrzebę bronienia swojej udawanej rodziny.
Cofnęłam się o krok, by po chwili pędem ruszyć do Christiana. Wskoczyłam na niego, szarpiąc go za ramiona. Zerwał się na proste nogi, gotowy do ucieczki lub walki.
Cóż, stare nawyki gangstera były, jak widać, nie do wytępienia.
Podeszliśmy do drzwi, stałam tuż za nim, trzymając w rękach plastikowy parasol. Lepsza taka broń niż żadna. Astrid dała nam wszystkim kategoryczny zakaz posiadania broni palnej w domu.
Christian lekko uchylił drzwi. Stał obrócony do mnie plecami, więc nie widziałam jego twarzy, jednak już po kilku sekundach niepokojącej ciszy, usłyszałam... śmiech i okrzyki radości.
- Co ty tu, do cholery, robisz?! - zaśmiał się, a ja od ponad dwóch lat nie słyszałam w jego głosie takiej radości.
Otworzył szerzej drzwi, by wpuścić naszego gościa.

MALBAT TOM 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz