Rozdział 43

3.3K 166 19
                                    




Christian 

- Podaj mi te płatki.
    - Które? - zapytał Mason z pełnymi ustami.
    - No te. - kiwnąłem głową na paczkę z czekoladowymi literkami.
    - Niewiele zostało.
    - Przecież niedawno je kupiliśmy. - jęknąłem, bo przez ostatnie dni, kiedy większość czasu spędzałem przygwożdżony do łóżka, przyjaciele bezwstydnie wyżerali wszystkie moje ulubione rzeczy.
    - Ta, ale Neil powybierał większość literek, żeby ułożyć sobie napis na mleku.
Wywróciłem oczami. Co za dzieciak.
    - Jaki napis?
    - „Edmund to uj."
    - „Uj"?
    - No zabrakło mu „c" i „h".
    - Kumam. - powiedziałam i usiadłem przy stole.
Cieszyłem się, że wracałem do żywych. Nie było kolorowo, bo przez to, że nie otrzymałem specjalistycznej pomocy medycznej w szpitalu, wciąż odczuwałem cholerny ból żeber i całej klatki piersiowej, ale żyłem i to było najważniejsze. Znów zaczynałem normalnie funkcjonować i potrafiłem nawet zejść ze schodów bez duszenia się.
Alice i Benjamin niby coś tam marudzili, żebym się oszczędzał, a najlepiej jeszcze nie wstawał z wyra, ale nie było mowy, bym przeleżał choćby jeden dzień dłużej.
    - Powinieneś zjeść coś lepszego. - odezwała się Rachel, unosząc wzrok znad gazety.
    - To znaczy?
    - Coś bardziej wartościowego. Po wypadku potrzebujesz czegoś więcej niż słodkich płatków.
    - Daj spokój. - Mason machnął ręką. - Ja jem płatki i jakoś żyję.
Parsknąłem śmiechem, bo mój przyjaciel był ostatnią osobą, którą moglibyśmy wziąć za autorytet, jeżeli chodziło o zdrową dietę.
    - Rachel ma rację. - uśmiechnęła się Alice, obracając w dłoniach szklankę z gorącą herbatą. - Zrobić ci kanapkę?
    - Nie, dziękuję. - pokręciłem głową i chwyciłem za plastikową butelkę.
Już miałem ją przechylić, by napełnić miskę mlekiem, gdy w progu stanął Benjamin. Splótł dłonie przed sobą i popatrzył na nas, delikatnie się uśmiechając.
Zachowywał się trochę jak sąsiad, którego spotyka się w windzie i nie wiadomo czy powiedzieć mu „cześć", czy nie. Coś w stylu: niby się znamy, ale nasze kontakty ograniczają się do spotkań na klatce schodowej lub w osiedlowym warzywniaku.
   Przejechał językiem po wnętrzu policzka i nawet nie drgnął. Po prostu stał i się na nas gapił.
    - Jesteś głodny? - zapytała Alice, odwracając się przez ramię. - Jadłeś już śniadanie?
    - Nie. - odparł cicho i w sumie nie wiedziałem, na które pytanie odpowiadał. - Nie, w sensie, że nie jadłem. - wyjaśnił, dostrzegając moje pytające spojrzenie.
    - Więc siadaj. - Rachel poklepała wolne krzesło obok siebie.
    - Mam zjeść z wami śniadanie? - mruknął niepewnie, podchodząc bliżej stołu.
    - Jeżeli masz ochotę, to jasne.
Mężczyzna zawahał się przez chwilę, chyba analizując czy to na pewno bezpieczny pomysł, by zasiąść do stołu z bandą kryminalistów.
Trochę mnie tym rozbawił, bo co niby mielibyśmy mu zrobić? Zaciukać go łyżką od owsianki albo poszlachtować nożem do masła?
    - Chcesz płatki? - odezwałem się, by przerwać niezręczną ciszę, która na chwilę się pojawiła.
    - Nie, zrobię sobie kanapkę.
