Rozdział 28

2.9K 157 8
                                    


Christian

– Halo, pobudka! – uśmiechnąłem się do frajera, który siedział przywiązany do krzesła w kuchni, machając mu ręką przed twarzą.
Zamrugał kilka razy i uchylił powieki, a gdy jego zamglone spojrzenie trafiło akurat na mnie, szybko się rozbudził. Nawet bardzo szybko.
Świetnie, nie kryłem radości, bo już się bałem, że przywaliłem mu jednak odrobinę za mocno i będzie nieprzytomny przez kilka godzin. A tu proszę, mężczyzna zdrów jak ryba. No, może z lekko obitą mordą, ale mając w głowie to, co planowaliśmy mu zrobić, mogłem stwierdzić, że nic mu nie było.
– Ja się spało? – zapytał Neil, stając przy moim lewym boku.
Z zadowoleniem obserwowałem, jak mój przyjaciel gapi się w naszą ofiarę z szaleństwem błyszczącym w oczach. Kierowała nim furia, chęć zemsty i jakieś sadystyczne zapędy, których sam Neil nie był chyba do końca świadom, a już na pewno nie wiedział jak nad nimi zapanować. Dostał wolną rękę i postanowił wykorzystać szansę w stu procentach.
Tak bardzo się różniliśmy. On miał ochotę znęcać się nad naszym więźniem, żeby sobie ulżyć, buzowała w nim przepotężna złość, napędzając go do tak brutalnych czynów, a ja wręcz przeciwnie. Nie denerwowałem się ani trochę. Właściwie to dawno nie byłem tak wyluzowany i miałem ochotę stanąć z boku i oglądać całe przedstawienie z uśmiechem na twarzy.
Facet próbował nas zabić, przez niego prawie zginął Liam, więc dlaczego mielibyśmy okazać mu litość? Zapomnieliśmy czym owe słowo w ogóle było.
Pozbawieni skrupułów, jakichkolwiek hamulców i wyrzutów sumienia staliśmy we trójkę, gapiąc się na postrzelonego mężczyznę.
Mason opierał się plecami o ścianę, a w ręce trzymał paczkę żelków owocowych. Raz po raz ładował sobie kilka do japy, kompletnie niewzruszony wszystkim, co działo się tuż przed nim. Minę miał poważną, ale nie przerażoną. Po prostu nie obchodziło go co zrobimy z sukinsynem, który zaczął już się wiercić na krześle, dopóki miał przy sobie coś słodkiego. Właściwie to odniosłem wrażenie, że moglibyśmy kroić naszego więźnia żywcem, a Mason patrzyłby na to zobojętniały, zajadając się przekąskami jak w kinie.
Zaśmiałem się pod nosem.
Alice stała nieco z boku. Woleliśmy, żeby została, bo kto lepiej mógłby przeprowadzić przesłuchanie niż była policjantka? Stwierdziliśmy, że w swojej karierze naoglądała się nieco zmaltretowanych zwłok, więc jeden zakrwawiony dureń w tą czy w tamtą nie powinien zrobić jej dużej różnicy.
– Nie szarp się tak. – cmoknąłem z udawaną troską, obserwując jak mężczyzna próbuje uwolnić związane ręce.
Nic z tego. Unieruchomiliśmy go tak mocno, że bez użycia noży nie było mowy o zerwaniu więzów. Przy każdym gwałtowniejszym ruchu, sznur wżynał mu się w ciało.
Nie powiem, zabawnie się to oglądało.
– Jak się nazywasz? – rzucił Mason z pełnymi ustami, a gdy nie uzyskał odpowiedzi, lekko zmarszczył brwi. – Jakoś musimy się do ciebie zwracać, nie?
Wciąż żadnej reakcji. No, może oprócz morderczego spojrzenia, które nam posłał. Gość myślał, że robił na nas wrażenie. Aż uśmiechnąłem się szerzej na myśl o tym, co go czekało.
– Może nie mówi po angielsku? To jakiś Szwed.
– Rozumiesz? – Neil pstryknął mu palcami przed nosem. – Rozumiesz co mówimy?
