Rozdział 44

2.8K 158 53
                                    

Alice

- To nie było miłe. - rzuciłam do Neila, który postrzelił jakiegoś gościa z zespołu Benjamina.
- Ta gra nie ma być miła. - odpowiedział mi, nie odwracając wzroku od telewizora. - Tu chodzi o przetrwanie. Właściwie to niewiele różni się od naszego życia. - zaśmiał się, wykonując szybką kombinację palcami, która doprowadziła do śmierci kolejnego szpiega z przeciwnej drużyny.
Przewróciłam oczami i znów próbowałam skupić się na czytaniu książki, ale dźwięki brutalnej gry bezlitośnie mnie rozpraszały.
- Dokąd pojechali? - zapytałam znudzona.
- Już mówiłem. Do sklepu.
- Ale jakiego? I dlaczego nikt mi nie powiedział. - westchnęłam.
- Jeżeli czegoś potrzebujesz, to zadzwoń do Christiana.
- Potrzebuję rozrywki. - stwierdziłam.
Benjamin zerknął na mnie kątem oka, bo biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, zabrzmiało to faktycznie dość dziwnie. Odkaszlnęłam i poprawiłam się:
- W sensie chciałabym wyrwać się z tego domu.
- To sobie pobiegaj na świeżym powietrzu. - blondyn uśmiechnął się kpiąco.
- Mhm, żeby ktoś mnie postrzelił.
- W sklepie też ktoś może cię zabić.
- Dobra, nieważne. - zmarszczyłam brwi i uniosłam się, żeby poczłapać do sypialni.
W willi nie było nikogo poza naszą trójką. Zabrali nawet Shelby, bo podobno Nancy uparła się, że będzie z nią spacerować po centrum Sztokholmu. Tym bardziej byłam wściekła, że nikt nie raczył zapytać mnie, czy nie mam ochoty na wyprawę do galerii.
- Poczekaj, marudo. - Neil wyciągnął dłoń w moją stronę, ale postanowiłam ją zignorować.
Naburmuszona ruszyłam w kierunku schodów, ale zastygłam bez ruchu, gdy usłyszałam silne walenie do drzwi.
- Kto to? - zapytałam mężczyzn, jakby którykolwiek mógł to wiedzieć.
Blondyn zerknął podejrzliwie w kierunku holu.
- Nie wiem. - powoli podniósł się z kanapy, trzymając lekko uniesioną rękę, która nakazywała mi się nie ruszać. - Pójdę sprawdzić.
- Czekaj! - szepnęłam, chociaż nie było takiej potrzeby.
Ktokolwiek stał przed drzwiami, nie miał prawa nas słyszeć.
- Co?
- Może ja pójdę.
- Niby dlaczego?
- Nie wiem... Jakoś tak... Wyglądam lepiej niż ty.
- Aha? - Neil skrzywił się i przez chwilę wyglądał, jakby chciał przejrzeć się w lustrze, ale żadne akurat nie wisiało w pobliżu.
- Chodzi mi o to, że jestem trochę bardziej sympatyczna. Nie sprawiam takiego... Gangsterskiego wrażenia.
Mężczyzna uniósł kącik ust i podrapał się po głowie.
- Nie wiedziałem, że wyglądam jak kryminalista.
- Jesteś kryminalistą. - założyłam ręce na piersi.
- Ale nie wiedziałem, że tak wyglądam. - parsknął cichym śmiechem. - Masz broń?
- Jasne. - poklepałam się po biodrze. - Zawsze.
- Zuch dziewczynka. - pokazał mi kciuka w górę i kiwnął głową w kierunku drzwi, gdy ktoś ponownie zapukał, tym razem zdecydowanie mocniej. - Do dzieła. Jak coś to krzycz.
- Tak, tak. - machnęłam ręką.
Czułam dziwną pewność siebie, kiedy zbliżałam się do wizjera. Cóż, prysła tak szybko, jak się pojawiła, bo niemalże od razu zauważyłam dwóch dobrze znanych mi policjantów.