    - Jak tam chcesz. - wzruszyłem ramionami.
    - Wiecie, że śniadanie to najważniejszy posiłek w ciągu dnia? - zapytała Nancy.
    - Bzdura. - stwierdził Mason kategorycznym tonem. - Wszystkie posiłki są ważne. Przynajmniej dla mnie.
    - Śniadanie chłopaków z całą pewnością nie należy do najważniejszych i najzdrowszych. - skomentowała Rachel.
    - Bo?
    - Już mówiłam, sam cukier i mleko.
    - Benjamin wpieprza tosty. - zauważył Gruby, broniąc naszej męskiej godności.
    - Z padliną.
    - Cukier zły, mięso złe... - wywróciłem oczami. - Więc co możemy jeść?
    - No na przykład owoce. Mamy banany.
    - Banana to ty sobie możesz wsadzić w... - Mason zamilkł, uświadamiając sobie, jak bardzo źle mogłoby zabrzmieć to, co miał zamiar powiedzieć Rachel, więc tylko uśmiechnął się głupkowato.
    - Żebym ja ci zaraz czegoś nie wsadziła, durniu.
    - Przez brak mięsa jesteś strasznie nerwowa.
    - Nie wiem, jak ludzie mogą jeść szynkę...
    - To było pytanie retoryczne, czy po prostu jesteś za głupia, żeby zrobić zwykłą kanapkę i potrzebujesz przepisu? - zapytał Neil drwiącym głosem, wchodząc do salonu.
    - Pieprz się.
    - Już ci mówiłem, że nic z tego. - poczochrał jej czerwone włosy, składając szybki pocałunek na czubku głowy kobiety. - Ale dziękuję za propozycję.
    - Wolisz kanapkę czy płatki z mlekiem? - Nancy uniosła swoją miskę. - Czy owsiankę?
    - Owsianka to śniadanie dla plebsu.
    - Więc kanapkę?
    - Kanapki też są dla frajerów. - odpowiedział, zerkając kątem oka na Benjamina. - Bez urazy.
  Doktor machnął ręką, kompletnie niewzruszony, kontynuując układanie warzywnej piramidy na chlebie tostowym.
    - Zapytaj lekarza czy powinniście żreć tyle słodkich płatków. - Rachel zaśmiała się oschle, kręcąc głową.
    - Oh, nienawidzę lekarzy. - wzdrygnął się blondyn, znów omiatając wzrokiem mężczyznę. - Bez urazy po raz drugi. To nic personalnego.
    - To samo mówiłeś o policji, gdy dowiedziałeś się, że wciągniemy Alice w plan przemytu koki do Meksyku.
    - Policji też nienawidzę. - tym razem uśmiechnął się przepraszająco do mojej kobiety, która pokazała mu środkowy palec. - Tobie też bez urazy.
    - Możesz przestać obrażać ludzi? - Nancy wywróciła oczami.
    - Przecież powiedziałem „bez urazy", nie?
    - Tak, ale to nie znaczy, że możesz być tak bezczelnie bezpośredni.
Zaśmiałem się głośno, słuchając wykładu małej Nancy. Blondyn popukał się w czoło i popatrzył na siostrę lekceważąco.
    - Po prostu jestem zajebiście szczery. - wzruszył ramieniem, szeleszcząc paczką z gwiazdkami zbożowymi.
    - Czasami mógłbyś się zamknąć.
    - Bo co?
    - Bo jest coś takiego jak ludzka przyzwoitość.
    - Której jestem pozbawiony.
    - No w sumie racja.
    Dawno nie jedliśmy wspólnie śniadania. Brakowało tylko Astrid, ponieważ poszukiwania planu budynku całkowicie ją pochłonęły i Liama, który jeszcze smacznie spał.
Rozmawialiśmy, żartowaliśmy i kłóciliśmy się, korzystając z okazji, że siedzieliśmy przy długim stole wszyscy razem. Uwielbiałem takie momenty.