Blondyn zbliżył się jeszcze bardziej, by spojrzeć mężczyźnie prosto w oczy, a kiedy ich głowy oddzielone były o zaledwie kilka centymetrów, związany kutas zebrał ślinę i napluł mu prosto w twarz.
O kurwa.
Mój przyjaciel zamknął oczy, wyprostował plecy i cofnął się o kilka kroków, by dotrzeć do zlewu. Jego ruchy były powolne, nie działał chaotycznie, a to było jeszcze bardziej przerażające, bo wiedziałem, że tym razem nie skończy się na zwykłym obiciu mordy.
Neil pochylił się nad kranem i obmył opluty policzek, wydając się być oazą spokoju. Cóż, było to bardzo mylne przypuszczenie.
– Kawy, herbaty? – zapytał naszego gościa, wycierając dłonie ręcznikiem papierowym. Następnie sięgnął do czajnika i nastawił wodę. – Czego się napijesz? – ciągnął dalej zrównoważonym, miarowym głosem, jakby ten związany sukinsyn naprawdę przyszedł do nas w odwiedziny.
– Niczego. – syknął.
– O, więc mówisz po angielsku. – uśmiechnął się blondyn. – Dobrze się składa, bo mamy do ciebie kilka pytań.
Przysunąłem jedno krzesło i postawiłem je przed facetem, a następnie usiadłem wyluzowany w taki sposób, że oparcie miałem między nogami. Ułożyłem sobie wygodnie dłonie i oparłem na nich brodę, taksując wzrokiem wkurwionego idiotę. Zastanawiałem się o czym myślał. Pewnie żałował, że nie nażarliśmy się tych pączków i nie zdechliśmy w męczarniach.
– Zacznijmy od początku. – rzucił Mason, oblizując wargi przykryte warstwą cukru, który ukruszył się z żelków. – Kim jesteś i dlaczego zabiłeś Edvarda Perssona?
Mężczyzna spojrzał na Grubego lekceważąco, a później wywrócił oczami, pokazując jak bardzo miał nas w dupie.
Właściwie to ucieszyłem się, że nie chciał współpracować. Złamiemy go prędzej czy później, a co się przy tym rozerwiemy, to nasze.
– Nic nie powiesz? – Neil przechylił głowę na bok, wciąż pozostając niezwykle opanowanym. – Chcemy tylko porozmawiać.
– Gówno mnie to obchodzi. – odparł pogardliwie.
– Skąd w tobie tyle złości? – westchnął Neil, sięgając do szafki z naczyniami. – Próbujemy być sympatyczni, a ty bardzo nam to utrudniasz.
Parsknąłem śmiechem, bo mój przyjaciel genialnie odgrywał swoja rolę.
Wrzucił saszetkę z herbatą do kubka, wymieszał napój łyżką i odwrócił się do więźnia.
– Napij się, zrobi ci się lepiej. – uniósł kąciki ust.
– Spierdalaj.
– Nie chcesz pić?
– Nie.
– W porządku. – uśmiechnął się jeszcze szerzej, a tym razem od razu zauważyłem jego demoniczne iskierki, które zatańczyły wesoło, jakby były gotowe na rozpoczęcie sadystycznej zabawy.
Szczerzył się tak psychopatycznie, że na miejscu tego związanego frajera, pewnie posikałbym się ze strachu.
Neil podszedł do boku mężczyzny i powoli przechylił kubek, oblewając go wrzątkiem od szyi aż po brzuch. Był niezwykle dokładny i pilnował, by paląca woda dotarła wszędzie, gdzie sobie zaplanował.
Z gardła gościa rozległ się przeraźliwy ryk, który zmieszał się z moim rechotem. Mason upił łyk coli, rozkoszując się przyjemną chwilą.
– Ciiii... – wyszeptał Neil, przykładając palec do ust, gdy facet nie przestawał się wydzierać.
– I o co cały ten hałas? – rzuciłem lekko. – Trzeba było wypić herbatę, jak ci proponował. Teraz już za późno.
