Rozdział 3

4.2K 192 6
                                    




Alice

Nie mogłam w to uwierzyć. Stałam jak słup i gapiłam się na scenę, która rozgrywała się naszym małym przedpokoju, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
  Mężczyźni rzucili się na siebie niczym dwa potężne niedźwiedzie walczące o terytorium. Jednak oni nie walczyli. Wręcz przeciwnie. Złapali się za ramiona i skakali w kółko tak, jak robią to kibice po wygranym meczu. Nie zwracali uwagi na brak miejsca, obijali się o ściany i potykali o porozstawiane na podłodze buty, ale żaden z nich w ogóle się tym nie przejmował.
Po kilku minutach dzikiego szaleństwa osunęli się na podłogę, ciężko sapiąc, a ja po prostu stałam i patrzyłam na nich oniemiała. Bałam się, że jeśli się odezwę, wszystko okaże się tylko snem. A ja nie chciałam się budzić...
    – Alice... – odezwał się nasz gość, wpatrując się we mnie tymi cudownymi, niebieskimi oczami, w których oprócz cwaniackich iskierek, które były tam zawsze, malowała się również niewyobrażalna radość.
  Puściły mi hamulce, przestałam być szklanym posągiem i w ułamku sekundy wręcz rzuciłam się na mężczyznę, nie zwracając uwagi, czy przypadkiem nie zrobię mu krzywdy. Wskoczyłam na niego, oplatając mu ręce wokół szyi, a gardło ścisnęło mi się tak bardzo, że ledwo udało mi się wychrypieć:
    – Neil! – zaciągnęłam się zapachem jego perfum, by utwierdzić się w przekonaniu, że to dzieje się naprawdę. Tak jakby fakt, że czułam materiał jego dresowej bluzy pod palcami mi nie wystarczał. Potrzebowałam więcej dowodów na to, że Neil faktycznie tu był i siedział właśnie na podłodze w naszym przedpokoju. W naszym domku. W Holmestrand. W Norwegii.
    – Przestań mnie dusić, ty blond szatanie!
Tak! To był Neil...
Zacisnęłam ramiona jeszcze mocniej, a żołądek dosłownie fikał mi koziołki.
Nie wiem, jak opisać stan euforii, w którym się znaleźliśmy. Nie poznawałam samej siebie i nie poznawałam mężczyzny, z którym żyłam pod jednym dachem, bowiem odkąd doszło do rozłamu Malbatu, Christian praktycznie się nie uśmiechał.
A już na pewno nie zachowywał się w ten sposób, pomyślałam, obserwując mojego „męża", który z radości zaczął turlać się po podłodze. Zachowywał się jak szczeniaczek, zupełnie nie panując nad swoimi emocjami, śmiał się na głos, jakby zapomniał, że w ogóle na niego patrzymy i nie obchodziło go nawet to, że Liam spał w pokoju na górze.
  Wreszcie zdecydowałam się puścić Neila, ale wciąż siedziałam mu na kolanach.
    – Nie wierzę, że tu jesteś. – pokręciłam głową, a oczy zaczęły mi błyszczeć.
    – A ja nie wierzę, że was widzę. Razem... I to żywych! – zarechotał tym swoim śmiechem, który w willi Malbatu zawsze mnie denerwował, a dziś wydawało mi się, że to najbardziej uroczy dźwięk na całym świecie. – Przyznaj się, Alice, ile razy miałaś ochotę go zamordować? – przeniósł spojrzenie na Christiana, który zdążył się już trochę opanować.
    – Kilkanaście.
    – Przez te wszystkie lata? To i tak słaby wynik. – mrugnął do mnie z cwanym uśmiechem.
    – Ale byłaby to śmierć ze szczególnym okrucieństwem. – odparłam, odbijając piłeczkę czarnego humoru.
  Te ich idiotyczne żarty! Żarty o morderstwach, seksie, dupach i cyckach! Jak ja za nimi tęskniłam! Czy naprawdę kiedyś aż tak mnie wkurzały? Niemożliwe. Teraz mogłabym słuchać tych debilizmów na okrągło.
    – A ty, braciszku? Jak mieszka ci się z żonką?