    - Niesamowite. - Benjamin siedział z lekko pochyloną głową, uśmiechając się pod nosem.
    - Co takiego? - uniosłem jedną brew.
    - Słucham? - odezwał się nieobecnym, zaskoczonym głosem.
Chyba trochę za daleko odpłynął myślami i znalazł się już w miejscu, w którym gada się do siebie.
    - Co jest niesamowite? - oparłem brodę na złączonych dłoniach i wlepiłem w niego wyczekujące spojrzenie.
    - Wy. - odpowiedział bez owijania w bawełnę.
  Popatrzyliśmy po sobie z lekką konsternacją, nie bardzo wiedząc, jak poprowadzić dalej tę rozmowę.
    - To komplement? - Mason podrapał się po karku.
    - Jak najbardziej.
Znów zapanowała cisza, ale nie z rodzaju tej niezręcznej. Po prostu żadne z nas nie miało pojęcia co odpowiedzieć. Benjamin rzadko się odzywał, raczej tylko nas obserwował, a już na pewno nigdy nie zdobył się na żadne miłe słowa w naszym kierunku. Ciężko było mu się w sumie dziwić, przecież gość został przez nas porwany.
Tyle się działo, że czasami o tym zapominałem.
    - Słuchaj, Benjamin. - odchrząknął Neil, odkładając łyżkę na stół. - To, że jeszcze cię nie zabiłem, nie oznacza, że możesz mnie podrywać.
    - To, że jestem gejem, nie oznacza, że mi się podobasz. - przewrócił oczami, patrząc na mojego przyjaciela, jak na głupka.
    - Punkt dla ciebie. - mrugnął do niego blondyn.
    - Dzięki. - lekarz uśmiechnął się kpiąco i przez chwilę bacznie nam się przyglądał, wodząc wzrokiem po naszych twarzach. - Mówię o waszej relacji. - rzucił wreszcie.
    - Tak, tak, wiemy. - Nancy oparła policzek na dłoni. - Jesteśmy dziwni.
    - Niewątpliwie.
    - Ale? - zapytałem, bo musiało być jakieś „ale". Inaczej nawet nie zaczynałby tego tematu.
    - Ale również fascynujący.
    - W jakim sensie? - odezwała się cicho Alice.
    - Każdym możliwym. - oderwał kawałek chleba i wrzucił go sobie do ust, zerkając na nas przez cały proces żucia. W końcu przełknął i kontynuował: - Po raz pierwszy w życiu mam okazję oglądać nieobliczalnych przestępców z bliska. Wy kradniecie, zastraszacie, bicie, torturujecie, mordujecie, gwałcicie...
    - Nie gwałcimy. - rzuciłem ostro.
Dla Benjamina nie miało to chyba zbyt dużego znaczenia, biorąc pod uwagę, że wymienił też inne rzeczy, którym nie mogłem zaprzeczyć, jednak dla mnie korekta jego wypowiedzi była bardzo istotna.
    - Jesteście nieprzewidywalni, niereformowalni... - ciągnął, obserwując nasze reakcje z fascynacją w oczach, jakby przeprowadzał eksperyment na dzikich zwierzętach. - A później, jak gdyby nigdy nic, zasiadacie razem do śniadania. Kłócicie się o to, które chrupki są smaczniejsze, żartujecie z banalnych rzeczy, okazujecie sobie czułość i miłość.
   Mason parsknął śmiechem, a Neil szybko do niego dokończył. A skoro ta dwójka już rżała, nie mogłem odstawać i również wyszczerzyłem się do Benjamina.
    - A co myślałeś? - zapytałem rozbawiony. - Że jemy płatki ze sproszkowanych kości naszych ofiar?
  Teraz Alice również zachichotała, a zaraz po niej Rachel i Nancy.
    - I że zalewamy je ludzką krwią? - rechotał Neil. - No, zazwyczaj tak robimy, ale dziś się skończyła, więc używamy mleka.