Przełknęłam ślinę i zdobyłam się na najszczerszy uśmiech, na jaki było mnie stać, choć i tak musiał wyglądać gównianie. Byłam spięta jak cholera.
- Dzień dobry. - wychrypiałam, gdy otworzyłam ciężkie wrota. - W czym mogę pomóc?
- Czy pan Edvard Persson już wrócił? - zapytał starszy mężczyzna, a kilka zmarszczek pojawiło się na jego czole, gdy bacznie mi się przyglądał.
- Nie. - odpowiedziałam krótko.
Zabrzmiało to fatalnie. Tak źle, że aż ścisnęło mnie w żołądku, ale co innego mogłam powiedzieć?
- Mamy do niego pewną sprawę, ale nie odbiera telefonu.
- Jego wspólnika też dziś nie ma. - omiotłam wzrokiem ich sztywne sylwetki, a dreszcz niepokoju przebiegł mi po plecach.
To nie była zwykła wizyta i jako była policjantka, zdawałam sobie z tego sprawę.
- Mówił, kiedy dokładnie wróci?
- Nie. - powtórzyłam, powoli puszczając klamkę, by w razie potrzeby móc chwycić za broń.
Miałam dziwne przeczucie, że mężczyźni myśleli dokładnie o tym samym.
- Czy mają panowie jeszcze jakieś pytania?
- Całe mnóstwo. - odezwał się młodszy, zbliżając się o krok.
Ten jeden krok wystarczył, bym postanowiła się cofnąć, ale policjanci nie pozwolili, by dystans między nami się zwiększył.
Jeden z nich chwycił za drzwi, otwierając je na oścież.
- Co robicie? - zapytałam spanikowana, czując, że nogi się pode mną uginają.
- Kiedy ostatni raz widziałaś Edvarda Perssona? - wąsiasty gliniarz wbił we mnie ostre spojrzenie.
- Nie wiem.
- Proszę się zastanowić. - dodał. - Może porozmawiamy w środku?
- Wolałabym nie.
- Nalegam.
- Nie możecie tu wejść bez nakazu. - rzuciłam desperacko, próbując ich zatrzymać.
Młodszy mężczyzna chwycił mnie za drżące ramiona i przesunął pod ścianę, niczym plastikową lalkę. Nie zwracając na nic uwagi, wparowali do środka, zatrzaskując za sobą wrota.
- Kiedy widziałaś Perssona? - ponowił pytanie, gapiąc się na mnie wyczekująco.
- Już mówiłam, nie pamiętam.
- Więc radzę ci, żebyś szybko sobie przypomniała.
- O co chodzi? - wyszeptałam, kręcąc głową. - Nie rozumiem.
- Nie rozumiesz naszego pytania, Alice Morgan?
Zaszumiało mi w uszach.
Nie słyszałam mojego nazwiska od kilku lat. Nie mieli prawa wiedzieć, kim jestem.
Jezu...
- Wyglądasz na bardzo zdziwioną, kochanie. - młody dupek nachylił się lekko, opierając dłonie po obu stronach mojej głowy.
Byłam w pułapce.
- Czego chcecie?
- Prawdy. - uśmiechnął się.
- O czym konkretnie. - przełknęłam ślinę, czując dotyk jego szorstkiej ręki na policzku.
Zrobiło mi się niedobrze, serce waliło mi w piersi, obijając się o żebra i oblała mnie fala gorąca, która stopniowo odbierała mi zdolność logicznego myślenia.
- O Edvardzie Perssonie, rzecz jasna.
Łzy stanęły mi w oczach, gdy palce mężczyzny zjechały niżej, oplatając moją szyję. Załkałam żałośnie, ale on tylko przyłożył mi obrzydliwy palec do ust, nakazując, bym była cicho.
Balansowałam na granicy zachowania trzeźwego umysłu, a paniki. Nie wiem, jak skończyłaby się ta sytuacja, gdybym nie usłyszała zbawiennego głosu Neila.
Brzmiał jak najstraszniejsza burza gradowa, połączona z tornadem i trzęsieniem ziemi. Jego niebieskie oczy zamieniły się w dwa sople lodu i wbijały się w faceta, który zaciskał dłoń na mojej tchawicy.