    – Gotuje, sprząta... – wymieniał z rozbawieniem, zasłaniając się rękoma, kiedy pochyliłam się, by walnąć go w łeb. – Tworzymy zgrany duet, jak na kogoś, kto udaje małżeństwo.
    – Więc przestańcie udawać. – Neil wzruszył ramionami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem i uniósł kąciki ust. – Nie musisz mnie błagać, żebym został twoim drużbą. Od razu się zgadzam.
  Christian parsknął śmiechem i zaczął podnosić się do pozycji stojącej, a ja poczułam w gardle nieprzyjemną gulę, jednak nie dałam niczego po sobie poznać. Udawaliśmy szczęśliwego męża i żonę i tak powinno pozostać. Moje życie już niejednokrotnie pokazało, że nie jestem bohaterką serialu dla nastolatek i pierdoły typu romantyczne kolacje, biżuteria czy ślub po prostu mnie nie dotyczyły.
Nie żeby było mi z tego powodu przykro. Prawda?
    – Opowiadaj jak u ciebie. – wyszczerzyłam się do Neila, zmieniając temat. Chciałam wstać z jego kolan, ale podniósł się razem ze mną, a następnie, trzymając mnie mocno, okręcił się kilka razy i dopiero po chwili, gdy odzyskał równowagę zaczął stawiać mnie na ziemię. Stęskniony Neil był niesamowicie uroczy, choć wiedziałam, że nie potrwa to długo i zaraz znów stanie się wrednym dupkiem. ­­– Zwariowałeś? – zachichotałam, kiedy moje stopy dotknęły już podłogi. – Jestem ciężka!
    – Ważysz mniej niż mój pies. – oparł się o futrynę drzwi, obserwując mnie i Christiana, jakby wciąż nie docierało do niego, że naprawdę mógł nas widzieć.
    – Masz kogoś? – zapytał Christian i popchnął go w kierunku salonu połączonego z jadalnią.
    – Razem z Shelby jesteśmy szczęśliwi.
    – Shelby? – przyłożyłam sobie dłoń do ust i aż podskoczyłam podekscytowana. – Opowiedz coś o niej!
    – To moja suka.
    – Neil... – zmarszczyłam brwi i wbiłam w niego te samo spojrzenie, którym niejednokrotnie raczyłam całą trójkę- Christiana, Neila i Masona, gdy mieszkaliśmy w pałacyku i działali mi na nerwy.
    – Mówię poważnie. – zaśmiał się głośno i poklepał się po kieszeni spodni. Wyciągnął komórkę i podstawił mi ją pod nos. – Widzisz?
  Zamrugałam kilka razy, by wyostrzyć obraz. Przed oczami pojawiła mi się tapeta telefonu przedstawiająca uśmiechniętego Neila, który obejmował wielką, kudłatą bestię. Pies patrzył mądrymi oczami prosto w obiektyw, a przy pysku dyndała mu biała, lepka ślina. Olbrzymie zwierzę opierało się cielskiem o mężczyznę, jakby próbowało się do niego przytulić.
    – O cholera. – wyszeptałam. – Czy to...?
    – Bernardyn. – odpowiedział z zadowoleniem.
    – Ile to waży? – Christian otworzył szeroko oczy, przyglądając się Shelby z fascynacją. – Wygląda jak mały koń.
    – Wcale nie tak dużo, niecałe siedemdziesiąt kilogramów. – odwrócił się w moim kierunku. – Widzisz, mówiłem, że więcej od ciebie.
    – Nigdy nie widziałam tak wielkiego psa.
    – A ja zawsze chciałem takiego mieć, ale dopiero teraz, kiedy mieszkam w najnudniejszym kraju na świecie, mogę sobie na niego pozwolić.
    – Uważasz, że Szwecja jest nudna? – jęknęłam.
    – Jeszcze jak. A co? U was też nie jest kolorowo?
    – To mało powiedziane. – Christian oparł się dłońmi o stół, zwiesił głowę, a nogi skrzyżował w kostkach. – Życie tutaj to koszmar.