    - Przestańcie. - Benjamin przykrył twarz ręką, czerwieniąc się jak burak. - Nie o to mi chodziło.
    - Więc o co?
    - Po prostu... Im dłużej was obserwuję, tym coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jesteście zwykłymi, młodymi ludźmi, którzy po prostu zostali wciągnięci w jakiś mafijny, popieprzony świat.
    - „Zwykłymi". - zaśmiałem się nieco głośniej niż jeszcze chwilę temu. - Doceniam twoje dobre chęci, ale my doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy normalni.
    - Ehe. - Neil władował sobie garść suszonych owoców do japy i zamlaskał. - Nie możemy normalizować naszych zachowań. - wzruszył ramionami, kompletnie nieprzejęty. - Postawmy sobie jasną diagnozę...
    - Jesteśmy pierdolnięci. - dokończył Mason.
  Benjamin patrzył na nas uważnie, kompletnie nie zrażony naszą głupawką. Sam nawet delikatnie się uśmiechał, wcinając tę swoją wielką kanapkę, która składała się prawie z samych zielonych warzyw.
  Nie zaczynał już rozmowy o Malbacie, a ja miałem wrażenie, że mur, który wcześniej oddzielał mężczyznę od naszego bagna właśnie pękł, częściowo zalewając jego czystą, nieskażoną duszę. Był coraz bliżej syfu, w którym się znajdowaliśmy, wpadając w nasze mroczne szpony, choć wcale tego nie chcieliśmy. A przynajmniej do tego nie dążyliśmy. Nie zarejestrowałem nawet momentu, w którym ten obcy człowiek tak bardzo się do nas zbliżył.
Hammer nigdy nie pozwoliłby na coś takiego. Nim dopuścił do nas Alice, prześwietlił ją z góry na dół i to do dziesiątego pokolenia. Sprawdził każdy szczegół jej życia.
A my zaufaliśmy porwanemu lekarzowi, który właśnie, jak gdyby nigdy nic, jadł sobie z nami śniadanie. Niewiarygodne.
    - Mam coś. - odezwała się Astrid, wchodząc do salonu.
Od razu wyrwała mnie z przemyśleń, sprowadzając gwałtownie na ziemię. Jeżeli ta laska mówiła, że coś miała, to tak właśnie było. Astrid nigdy nie nawalała.
Albo od razu spisywała plan na straty, albo poświęcała mu się w stu procentach.
    - Siadaj. - odsunąłem jej krzesło.
    - Miałeś rację. - powiedziała na starcie, choć wcale nie musiała tego robić, bo doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. - Willa, w której mieszkamy była kiedyś szpitalem. Połączyłam fakty, które udało mi się wyszukać, z tym, co przesłał mi Mason, ale muszę was rozczarować. - odgarnęła kilka pasemek za ucho i pochyliła się nad laptopem. - Spodziewałam się jakiejś niesamowitej historii, a okazuje się, że ta posiadłość skrywa mroczną tajemnicę rodem wyciągniętą z taniego horroru.
    - Co udało się ustalić? - zapytała rzeczowo Alice policyjnym tonem.
    - Córka pewnego szanowanego policjanta pracowała w tym szpitalu. Była chirurgiem.
    - O, niech zgadnę. - Nancy przejechała sobie dłońmi po policzkach, zostawiając na nich czerwone ślady. - Nazywała się Margareta Lindgren?
    - Wtedy jeszcze Agnes. Później zmieniła imię, nazwisko zostawiła panieńskie.
    - Dlaczego nie Persson?
    - Bo nie wyszła za mąż, ale żyła z Alexandrem Perssonem i nawet mieli trójkę uroczych bąbelków. - Astrid skrzywiła się, jakby pomyślała o czymś obrzydliwym.
    - Edvarda, Linusa i...?
    - Marit.
    - Ruda wywłoka. - syknął Neil.
    - Dokładnie.
    - Szczęśliwa rodzinka pojebów. - dodał.
    - Nie do końca taka szczęśliwa. - odezwał się Mason, który również przesiedział pół nocy, zbierając materiały. - Alexander został zamordowany.