Skóra mężczyzny była cała czerwona, a w niektórych miejscach kolor zmieniał się w ciemnofioletowy.
– Ty gnido. – wysyczał przez zaciśnięte zęby, napinając wszystkie mięśnie, tak, że na jego szyi pojawiła się pulsująca żyła. – Poparzyłeś mnie. – poinformował nas, jakbyśmy nie zdawali sobie z tego sprawy.
On chyba sam w to niedowierzał, dlatego musiał powiedzieć to na głos.
– Kto? Ja? – Neil złapał się za serce. – Niemożliwe.
– Nie no, gość ma rację. – przyłożyłem palec twarzy, lekko stukając się po brodzie. – Trzeba to polać wodą.
Wstałem i podszedłem do blatu. Wiedziałem, że ten kutas śledził każdy mój ruch, więc z zadowoleniem chwyciłem czajnik.
Naprawdę powinno się polać wodą poparzone miejsca, ale ludzie zazwyczaj wybierali do schłodzenia płyn o niskiej temperaturze.
Cóż, ja nie.
– Kurwa! – krzyknął, zastygając w miejscu. Przestał się już szarpać i gapił się na mnie z przerażeniem. – Nie! – wrzasnął jeszcze głośniej, gdy zbliżyłem się do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stał Neil.
Polanie skóry wrzątkiem było cholernie nieuprzejme, ale polanie wrażliwej, poparzonej skóry kolejną porcją gorącej jak diabli wody musiało już być szczytem skurwysyństwa.
Słodki dźwięk zdzieranego gardła rozległ się w całej kuchni, gdy przechyliłem czajnik, a parująca ciecz chlusnęła na naszego koleżkę. Wyglądał jak upośledzony rak, gdy wykrzywiał twarz w dziwnym grymasie, a jego ciało robiło się coraz bardziej czerwone.
– To było dobre. – Mason uniósł puszkę coli, jakby wznosił toast. – Brawo, brawo.
– Wy skurwy... – zaczął, ale nie dane mu było dokończyć.
Coż za pech.
Neil poklepał go po purpurowej szyi, z której zaczęła schodzić już skóra.
Obrzydliwe, ale jakie satysfakcjonujące. Przynajmniej dla nas.
– Nie bądź niegrzeczny. – blondyn pogroził mu palcem drugiej ręki, a ja zaśmiałem się pod nosem, słysząc jęki związanego. – Jesteś gotowy, żeby z nami porozmawiać?
– Czy mamy wstawić kolejną wodę na herbatę? – zapytałem niewinnie.
– Kurwa... – wychrypiał mężczyzna przez, zapewne, cholernie obolałe gardło. – Jesteście chorzy.
– O,o! – skrzywił się Neil. – Czyżbyśmy trafili tu na hipokrytę? Z tego co pamiętam, a pamięć mam zajebistą, to ty chciałeś nas otruć.
Facet milczał, a na jego czole pojawiły się błyszczące kropelki. Ciekawe czy pocił się ze stresu, bo próbował nas zabić i obawiał się konsekwencji, czy na skutek przegrzania organizmu.
– Kim jesteś i dlaczego zabiłeś Edvarda Perssona? – Mason powtórzył swoje pytanie, mając chyba nadzieję, że tym razem ten dupek będzie bardziej skory do współpracy.
– Nie wiecie z kim zadarliście. – odpowiedział drżącym z wysiłku głosem.
– Więc nam się przedstaw. – założyłem sobie dłonie na karku, zerkając na niego wyczekująco.
Cierpliwość Neila skończyła się po około dwóch sekundach. Nasz gość nawet nie zdążył nic powiedzieć, choć zapewne wciąż nie miał zamiaru nam się tłumaczyć, gdy mój przyjaciel zapytał wesoło:
– A może coś zjemy? – klasnął w dłonie. – Jesteś głodny?
– Nie. – facet próbował pokręcić łbem, ale poparzenia, które swoją drogą wyglądały paskudnie, uniemożliwiały mu jakikolwiek ruch głowy.
– Daj mu do zżarcia pączka. – parsknął Mason.