    – Ha! Wiedziałem! – Neil klasnął w dłonie, a ja aż podskoczyłam. – Wiedziałem, że gównianie wam się żyje po rozpadzie Malbatu.
    – I z czego się tak cieszysz, idioto? – mruknął Christian.
    – Właściwie to z niczego. Po prostu miałem rację, a tępa Nancy upierała się, że przesadzam i próbowała mnie przekonać, że jesteście zajebiście szczęśliwi. – zaśmiał się, a mnie na wspomnienie kobiety przeszły dreszcze. – Zdziwi się, jak jej powiem, że...
     – Nancy! – wyrwało mi się z ust. Nie potrafiłam nad sobą zapanować. Moja kochana Nancy. Aż zrobiło mi się wstyd, że od razu o nią nie zapytałam, ale nagłe pojawienie się Neila kompletnie mnie otumaniło. – Co u niej? Wszystko w porządku? Mieszkacie razem? Jest zdrowa? – zalałam mężczyznę pytaniami.
    – A daj spokój. – westchnął, jakby rozmowa o młodszej siostrze była ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę. – Wkurwiająca jak zawsze, więc ma się dobrze.
  Christian zaśmiał się pod nosem, a ja zmarszczyłam brwi.
    – No powiedz coś więcej! – nalegałam.
Neil przejechał językiem po wnętrzu policzka i wodził wzrokiem po ścianie. Myślał, jak odpowiednio dobrać słowa, a ja z niecierpliwością świdrowałam go wzrokiem.
    – Nancy wychodzi za mąż. – prychnął po kilku długich sekundach.
Nie wyglądał na zadowolonego, ale czego można był spodziewać się po Neilu. Przez chwilę milczeliśmy, nie wiedząc, czy ma zamiar kontynuować swoją wypowiedź, ale gdy zrozumieliśmy, że niczego więcej się nie dowiemy, Christian odchrząknął i wyprostował się, mówiąc radośnie:
    – Ale super! To naprawdę dobra wiadomość.
    – No nie bardzo...
    – Bo co? – przechyliłam lekko głowę.
    – Jej przyszły mąż jest kutasem.
    – Neil... – zaczął Christian z rozbawieniem. – Mówiłeś tak o każdym facecie swojej siostry.
    – Ale ten jest szczególnie beznadziejny.
    – Musisz zaakceptować fakt, że Nancy nie jest już dzieckiem. Wychodzi za mąż, założy rodzinę... To cudowne! – uśmiechnęłam się, kładąc rękę na ramieniu mężczyzny.
  Ależ się cieszyłam! Nancy zasługiwała na wszystko co najlepsze i byłam niesamowicie szczęśliwa, że chociaż jej układało się w nowej rzeczywistości.
    – Nic nie muszę i nie zaakceptuję. – Neil przewrócił oczami i nachmurzył się jeszcze bardziej, ale nie zrobiło to na mnie wrażenia. Widziałam go już w gorszych humorach. – Nancy nie będzie z nim szczęśliwa. Nie pasują do siebie.
    – A kto według ciebie by do niej pasował? – droczył się Christian, wiedząc jaka będzie odpowiedź.
    – Najlepiej to nikt. – zatrzymał się na chwilę, kiedy parsknęliśmy śmiechem. – Albo pies. Nie mogła poprosić mnie o psa?
    – Ale ty jesteś głupi. – Christian uniósł ręce, zahaczając je sobie o kark.
    – Jestem z Shelby zajebiście szczęśliwy, a Nancy... – podrapał się po głowie. – Odwiedzicie nas to sami zrozumiecie o co mi chodzi. I dam sobie, kurwa, rękę uciąć, że nie polubicie tego frajera.
    – Odwiedzimy? – oczy aż zabłyszczały mi z ekscytacji. – Mielibyśmy was odwiedzić?
  Christian wyglądał na zmieszanego i wcale mu się nie dziwiłam. Ja sama czułam się jakby ktoś powoli i niesamowicie delikatnie łamał mi serce. Jeszcze nie czułam bólu, ale wiedziałam, że nadejdzie. Gwałtownie i w najmniej oczekiwanym momencie.
    – Właściwie, dlaczego nie? – Neil niedbale wzruszył ramionami.