    - No nieźle. - westchnęła Rachel. - Przez kogo?
    - Przez swoją partnerkę.
    - Kurwa. - tym razem to ja zabrałem głos, czując, jak mój łeb robi się coraz cięższy od nadmiaru informacji. - Dlaczego?
    - Może za bardzo zwlekał ze ślubem i Margareta się wkurzyła. - mruknęła Alice, zerkając na mnie wymownie przymrużonymi oczami.
Mason i Neil parsknęli cichym śmiechem, a ja popatrzyłem na nią z lekkim rozbawieniem i niedowierzaniem.
Cóż, tylko kobieta mogłaby myśleć o takich rzeczach podczas rozmowy o morderstwie.
    - Nie wiadomo dlaczego, ale zadała mu trzydzieści ciosów nożem. - ciągnęła Astrid. - I to na oczach trójki dzieci.
    - Uroczo. - skomentowała Nancy.
    - Bardzo.
    - I co dalej?
    - Alexandra przewieziono do szpitala, ale nie udało się go uratować.
    - Do tego szpitala? - Alice podrapała się brudną łyżką, a kiedy to zrozumiała, przetarła skórę ręką, pozbywając się resztek owsianki z czoła.
    - Tak. Zmarł na stole operacyjnym i tyle by było z ich miłości. - Astrid zamknęła laptopa z hukiem.
    - Jakim cudem ta świruska wciąż pracuje jako lekarz?
    - O, to bardzo dobre pytanie. - kobieta uśmiechnęła się do mnie. - Otóż nie pracuje. To znaczy przynajmniej nie legalnie.
    - Jak to? - zdziwiła się Nancy.
    - Margareta nie odsiedziała żadnego wyroku. Przypuszczam, że zadziałały tu wpływy jej tatusia, który sprawił, że nie odpowiedziała za śmierć ojca swoich dzieci, ale dostała dożywotni zakaz pracy w szpitalu.
    - Czyli nie przyjmowała żadnych pacjentów?
    - Tego nie powiedziałam.
    - Więc...
    - Więc prawdopodobnie nielegalnie podaje się za lekarza, tak wybiera swoje ofiary, a później, przy pomocy Edvarda, Linusa i Marit, morduje je z zimną krwią. - rozłożyła ręce na boki, krzycząc: - Tadam! Oto cała historia.
    - Okej... - Alice zamyśliła się chwilę. - Ale dlaczego tylko Edvard chciał upozorować własną śmierć?
    - Bo trupy znajdują się w jego domu. - Nancy przełknęła ślinę. - No i na bagnach...
    - Sprytnie. - mruknąłem pod nosem. - Trzeba przyznać, że te psychole mają, kurwa, łeb na karku. Edvard udaje, że został przez nas zamordowany, my jesteśmy pierwsi na liście na dożywocie, a ta walnięta rodzinka jest bezpieczna i może dalej porywać ludzi. Niewiarygodne.
    - Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie wiemy, jak bardzo policja jest wciągnięta w całą sprawę. - odezwała się Rachel. - To popieprzone, ale zastanawiam się, czy oni mają świadomość, że Edvard żyje? W sensie, że nie żyje, ale żyje. Wiecie o co chodzi?
Wiedziałem i aż mnie chuj strzelał przez ten pogmatwany przypadek. Jednego byłem jednak pewien: czas się stąd wynosić.
    - W sumie ta cała historia niezbyt wyjaśnia, dlaczego tak bardzo zależy im na tym, żeby wywalić nas z willi. - stwierdziłem, myśląc o tym co teraz z nami będzie.
To już koniec? Powinniśmy zapomnieć o wszystkim, co się tu działo i wrócić do Norwegii?
  Astrid wyprostowała się na krześle i założyła ręce na piersi.