– Zwariowałeś? Chcesz otruć naszego nowego kolegę? – Neil uśmiechnął się złośliwie. – Zmarnowalibyśmy szansę na zajebistą zabawę.
– Odpierdolcie się. – rzucił krótko nieznajomy, który najwyraźniej nie miał ochoty się z nami bawić.
A szkoda, bo to właśnie on był główną atrakcją.
– Dla kogo pracujesz? – zapytał Neil, podchodząc do jednej z szuflad.
– Skąd pomysł, że dla kogoś pracuję? – wysapał, a ja przewróciłem oczami.
Żenujące. Co to w ogóle za mięczak? Nie wykorzystaliśmy nawet jednej setnej naszych drastycznych pomysłów, a on już miał dość?
– To akurat logiczne. – mruknął Neil, odwracając się przez ramię. – Jesteś popychadłem swojego szefa, dlatego to ty teraz tu siedzisz.
– Nie jestem żadnym popycha... – przerwał, jęcząc jak zarzynany prosiak, gdy Mason złapał go za głowy i odchylił mu łeb, naprężając resztki skóry, które wisiały mu na szyi.
Paskudne rany znikały pod materiałem jego bluzy. Tam pewnie ciało wyglądało nieco lepiej, bo było w jakimś stopniu chronione przez ubranie.
Jeszcze...
– Nie przyszedłeś tutaj na pogaduchy, śmieciu. – Gruby patrzył niewzruszenie na jego próby wyswobodzenia się z uścisku. – Zacznij wreszcie odpowiadać na nasze pytania albo problem twojej poparzonej skóry się rozwiąże, bo osobiście ją z ciebie zedrę.
Zagwizdałem, bo pomysł wcale nie wydawał się być głupi.
– Chryste... – wyszeptała Alice, a ja byłem tak pochłonięty zabawą, że zapomniałem o jej obecności.
Szybko uniosłem głowę, a nasze spojrzenia się spotkały. Oczy miała rozszerzone, usta uchylone i lekko wykrzywione, a twarz pobladłą ze strachu. Albo z obrzydzenia.
Na tle Masona, który wciąż trzymał frajera za kłaki, i Neila, gapiącego się na ofiarę niczym rasowy psychopata, wyglądała niewinnie i uroczo.
– Zapytam ponownie, a ty dobrze się zastanów nad odpowiedzią. – zasugerował blondyn. – Dla kogo pracujesz?
– Gówno ci powiem. – wycharczał, bo głowę miał nienaturalnie wygiętą.
Neil uśmiechnął się, jakby takiej odpowiedzi oczekiwał i przysiadł na krześle ze swoim sprzętem małego kata.
Nie musiałem długo czekać aż rozpocznie kabaret, bo niemalże od razu opróżnił solniczkę, którą zgarnął z kuchennego blatu, wysypując jej zawartość na rozległe, oparzeniowe rany.
– Ja pierdolę. – zaśmiałem się na głos. Musiałem przekrzykiwać wrzaski cierpiącego debila, który znów zaczął się miotać jak ryba wyciągnięta z wody. – Pomysłowo. – pokiwałem głową z uznaniem.
Dobra, to musiało boleć.
– Co tam, koleżko? – Neil oparł ręce na kolanach. – Wszystko gra?
– Mogliśmy go zakneblować. – poskarżył się Mason. – Uszy mi zaraz pękną.
– Może nasz gość wreszcie zdecyduje się na krótką rozmowę?
Mężczyzna oddychał głęboko, trochę się przy tym opluwając. Wyglądał okropnie, co niesamowicie mnie cieszyło.
– Dla kogo pracujesz? – rzuciłem, stukając palcami o oparcie krzesła.
– Nie mogę... – wyrzęził.
Tak, tak. Jasne. Oni zawsze mówili, że nie mogą, a po odpowiedniej dawce przemocy język im się rozplątywał w magiczny sposób. Spróbowałem jeszcze raz, próbując dowiedzieć się czegokolwiek. Do wcześniejszego pytania mogliśmy przecież wrócić później.