    – Nie pamiętasz co mówiła Astrid?
    – Pamiętam. – ponowił wcześniejszy gest, pokazując, że ma to głęboko w poważaniu.
  Nic nowego. Nie wiem kto był tak naiwny, by myśleć, że Neil będzie kogokolwiek słuchał.
    – To popieprzone. – odezwałam się z goryczą w głosie. – Nawet nie wiesz, jak bardzo za wami tęsknimy. Nie ma dnia, żebyśmy nie myśleli o tym, co u was słychać, czy jesteście szczęśliwi, zdrowi i bezpieczni... Ale Astrid zabroniła nam się kontaktować. – poczułam ból w klatce piersiowej. – Nie darowałabym sobie, gdyby ktoś ucierpiał przez naszą głupotę. Wszyscy zaakceptowaliśmy zasady i obiecaliśmy sobie, że nigdy się już nie spotkamy.
  Christian oparł się o ścianę i zakrył twarz ręką, by ukryć wyraz bólu, który się na niej wymalował. Broda mi zadrżała, a ciepła łza spłynęła po policzku. Miałam ochotę podejść do lustra i wykrzyczeć obelgi pod swoim adresem, patrząc sobie głęboko w oczy, ale z drugiej strony wiedziałam, że postąpiłam słusznie. Musiałam to zrobić. Musiałam zapobiec niebezpieczeństwu, na które mogliśmy narazić nie tylko siebie, ale również nasze rodziny.
Żadnego kontaktu. Żadnych spotkań.
    – Nie wiem jakie mamy wyjście z tej sytuacji. – westchnął Christian.
Najwyraźniej nie chciał pogodzić się z tym, co powiedziałam i szukał jakiejś opcji, o której wcześniej nie pomyśleliśmy.
Niestety, ja wiedziałam, że taka nie istnieje, bo spędziłam prawie trzy lata na zastanawianiu się, czy mamy jeszcze szansę zobaczyć osoby, których nigdy nie przestaliśmy kochać.
    – Wyjście z sytuacji? – Neil postukał się po brodzie, analizując każde słowo. – Jest jedno wyjście.
    – Jakie?
    – Miej wyrąbane, a będzie ci dane. Nie znasz tego powiedzonka?
    – Pieprzony filozof się znalazł. Żartujesz sobie w tym momencie, prawda?
    – Ani trochę, Christian. – Neil po raz trzeci za pomocą gestykulacji pokazał jak bardzo w dupie ma panujące od tych kilku lat reguły, a mój udawany mąż cały się spiął.
  Nie bili się od tak długiego czasu, że z przyjemnością zobaczyłabym, jak skaczą sobie do gardeł, tak jak podczas wspólnego mieszkania. Nawet za tym niewyobrażalnie zdążyłam się stęsknić. Mała różnica polegała na tym, że wcześniej tłukli się zazwyczaj dla zabawy, a teraz Christian naprawdę był wkurzony.
    – Nie możemy narażać wszystkich dla naszego widzimisię, do kurwy nędzy!
    – Właśnie do was przyjechałem.
    – I co? – włączyłam się do dyskusji, by trochę rozluźnić atmosferę, która stawała się coraz bardziej napięta.
    – No właśnie. – Neil zaśmiał się ponuro. – I co? Co z tego, że wpadłem do was w odwiedziny? FBI jesteście tu? – zerwał się na równe nogi, a ja stojąc od niego w odległości kilku metrów czułam, jak bardzo był nabuzowany. – Policja? Czy jest tu ktoś, kto chciałby mnie aresztować?! – darł się na całe gardło, wymachując rękoma. – Należałem do Malbatu! Należałem do Malbatu!
  W normalnych okolicznościach rzuciłabym się na niego, by zatkać mu usta ręką i jak najszybciej go uciszyć, jednak wiedziałam, że w miejscu, w którym mieszkaliśmy nie było praktycznie żadnych ludzi. Pierwszy raz przyjęłam to z ulgą.
    – Jesteś niepoważny! – warknął Christian i podszedł do mężczyzny, by go uspokoić.