Pod wpływem jego spojrzenia, gliniarz puścił mnie, cofając się o krok, ale wciąż był na tyle blisko, że bez trudu mógłby zrobić mi krzywdę.
Wiedział kim jestem, więc wiedział też, że mam przy sobie broń. Nie spuszczał ze mnie wzroku i słusznie, bo tylko czekałam na dogodny moment, by ich zastrzelić.
- Dotknij ją jeszcze raz... - Neil zbliżył się leniwym krokiem. - ... a obetnę ci te cholerne paluchy i wsadzę twojemu kompanowi w dupę. - zerknął na starszego funkcjonariusza. - Głęboko. - dodał, uśmiechając się mrocznie.
- Przyszliśmy tylko porozmawiać.
- Więc słucham. - blondyn uniósł dumnie głowę, wyciągając rękę w moją stronę.
Chwyciłam go kurczowo za ramię, jakbym była przerażonym dzieckiem, szukającym schronienia w kimś większym i silniejszym ode mnie.
- Chcemy porozmawiać z Morgan.
Stary z wąsami myślał, że rozproszy tą odpowiedzią mojego przyjaciela. Nic z tego, Neil nawet nie drgnął, choć przypuszczałam, że był równie zszokowany, jak ja.
- Panią Morgan. - poprawił go tak zatrważającym tonem, że aż dostałam gęsiej skórki.
- Panią Morgan. - powtórzył.
- Panią Morgan możecie pocałować w dupę. Od teraz rozmawiacie ze mną.
Młodziak uśmiechnął się bez rozbawienia.
- W takim razie... - splótł ręce za plecami, co było dla nas jednoznacznym ostrzeżeniem, by zachować szczególną ostrożność. - Co wie pan o Edvardzie Perssonie.
- Skończ grać w te popieprzone gierki. - blondyn przesunął dłoń nieco niżej, będąc w gotowości, by chwycić za broń. - Konkrety.
- Zabiliście go? - starszy wyszczerzył obrzydliwe zęby z brunatnym osadem, jakby przed kilkoma minutami skończył pić kawę w radiowozie.
- Nie.
- Cóż, to wiemy. - mężczyzna zaśmiał się ponuro. - Tylko sprawdzałem, czy mówisz prawdę.
Nie czekając na odpowiedź Neila, mundurowy wyciągnął pistolet i wycelował nim prosto we mnie.
Zrobiliśmy dokładnie to samo. Adrenalina buzująca w moich żyłach sprawiała, że wszystkie moje ruchy były wykonywane jakby automatycznie. Nie byłam świadoma tego co się działo, ale w ułamku sekundy wyjęłam giwerę, mierząc na młodego, który z kolei miał na muszce mojego przyjaciela.
- Dwa - dwa. - stwierdził gliniarz, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Może być tak, że zginiemy wszyscy, a może być tak, że nie zginie nikt. Wybierajcie.
- Jest też opcja, że zginiecie wy. - odpowiedział blondyn.
- Myślcie, że macie tak dobry refleks?
- Zaraz się przekonamy.
- Posłuchaj, młody człowieku. - cmoknął ustami, przez co jego wąs nieco się poruszył. - Jesteście obstawieni. Jeżeli za dziesięć minut nie zgłosimy się do radia, wpadnie tu cała ekipa antyterrorystów, by podziurawić was, jak jebany ser.
Wargi mi zadrżały, choć za wszelką cenę próbowałam ukryć targające mną emocje.
- Czego chcecie? - zapytałam słabo. - Nie zabiliśmy Perssona.
- Oczywiście, że nie. - parsknął młody z pogardą. - Przed chwilą z nim rozmawialiśmy.
Skurwysyny.
- Świetnie. Gratuluję. - Neil pokiwał głową. - Złóżcie mu od nas najserdeczniejsze życzenia. A teraz won. - kiwnął bronią na drzwi.
- Już nas wyrzucasz?
- A nie wyraziłem się jasno?