– Zabiłeś Edvarda Perssona?
– Tak. – skinął lekko głową.
– Dlaczego?
– Musiałem...
– Kto ci kazał?
– Nie mogę... – powtórzył, zamykając oczy. – Naprawdę nie mogę...
– To ty do nas strzelałeś?
– Tak.
– Podrzuciłeś zwłoki do stawu?
– Co, kurwa? – ożywił się na tyle, że aż wytrzeszczył oczy.
– Nic. – machnąłem lekceważąco ręką, bo skoro ten fiut nie miał z tym nic wspólnego, nie zamierzałem wchodzić w żadne szczegóły.
Prawda była taka, że był tylko marnym pionkiem do wykonywania rozkazów. Gdyby dziś nie wrócił żywy do domu, człowiek, który nim dowodził prawdopodobnie nie zauważyłby nawet braku w personelu, a co za tym szło – ciało kobiety mógł podrzucić ktoś inny.
Ale na życzenie tej samej osoby...
Osoby, która wciąż była dla nas wielką tajemnicą, więc przyszedł najwyższy czas, by zmotywować naszego kolegę do gadania.
– Dlaczego twój szef chce nas zabić?
Brak odpowiedzi – cios w szczękę.
Głowa tego pieprzonego idioty odskoczyła do tyłu, a z jego gardła wyrwał się przeciągły jęk, gdy wrażliwa, poraniona i obsypana solą skóra znów została boleśnie naprężona.
– Dlaczego twój szef chce nas zabić? – warknął Neil. – Wiedział, że w domu jest małe dziecko?
– Mhm. – wysapał, gdy z wargi poleciała mu stróżka krwi. – Wasza siódemka i bachor.
Zacisnąłem szczękę i napiąłem wszystkie mięśnie, by przyłożyć mu w taki sposób, żeby przez następne marne godziny swojego życia rozmyślał o tym, gdzie kupi sobie sztuczną szczękę. Już się unosiłem, kiedy Neil pomachał delikatnie dłonią, dając mi znak, bym usiadł.
Jeżeli chodzi o znęcanie się nad ludźmi postanowiłem mu w pełni zaufać i posłusznie wróciłem na miejsce.
Neil otaksował gościa wzrokiem, jakby zastanawiał się nad tym, czym go teraz oblać lub obsypać, aż wreszcie chwycił widelec, wymachując nim lekko przed sobą.
– Na pewno nie jesteś głodny, kolego?
Facet zawahał się przez chwilę, bo zdawał sobie sprawę ze swojej gównianej sytuacji. Tu nie było prawidłowej odpowiedzi.
Przełknął ślinę, resztkami sił skrzywił się, pokazując zakrwawione zęby i rzucił buntowniczo:
– Nie chcę nic jeść, do kurwy nędzy.
– To nie. – Neil wzruszył ramionami i podszedł do więźnia, uśmiechając się szeroko, jakby był cholernie zadowolony z jego odmowy.
Poklepał go jeszcze kilka razy po policzku, żeby dopilnować, by nasz kumpel był jak najbardziej ocucony i z ogromną siłą... wbił mu widelec w udo.
O reakcji tego frajera chyba nie muszę za wiele opowiadać. Darł się, jakby mu tę nogę urwało, a ja zwijałem się ze śmiechu. Nawet Mason przestał wcinać orzeszki, żelki i inne przekąski i wpatrywał się w szarpiącego się faceta z rozbawieniem.
Tylko Alice wyglądała, jakby było jej niedobrze. Nie przywykła do takich widoków, ale to się zmieni.
– Wiesz co, stary? – Neil popatrzył na zaplutego, dyszącego popaprańca z pogardą. – Rozumiem, że chcieliście się nas pozbyć. – przejechał opuszkiem palca po rączce od widelca, który stał sztywno w ciele mężczyzny. – Ale wy dopuściliście się próby otrucia dziecka. Więc niech was chuj strzeli. – dokończył, naciskając sztuciec, a z rany na nodze wypłynęło jeszcze więcej krwi.
– Kurwa! – wychrypiał, tracąc powoli zmysły.