    – Ogarnijcie się! – pisnęłam, ale nie zwracali na mnie uwagi.
Zaczęłam się zastanawiać czy Liam miał tak twardy sen, czy po prostu nie odważył się zejść na dół i przysłuchiwał się całej naszej rozmowie, siedząc skulony przy schodach.
    – Nic do was nie dociera?! – Neil popchnął lekko Christiana, a ten zachwiał się i zrobił dwa kroki do tyłu.
  Oczy mu pociemniały, zacisnął usta i ruszył do przyjaciela szybkim krokiem, by odwdzięczyć mu się tym samym. Teraz to Neil został szturchnięty, ale z dużo większą siłą.
Fantastycznie. Problem rozwiąże się sam, jeżeli ci idioci sami się pozabijają, pomyślałam zrezygnowana i po prostu odsunęłam od stołu jedno z krzeseł i na nim usiadłam.
Czego nauczyłam się podczas tych kilkunastu tygodni mieszkania pod jednym dachem z bandą zidiociałych kryminalistów? Cierpliwości.
    – A co ma do nas docierać?!
    – To, że sracie w gacie, a nie ma już takiej potrzeby! – Neil wymierzył Christianowi cios w szczękę, a głowa mężczyzny odskoczyła do tyłu.
Imponujące.
    – Nie ma takiej potrzeby? – ryknął Christian celując Neilowi w skroń, a z rozcięcia w tym wrażliwym miejscu momentalnie trysnęła krew.
Będę musiała to posprzątać.
– Oczywiście, że nie! Zastanów się, kurwa! – wrzasnął Neil uginając kolano. Kiedy trafił mojego niby- męża w brzuch, rozległo się głośne jęknięcie, ale na nikim, łącznie ze mną, nie zrobiło to większego wrażenia. – Wciąż nie łapiesz, kretynie?!
    – Oświeć mnie! – Christian z całej siły przywalił przyjacielowi w wargę, powodując kolejny strumień świeżej krwi.
D e b i l e.
  Neil cofnął się odrobinę, przycisnął dłoń do ust, by zatamować czerwony potok, a drugą ręką podparł się ściany. Christian wyglądał na równie zmęczonego, oddychał ciężko i nerwowo, a jego wszystkie mięśnie pozostawały spięte, choć nie wyglądał, jakby chciał dalej walczyć.
    – Hammer nie żyje. – wydyszał Neil. – Głowa Malbatu została ścięta. A my – wskazał na siebie i na nas, ale miał na myśli wszystkich członków organizacji przestępczej, którą tworzyliśmy. – już nie istniejemy. Pieprzone trzy lata temu ślad po nas zaginął i co, do cholery, myślicie, że szukają nas dniami i nocami? – złapał za kraniec bluzy, by lekko ją unieść i wytrzeć krew cieknącą mu po brodzie. – Dostali to czego chcieli. Znaleźli zwłoki zarżniętego Hammera, największego gnidy i przestępcy, którego ścigali latami i czują się usatysfakcjonowani. A my? My ukrywamy się jak szczury.
  Słuchaliśmy go w milczeniu, a jedynymi dźwiękami, wydobywającymi się z naszych ciał, były głębokie oddechy Christiana i moje szalone bicie serca.
Słowa mężczyzny zawładnęły moim umysłem, poczułam, jak kurczy mi się żołądek, a następnie gwałtownie opada i znów wraca na swoje miejsce. Nieznośne uczucie powtarzało się kilka razy, w dodatku pojawiło się drżenie rąk i zimny pot, który zalał mi plecy.
  To nie mogło być tak proste. Niemożliwe, żebyśmy mogli żyć normalnie po tym wszystkim co się wydarzyło. Mieszkanie w Holmestrand było piekłem, a ja doskonale zdawałam sobie sprawę, że na nie zasłużyłam. Zostałam na nie skazana w momencie popełnienia największego przestępstwa- morderstwa.
    – Myślisz, że... – Christian osunął się na krzesło, mrucząc pod nosem jakieś przekleństwa. Najwyraźniej kopniak w brzuch okazał się mocniejszy niż przypuszczałam. – ...przestali nas szukać?