    - Takich informacji akurat nie znalazłam na necie. - uśmiechnęła się. - Ale przypuszczam, że po prostu chcą odzyskać swoją chatę. No umówmy się, kto normalny marzyłby o utrzymywaniu bandy degeneratów... - przerwała na moment, gdy Benjamin odchrząknął cicho, lekko nas rozbawiając. - Bandy degeneratów i porwanego lekarza. - poprawiła się. - Żyjemy w jego domu, używamy karty Nancy, wydając forsę Edvarda na pierdoły.
    - Na żadne pierdoły. - mruknął Mason.
    - Widziałam ostatnie wyciągi z konta. Czy wydanie trzech tysięcy koron szwedzkich na broń w pieprzonej grze wideo było niezbędnym wydatkiem?
  Benjamin parsknął śmiechem.
    - Wydaliście trzy koła na spluwy w grze, chociaż jesteście gangsterami i macie je na żywo?
    - O, odezwał się pan mądraliński. - rzucił Neil. - Nie byłeś zadowolony, jak mierzyliśmy ci w łeb, więc nie dziw się, że lubimy sobie pomordować ludzi na PlayStation.
    - Dobra, niech wam będzie. - lekarz uniósł odrobinę dłonie. - Wydawajcie sobie kasę na co chcecie, jeżeli dzięki temu nikt mnie nie zabije.
    - Zabić cię? - uśmiechnąłem się cwaniacko. - Zapomnij, jesteś nam za bardzo potrzebny. Właściwie to już mógłbyś dostać order „mafijnego doktorka". Świetnie się z tobą współpracuje.
    - Jestem z wami zaledwie od kilku dni. - uniósł brew i przechylił głowę.
    - To dobry wynik. - zaśmiał się Mason. - Normalny lekarz pewnie sam władowałby sobie kulkę w skroń już po dobie spędzonej z nami.
    - Tak, wiem. Planowałem samobójstwo.
    - Serio? - zaniepokoiła się Alice.
    - Nie. Ale wielokrotnie myślałem o tym, jak się was pozbyć. - mrugnął do nas.
     - I co? Dlaczego zrezygnowałeś z tego pomysłu? - Neil pomachał mu widelcem przed nosem.
     - Bo stwierdziłem, że jesteście niezniszczalni. - odparł, bujając się na krześle.
Balansował na dwóch tylnych nogach i tylko czekałem, aż się wypierdoli. Jak na lekarza, był mało ostrożny.
     - I tego się trzymaj. - Gruby pokazał mu kciuka w górę. - Malbatu nie da się zniszczyć.
  Uśmiechnąłem się pod nosem, chłonąc słowa przyjaciela jak gąbka i miałem szczerą nadzieję, że Gruby miał rację. 
    Po śniadaniu salon nieco opustoszał. Astrid i Rachel zajęły się zmywaniem, wcześniej kłócąc się z Neilem, który z bananem na twarzy oznajmił im, że tylko do tego się nadają. Oberwał ścierką w łeb, ale nie wyglądał, jakby żałował swoich słów.
  Nancy zniknęła w łazience, by wziąć kąpiel, bo znów zrobiło jej się niedobrze, a ciepła woda pomagała zniwelować mdłości.
  Okej, te wszystkie ciążowe dolegliwości wydawały się być fatalne, ale i tak widziałem radość w oczach przyjaciółki, gdy dotykała się po brzuchu lub gdy wspólnie przygotowywaliśmy projekt pokoju dla malucha.
Trochę marudziła, kiedy z chłopakami uparliśmy się na ściankę wspinaczkową i wielki basen z kulkami i trampoliną, ale koniec końców stwierdziła, że żadne dziecko na świecie nie będzie miało tak odjechanej sypialni.
  A już na pewno nie będzie miało tak zajebistych cioć i wujków.
  Mason skakał wokół Nancy, pozapalał jej milion zapachowych świeczek, a nawet powrzucał do wanny płatki róży i dolał jakiegoś naparu z melisy i lawendy, który przygotowała Rachel. Podobno miał działać odprężająco.