Mężczyzna już uchylał usta, by się odezwać, kiedy nagle usłyszałam za sobą skrzypnięcie podłogi. Nie mogłam oderwać wzroku od funkcjonariusza, który nie przestawał we mnie mierzyć, ale wiedziałam, że to Benjamin stał tuż za mną.
- Trzy - dwa. - powiedział, przeładowując broń.
Przez chwilę nie byłam w stanie określić, do kogo kierował swoje słowa, ale gdy stanął ramię w ramię z Neilem, zrozumiałam, że celował do starucha, który w osłupieniu się na nas gapił.
- Wciąż mamy dwa pistolety. - odezwał się młodszy. - Dwoje z was zginie. Tego chcecie?
- Lepiej wreszcie powiedz, po jaką cholerę tu przyjechaliście. - warknęłam.
Gliniarz przejechał językiem po spierzchniętych ustach, jakby zastanawiał się, czy skończyć już ten cyrk, czy jeszcze trochę się z nami podroczyć.
- Przyjechaliśmy po jedno z was.
- Z nas? Co to ma znaczyć?
- Że nasz szef życzy sobie jednego członka Malbatu.
Czułam się, jakby ktoś napełnił mój żołądek cementem. Z trudem łapałem oddech.
- Niestety już po świętach. - rzucił Neil. - Nie spełniamy żadnych życzeń.
- Przykro mi, ale Edvard nie przyjmuje odmowy. - pogładził się po wąsie, omiatając spojrzeniem Benjamina.
Prawdopodobnie zastanawiał się, czy jest dogodnym kandydatem, by zawieźć go do Perssona. Szybko jednak przeniósł wzrok na mnie, uśmiechając się jadowicie.
- Pani Morgan pojedzie z nami. - postanowił.
- Czyżby? - blondyn popatrzył na nich wyzywająco.
Tylko czekał, aż którykolwiek z mężczyzn odda strzał, by zrewanżować się tym samym.
- Mam lepszy pomysł. - młody pstryknął palcami. - Możemy zadzwonić do szefa i zapytać, którego z was chętniej zobaczy.
- Śmiało, chętnie usłyszę tego kutasa.
Nie miałam pojęcia, co robić. Neil ewidentnie grał na czas, być może mając nadzieję, że pozostali zdążą wrócić z galerii. Ja jednak doskonale zdawałam sobie sprawę, że tak się nie stanie.
Persson odebrał po drugim sygnale, a na dźwięk jego głosu zacisnęłam palce na broni z taką siłą, że aż zbielały mi kostki.
- Czego? - rzucił sztywno.
- Szefie. - odchrząknął gliniarz. - Jesteśmy na miejscu. Mamy zgarnąć faceta czy kobietę? - zapytał rozbawionym głosem, przechylając nieco głowę.
Zabawiał się naszym kosztem, obserwując, jak kropla potu spływa mi po skroni.
- Co za różnica, kurwa? - syknął.
- Trochę się stawiają.
- Co ty nie powiesz? - prychnął. - A myśleliście, że potulnie wejdą z wami do radiowozu, pieprzeni idioci? - wciągnął i wypuścił powietrze. - Weź mnie na głośnik.
Mundurowi zerknęli po sobie, nie racząc poinformować Edvarda, że od początku go słyszeliśmy.
- No... już. - mruknął jeden z nich.
Cholerny Persson odkaszlnął i odezwał się przesłodzonym, sztucznym tonem, który momentalnie doprowadził mnie do takiego szału, że gdyby stał obok, rzuciłabym się na niego z pazurami.
- Cześć, kochani! - przywitał się. - Niespodzianka. Oto ja, Edvard we własnej osobie. Mam nadzieję, że tęskniliście.
- Bardzo. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Alice. - odezwał się promiennie, słysząc mój głos. - Zaskoczona?
- Niesamowite. Po prostu pierdolony cud. - rzucił Neil. - Prawdziwe zmartwychwstanie.
- Czy to... - Edvard zatrzymał się na chwilę, klaszcząc w dłonie. -... mój ukochany szwagier? No nie może być! - krzyknął, szczerze ucieszony.