    – Nigdy, przenigdy – Neil uniósł palec, by podkreślić powagę swojej wypowiedzi. – nie naraziłbym żadnego z was na kłopoty. Przyjechałem, bo wiedziałem, że to bezpieczne. Dopóki mieszkamy w Skandynawii i nie odpieprzamy krzywych akcji z policją, to co miałoby nam grozić?
  Chciałam się odezwać, powiedzieć coś sensownego, obrać jakąś stronę... Ale zabrakło mi słów. Neil kompletnie mnie zszokował i nie byłam przygotowana na taki obrót spraw. Jeszcze wieczorem byłam na skraju załamania, nie widziałam sensu w życiu i starałam się funkcjonować tylko ze względu na Liama, a później przyszła noc i wszystko się zmieniło. Coś zabłyszczało w moim prywatnym, życiowym tunelu. Nadzieja.
    – Czy to nie jest ryzykowane? – dopytywał Christian, a jego twarz zmieniła się nie do poznania. Mięśnie rozluźniły się, a w oczach zabłyszczały dwie iskierki, które ostatni raz widziałam kilka lat temu.
    – Życie to ryzyko. – uśmiechnął się Neil. – Adrenalina, emocje, marzenia, zabawa. Już nie pamiętasz, jak to jest? Nie pamiętasz, jak to było, kiedy żyłeś całym sobą? Kiedy biegłeś, chociaż nie wiedziałeś, dokąd? Kiedy wszystkiego ci się chciało? Kiedy nie bałeś się, że się wypierdolisz, bo nawet jeśli tak się stało, miałeś obok ludzi, którzy pomagali ci wstać?
    – Neil...
    – Nie, nie przerywaj mi. Spójrz mi w oczy i powiedz, że za tym nie tęsknisz!
    – Neil, przestań. – Christian przejechał palcami po ciemnych włosach.
    – Nie! Przyznaj, że nie żałujesz ani chwili spędzonej w Malbacie!
    – Nie żałuję, bo nie znam innego życia, do cholery!
    – Pudło. Nie żałujesz, bo tylko wtedy żyłeś naprawdę.
    – A Ashley? Co z kobietą, naszą siostrą, przyjaciółką, której dziecko teraz wychowuję?! – uderzył pięścią w stół. – Ona też żyła naprawdę. Do czasu...
Neil zamarł z uchylonymi ustami, jakby wzmianka o śmierci Ashley wbiła mu szpilkę w środek serca. Minęło już tak dużo czasu, jednak nikt nigdy nie pogodził się z tym co przytrafiło się biologicznej matce Liama.
     – Ashley była jedną z nas. – mężczyzna opuścił nieco głowę i pozwolił, by krew ze skroni i rozciętej wargi kapała na podłogę. – Nigdy się nie poddawała. Walczyła do końca, Christian.
     – Chciała wyjechać do Szwecji. Chciała, by Liam chodził do szkoły. Chciała uchronić go przed tym całym bagnem.
     – I co, myślisz, że żyjąc w ten sposób wypełniasz jej ostatnią wolę? – Neil spojrzał przyjacielowi tak głęboko w oczy, że aż przeszły mnie ciarki.
„Ashley marzyła o tym, by Liam był szczęśliwy." Słowa mojej mamy dudniły mi w uszach.
    – Robię co mogę, żeby wszystko ogarniać i dbać o bezpieczeństwo małego i Alice. – odparł Christian o wiele łagodniejszym tonem.
  Emocje powoli zaczynały opadać.
   – Większe niebezpieczeństwo czeka na was tutaj, w domu, gdzie powoli będziecie się wykańczać psychicznie. – prychnął Neil, podchodząc do stołu.
Odsunął krzesło naprzeciwko przyjaciela, obrócił je i usiadł tak, że oparcie miał między nogami. Na złączonych dłoniach oparł zakrwawioną brodę i gapił się na nas w zadumie.
Milczeliśmy, ale nie była to niewygodna cisza. Każdy z nas musiał przetrawić informacje na swój sposób i dojść do własnych wniosków.
    – Boję się. – wyszeptałam. – Po prostu boję się, że sprowadzimy na nas wszystkich kłopoty. Albo że ktoś odkryje nasze grzechy.