Jego wzrok stał się rozbiegany i szalony z frustracji. Siedział sobie przed nami, zdany na naszą litość, której nie posiadaliśmy, to się chłop denerwował. Normalna sprawa.
– Dlaczego zabiłeś Edvarda?
– Taki dostałem... rozkaz... – pieprzył coś pod nosem, a ja ledwo go rozumiałem.
Wkurwiał mnie jego bełkot, więc szturchnąłem go w oblaną wcześniej wrzątkiem rękę, na co poruszył się nerwowo i trochę oprzytomniał. Przynajmniej na chwilę.
– Od kogo?
– Nie mogę...
– Nie możesz, czy nie chcesz? – Mason schylił się do naszej ofiary i popatrzył mu prosto w oczy. – Mamy jeszcze dużo widelców.
– I dużo pomysłów na kreatywne spędzenie czasu. – dorzuciłem.
– Nie... mogę...
– Po prostu nie jesteś odpowiednio zmotywowany. – uśmiechnął się Neil, przyciskając uchwyt widelca jeszcze mocniej.
Oby tak dalej, a może przebije mu nogę na wylot, pomyślałem.
– Może już mu wystarczy? – Alice zabrała głos po raz drugi.
Brzmiała, jakby to jej ktoś wbił widelec, ale nie w udo, a w gardło.
– Wystarczy? – prychnął Neil i wyglądał na szczerze zdziwionego. – Przecież nic mu nie jest. Trochę się oparzył herbatą i skaleczył widelcem, ale to zwykły wypadek przy obiedzie.
Alice zamrugała, będąc chyba w lekkim szoku. Cóż, ciężko było jej się dziwić, ale mój przyjaciel miał rację. Przecież nie zrobiliśmy mu nie wiadomo czego. Tak właściwie to dopiero się rozkręcaliśmy.
– Może będzie lepiej jak poczekasz na nas w salonie? – zaproponowałem z troską.
Nie chciałem przecież, żeby zemdlała.
Pokiwała energicznie głową i skierowała się w stronę drzwi, lecz by do nich dotrzeć, musiała minąć naszego lekko zmaltretowanego kumpla.
Była już niemal przy wyjściu, gdy zamarła bez ruchu i odwróciła się w kierunku więźnia, bo usłyszała jego ochrypły głos:
– I tak wszyscy... zdechniecie. – wysapał z trudem. – ...I ty, suko... i ten dzieciak... – wyszczerzył się w potwornym grymasie, jakby był tak dumny ze swoich słów, że aż nie potrafił zapanować nad mimiką.
Chwilę zajęło mi otrząśnięcie się z szoku, który spłynął na mnie, gdy ten kutas w ogóle otworzył usta, by się odezwać. Właśnie miał czelność zagrozić mojej kobiecie i synowi. Już nawet nie chciało mi się śmiać, a wizja dalszych tortur nie powodowała u mnie rozbawienia. Nie... Tym razem napędzało mnie coś innego. Przeogromne wkurwienie, które nawet podminowanie Neila przewyższało o głowę.
Kipiałem ze złości, zaciskałem pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę, żeby nie rzucić się na tego padalca i od razu nie rozszarpać go na strzępy.
To byłaby zbyt lekka śmierć, kompletnie nie spodobał mi się ten pomysł i już po kilku sekundach wpadłem na coś innego.
– Zdajesz sobie sprawę ze słów, które wypowiedziałeś do mojej żony?
Dobra, Alice nie była moją żoną, ale ten cwel przecież o tym nie wiedział.
– Tak. – odparł pewnie.
– Nie powinieneś był tego robić. – chwyciłem gnoja za brodę i nakierowałem jego twarz w swoją stronę, bym doskonale widział reakcję tego sukinsyna na słowa, które już po chwili opuściły moje usta: – Zdolność wysławiania się to przywilej, na jaki nie zasługujesz. Mason? – zerknąłem na przyjaciela. – Przynieś mi jakiś gwóźdź i młotek.

MALBAT TOM 2Where stories live. Discover now