Przełknęłam gęstą ślinę, która z trudem przecisnęła mi się przez gardło.
Słysząc tę wyraźną radość, spodziewałam się już, jaki będzie finał. I nie myliłam się.
- Panowie. - zwrócił się do funkcjonariuszy. - Chcę tego skurwysyna. Nikt mi nigdy tyle krwi nie napsuł, co on.
- Jasne, szafie. - dwóch pieprzonych dupków pokiwało głowami, jak pokorne suki. - Zaraz będziemy.
Edvard jeszcze raz zaśmiał się do słuchawki, prawdopodobnie nie wiedząc, że wciąż był na głośniku, po czym bez słowa przerwał połączenie.
- Decyzja została podjęta. - wyszczerzył się wąsaty fiut, kiwając głową na Neila. - Masz ostatnią szansę, by pójść z nami po dobroci albo pani Morgan zginie na twoich oczach.
- Nie! - zaprotestowałam głośno.
Byłam gotowa zasłonić mężczyznę własnym ciałem. Nie było nawet mowy o tym, by gdziekolwiek z nimi poszedł, gdy wiedziałam, że Edvard był bezlitosnym psychopatą.
Serce mi stanęło, kiedy kątem oka zauważyłam, że Neil powoli opuszcza broń.
- Co ty robisz?! - pisnęłam, odwracając się w jego stronę.
Nie było już sensu mierzyć do policji.
Przegraliśmy.
- Alice. - zaczął spokojnym tonem.
- Nie! Nie, nie, nie! - złapałam go za materiał bluzy, nie panując już nad potokiem łez, który zalał mi twarz. - Neil, błagam cię!
- Posłuchaj mnie. - blondyn objął moją drżącą brodę, gładząc mnie kciukami po mokrych policzkach. - Słuchasz? - upewnił się, widząc moje roztrzęsienie.
- Tak. - wychrypiałam.
- Oni chcą nas dopaść. Biorą jednego z nas, bo wiedzą, że reszta rzuci się na ratunek.
Załkałam jeszcze głośniej.
- I co teraz? - całym moim ciałem wstrząsał szloch.
- Nic. Nie jedźcie po mnie. - odpowiedział, przyciągając mnie do siebie, by zamknąć moją sylwetkę w ramionach.
Rozpadałam się na milion kawałków, serce pękło mi na pół, a w uszach szumiała mi krew.
- Jak to? - wychrypiałam.
- To pułapka. Nie dajcie się złapać. - powiedział, luzując uścisk.
Ostatni raz spojrzał na mnie niebieskimi oczami, następnie przelotnie zerknął na Benjamina, kiwając mu głową z wdzięcznością.
Gdy zrobił krok w kierunku mężczyzn, znów chwyciłam go za bluzę.
- Neil, nie!
- Alice...
- Ja pójdę!
- Zapomnij. - rzucił ostro, starając się sprowadzić mnie na ziemię.
- Ale on cię zabije! - nie byłam w stanie go dostrzec, bo morze łez przysłoniło mi całą widoczność.
- Poradzę sobie. - próbował mnie uspokoić, ale wiedziałam, że były to tylko puste kłamstwa.
Szedł na pewną, bolesną śmierć.
- Neil... - wyszeptałam, nim Benjamin objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. - Neil! - powtórzyłam głośniej, zdzierając sobie gardło.
Jeden z mundurowych wyrwał mi broń z ręki, ale było mi już wszystko jedno. Osunęłam się na ziemię, bo moje nogi odmówiły posłuszeństwa.
Przetarłam powieki, by móc wyostrzyć obraz i momentalnie zauważyłam, jak jeden z facetów uderza mojego przyjaciela w brzuch z całej siły.
Neil zgiął się lekko, a następnie wpadł na ścianę, gdy cios kolanem trafił go w szczękę i nos.
Chciałam krzyczeć, ale głos uwiązł mi w gardle. Pozostało mi tylko żałośnie krztusić się łzami, gdy gliniarze wypchnęli krwawiącego mężczyznę przed dom, z hukiem zatrzaskując drzwi.

MALBAT TOM 2Where stories live. Discover now