    – Każdy ma jakieś trupy w szafie.
    – Ale my mamy ich nieco więcej niż przeciętny obywatel Norwegii. – Christian przewrócił oczami i delikatnie się uśmiechnął, jakby ta rozmowa zaczynała go bawić.
  Neil też się wyszczerzył, a z ubrudzoną twarzą wyglądał dość przerażająco.
    – Co u Liama? – rzucił zmieniając temat.
    – Rośnie, chodzi do szkoły, gra w piłkę. Ah, no i ma na imię Lucas.
    – Żartujesz sobie?!
  Christian pokręcił głową, robiąc zniesmaczoną minę.
    – Ja pierdolę. – westchnął Neil. – A jak to jest być tatą i mężem? – uśmiechnął się zaczepnie.
    – Daj spokój, przecież wiesz, że to tylko teatrzyk.
  Zabolało. Cholernie zabolało.
  Uśmiechnęłam się sztucznie, kiedy zmartwione oczy Neila spotkały się z moimi. Nie chciałam pokazywać jak bardzo dotknęły mnie słowa Christiana, bo przecież nie powinny.
To tylko teatrzyk, Alice.
Taka była umowa. Mieszkamy razem, wspólnie wychowujemy Liama, ale nic więcej. Tylko seks, ale bez żadnych emocji, bo nic do siebie nie czujemy. I tego muszę się trzymać.
    – Cóż... – Neil wyglądał na lekko zakłopotanego, a może zawiedzionego zachowaniem przyjaciela.
    – Właściwie to jak nas znalazłeś? – zapytałam, by ukryć niechciany żal, którego nie potrafiłam okiełznać i chwila moment, a zacząłby spływać po moich policzkach. – W życiu bym nie pomyślała, że...
    – Jak to jak? – mężczyzna uniósł brew, poprawiając blond włosy. – Dzięki adresowi z smsa.
    – Smsa? – wytrzeszczyłam oczy. – Jakiego smsa? I skąd miałeś numer do...
Christiana...
Popatrzyłam na niego z wyrzutem i założyłam ręce na piersi. Naprawdę? Przez cały ten czas miał telefon do Neila?!
    – To tylko numer. – zaczął i uniósł dłonie w obronnym geście. – Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy do siebie dzwonić, przysięgam.
    – Christian ma rację. Przez ten cały czas nie rozmawialiśmy ani razu.
    – Ale pisaliście smsy! – burknęłam gniewnie, bo nie mieściło mi się w głowie, że Christian o niczym mi nie powiedział. – Jak mogłeś, do cholery?
    – Nie pisaliśmy żadnych smsów! – bronił się i wydawał się być naprawdę oburzony tym, że w ogóle śmiałam go podejrzewać o zatajenie czegoś tak ważnego. – Mam też numer do Masona, ale nigdy go nie użyłem.
     – Przestań kłamać! – zmarszczyłam brwi i zacisnęłam zęby.
     – On nie kłamie. – Neil wydawał się być o wiele bardziej spokojny, wręcz rozbawiony całą sytuacją, a ja przypomniałam sobie, jak wcześniej działał mi na nerwy, gdy zaczynał żartować w poważnych momentach. Na przykład takich, jak ten. – Sms z adresem to jedyna wiadomość, jaką od niego dostałem.
    – Ode mnie? – Christian otworzył szeroko usta.
    – No tak, kilka dni temu mi go wysłałeś.
    – Co? – gapił się na przyjaciela z niedowierzaniem, a po chwili przeniósł pytający wzrok na mnie.
  Wzruszyłam ramionami, bo naprawdę nie miałam pojęcia co tu się działo. Dopiero po dłuższej chwili połączyłam kropki, a niewidzialna żaróweczka zabłyszczała mi nad głową.
    – Moja mama. – powiedziałam cicho, obserwując reakcję mężczyzn.
Neil oczywiście nie wiedział o czym mówię, ale Christian załapał od razu. Przyłożył sobie dłoń do skroni i wymamrotał pod nosem:
    – Ja pierdolę. Kiedyś z nią zwariuję.