Nigdy nie widziałem, żeby mój przyjaciel zachowywał się tak... normalnie.
Jak mężczyzna dbający o swoją kobietę. Jak kochający partner. Jak przyszły ojciec.
   Wreszcie wrócił i na powrót zajął miejsce przy stole, uśmiechając się do siebie. Zastanawiałem się o czym myślał. Pewnie o Nancy i ich dziecku, bo niby jakie inne myśli spowodowałoby taki błogi wyraz twarzy?
Oczami wyobraźni widziałem Alice z wielkim, okrągłym brzuchem i aż zacząłem mu zazdrościć. Oczywiście nie było opcji, żebym się do tego przyznał, ale chyba właśnie zapragnąłem po raz drugi zostać ojcem.
    - Dzięki za wspólne śniadanie, chłopaki. - Alice uniosła ręce i przeciągnęła się, ziewając. - Idę obudzić Liama, bo inaczej prześpi cały dzień.
  Wstała, zgarnęła swój talerzyk i wyszła z salonu powolnym krokiem, delikatnie kręcąc tyłkiem.
Ciekawe, czy robiła to specjalnie, bo wiedziała, że na nią patrzę? Pewnie tak.
Przygryzłem dolną wargę i odprowadziłem ją wzrokiem, aż zniknęła za rogiem.
    - Dobra, wstawać. - Neil uderzył otwartymi dłońmi w blat i podniósł dupę z krzesła. - Alice miała rację.
    - Bez przesady. - Mason uniósł nadgarstek z zegarkiem. - Jest dopiero dziewiąta, niech się chłopak wyśpi, póki może.
    - Nie z tym, głupia pało. - blondyn wywrócił oczami.
    - A z czym? - zerknąłem na niego pytająco, starając się nie myśleć o obcisłych spodniach, w które jeszcze przed sekundą wlepiałem gały jak zahipnotyzowany.
    - Czekają was najważniejsze zakupy w życiu. - odpowiedział.
    - Znowu jakaś wirtualna broń? - zaśmiał się Benjamin, kręcąc głową.
    - Nie tym razem. - Neil założył ręce na piersi i popatrzył na nas z góry, bo jako jedyny stał. - Kochasz Alice? - zwrócił się do mnie.
  Przez chwilę pomyślałem, że przyjaciel widział, jak gapiłem się na tyłek mojej kobiety i chciał porobić sobie ze mnie jaja, więc tylko wzruszyłem ramionami i odpowiedziałem krótko:
    - Jasne, że tak.
    - A ty, gruby fiucie? Kochasz Nancy?
Mason zamrugał kilka razy i spiął się, jakby był gotowy na odparcie ewentualnego ataku. Cóż, pewnie dlatego, że zazwyczaj jakikolwiek temat jego związku z młodszą siostrą Neila kończył się niezbyt kulturalną wymianą zdań i groźbami wypowiedzianymi przez blondyna. Jednak tym razem jego głos był spokojny, a wręcz przyjazny, więc Gruby odchrząknął i rzucił pewnym tonem:
    - Oczywiście, że tak. Nawet nie wiesz, jak bardzo.
     - I dzięki Bogu, że nie wiem, bo pewnie bym się porzygał. - odpowiedział złośliwie, zapewne nie mogąc się powstrzymać przed choćby najmniejszą szpilką. - Więc wstawać, raz, dwa, trzy. - zaklaskał w dłonie.
    - Gdzie jedziemy?
    - Nie my, tylko wy. - uniósł kąciki ust. - Z niektórymi sprawami nie można zwlekać w nieskończoność, bo skończycie, jak Alexander Persson. - zaśmiał się.
    - Czekaj, co? - zmarszczyłem brwi, gdy podniosłem się z krzesła.
    - Jedziecie po pierścionki zaręczynowe, tępaki. - Neil uniósł ostrzegawczo palec. - Tylko wybierzcie coś zajebistego, kapujecie? Moje siostry mają być zadowolone.

MALBAT TOM 2Where stories live. Discover now