Nie miałam zamiaru czekać i obliczać, która godzina była aktualnie w Stanach. Wybrałam numer mamy i ze złością, która płynęła w moich żyłach, rozpalając wewnętrzny ogień, liczyłam sygnały.
  Jeden. Dwa. Trzy. Czte...
    – Halo? – odezwała się Tara, mieląc coś w ustach. – Zaczekaj, Alice, zaraz oddzwonię, bo jem kanapkę.
    – Dlaczego to zrobiłaś? – syknęłam gniewnie.
    – Bo byłam głodna. – odparła psotnie, a ja niemalże widziałam jej uśmiech i rozbawienie w oczach przez co zagotowałam się jeszcze bardziej.
    – Dobrze wiesz o co mi chodzi!
Rzadko podnosiłam głos na mamę, ale tym razem jej się należało.
    – Wiem. – przyznała bez cienia skruchy, biorąc kolejnego kęsa. Mogłaby się chociaż postarać, by nie mówić z pełnymi ustami, ale nie, bo po co? Już po chwili odezwała się w słuchawce, mlaszcząc, żując i doprowadzając mnie do szewskiej pasji: – Dlaczego nie śpisz? Jest u was środek nocy.
    – A jak ci się wydaje, do cholery? – zacisnęłam pięści, by trochę się opanować. – Mamy niespodziewanego gościa.
    – Cóż, niespodziewanego... – zamyśliła się chwilę. – Zależy dla kogo.
    – No dla mnie i Christiana! Przecież to nasz dom!
Słodki Jezu, błagam, daj mi cierpliwość! Amen!
– Nie dramatyzuj, córeczko.
    – Nie dramatyzuj? – aż się zapowietrzyłam. – To nie żarty, mamo! Ukradłaś Christianowi telefon i wysłałaś smsa do naszego przyjaciela, z którym nie powinniśmy mieć kontaktu!
    – Wielkie mi halo. – nie widziałam jej, ale dałabym sobie uciąć trzy palce, że właśnie wywracała oczami. – Byli członkowie mafii oskarżają mnie, niewinną starszą panią o pacyfistycznych poglądach, o kradzież telefonu. Z tego wyszedłby całkiem niezły dowcip.
    – Mamo, dociera do ciebie powaga sytuacji? – balansowałam na granicy przyzwoitości i gniewnego amoku, pilnując się, by nie pójść na całość. – Powtarzam: wysłałaś smsa do naszego przyjaciela, z którym NIE POWINNIŚMY MIEĆ KONTAKTU. – podkreśliłam ostatnie słowa, ale najwidoczniej nawet to nie poskutkowało.
  Mama westchnęła.
    – Czy kiedy go zobaczyliście, poczuliście się odrobinę lepiej?
Postanowiłam nie odzywać się przez chwilę i przemyśleć odpowiedź, ale szybko doszłam do wniosku, że kłamanie właściwie nie miało sensu.
    – Tak. – odpowiedziałam naburmuszona, czekając na jakiekolwiek przeprosiny, a najlepiej całą przemowę, w której przekazałaby, jak bardzo jej przykro, że zrobiła coś tak głupiego.
  Przeliczyłam się jednak, bo mama zaśmiała się krótko i rzuciła wesoło:
    – Nie musisz dziękować.
A później się rozłączyła.


I właśnie tak wszystko się zaczęło. Nasze życie po raz kolejny stanęło na głowie, a już niedługo miałam udowodnić mamie, że jej z pozoru niewinny wybryk okazał się dla nas śmiertelnym niebezpieczeństwem.
  Osamotnieni czuliśmy pustkę w sercach. Ginęliśmy w mroku, nie mogąc odszukać światła. Lecz kiedy łączyliśmy nasze siły, działy się rzeczy niepokojące. Nieśliśmy zamęt, zniszczenie...
...I śmierć.


Zbliżcie się ku krawędzi, powiedział.
Odparli: Boimy się.
Zbliżcie się ku krawędzi, powiedział.
Zbliżyli się. Popchnął ich,
I poszybowali...
Guillaume Apollinaire.

MALBAT TOM 2Where stories live. Discover now