Rozdział 38

3K 171 16
                                    


Alice
Czułam się, jakby ktoś poraził mnie prądem, ale szybko odzyskałam władzę nad mózgiem.
– Spadajmy stąd. – krzyknęłam do Astrid, próbując wyminąć znieruchomiałego doktora.
Przeliczyłam się jednak do co jego stanu otępienia, bo gdy tylko znalazłam się blisko niego, upuścił papiery na podłogę i chwycił mnie mocno za ramię, kompletnie nie zważając na broń przy swoich lędźwiach.
– Puść ją! – warknęła Astrid, ale ten idiota był gotów poświęcić własne życie, by tylko opóźnić naszą ucieczkę.
Pieprzony bohater od siedmiu boleści.
Musiałyśmy się pospieszyć, by ostrzec Neila przed nadciągającym niebezpieczeństwem. Szarpnęłam ręką, ale lekarz zacisnął palce jeszcze mocniej.
– Zastrzelę cię, do cholery. – zagroziła moja przyjaciółka.
– Śmiało. – odparł mężczyzna, ciągnąc mnie do jednego z gabinetów.
Dawniej straciłabym panowanie nad sobą i ogarnęłaby mnie panika, ale nie teraz, gdy zaszłam już tak daleko. Byłam pod wpływem silnych emocji, które nieustannie pchały mnie do przodu, taranując każdą napotkaną przeszkodę.
Bardzo dosłownie potraktowałam prostą zasadą, by eliminować każdy problem i wzięłam wielki zamach, waląc faceta w twarz ciężką torbą z całym medycznym asortymentem. Rozległo się głuche uderzenie, a mężczyzna zatoczył się i rąbnął o ścianę, osuwając się na podłogę. Trochę się zdziwiłam, gdy zauważyłam, że gość mimo wszystko nie wyglądał, jakby miał zamiar odpuścić. Pociemniały mu oczy i próbował się podnieść, by znów mnie zaatakować, więc uniosłam kolano, celując mu nogą prosto w nos. Usłyszałyśmy charakterystyczne chrupnięcie, a już po chwili twarz lekarza zalała się świeżą krwią.
By mieć pewność, że tym razem zostawi nas w spokoju, kucnęłam i wbiłam mu łokieć w brzuch, a on momentalnie zgiął się w pół, jęcząc z bólu.
– No nieźle. – wyszeptała Astrid z nutą podziwu.
– Zbierajmy się stąd, zanim przyjedzie policja. – kiwnęłam głową w kierunku wyjścia.
Przemknęłyśmy przez rozbite drzwi, stanęłyśmy w poczekali i z uniesionymi brwiami omiotłyśmy wzrokiem wszystkich zakładników, którzy nie ściskali się już w kącie, a siedzieli w rzędzie pod ścianą, wszyscy w identycznych pozycjach i z uniesionymi rękoma. Najwyraźniej kilkanaście minut naszej nieobecności wystarczyło, by Neil zdążył ich wytresować.
– Macie torbę? – zapytał, nie odwracając wzroku od drżących z przerażenia ludzi.
– Mamy problem. – odpowiedziałam, wskazując na korytarz prowadzący do wyjścia. – Spadamy.
Nie widziałam twarzy Neila, ale w jego oczach pojawiły się wesołe płomyczki, jakby wieść o kłopotach dodała mu kolejnego kopa adrenaliny.
Patrzył na nas przez jakieś dwie sekundy, jednak to wystarczyło, by jedna ze spanikowanych kobiet próbowała wykorzystać jego nieuwagę.
Recepcjonistka, która nie chciała podać nam kodu odczołgała się od ściany, chcąc dostać się do lady, na której znajdował się stacjonarny telefon.
Naiwna kretynka.
Mężczyzna podszedł do niej powolnym krokiem i schylił się, by mocnym pociągnięciem za nogę, obrócić ją na plecy.
– Dokąd to? – zapytał rozbawionym, a jednocześnie budzącym grozę głosem.
Dziewczyna patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
– Proszę, nie rób nam krzywdy. – załkała głośno, a kiedy Neil gwałtownie poderwał ją do pozycji stojącej, wydarła się na całe gardło.
– Mam dla ciebie dobrą i złą wiadomość. – rzucił złośliwie. – Którą chcesz usłyszeć jako pierwszą?
– Do...dobrą. – mamrotała pod nosem, między histerycznymi napadami płaczu.
– Pozwolę ci wyjść z tej kliniki, jeśli tego właśnie chcesz.
Kobieta zastygła, bacznie mu się przyglądając, ale Neil nie sprawiał wrażenia, jakby żartował. Otumaniona nadzieją zaczęła energicznie kiwać głową.
– Tak. Tak. – powtarzała spanikowana. – Tego chcę.
– Proszę bardzo. – wskazał na drzwi.
Recepcjonistka ruszyła do wyjścia na sztywnych nogach, nie odwracając wzroku od naszych spluw, jakby tylko czekała aż któreś z nas zdecyduje się ją zastrzelić.
Ludzie oglądający te przedstawienie zaczęli unosić głowy, szeptać coś między sobą i wiercić się na podłodze, ale Neil szybko ustawił ich po pionu.
– Zamknąć mordy. – warknął, a w poczekalni znów zapanowała cisza. – I łapy wysoko, żebym dobrze was widział. – dodał, nie przestając obracać w ręku giwery, która napełniała zakładników śmiertelnym przerażeniem.
Zniknęliśmy za rogiem. Prowadziliśmy dziewczynę przez długi korytarz, bez przerwy przytrzymując jej lufę przy skroni, a Neil przechwycił ciężką torbę.
– Jak ci się podobało? – zagadnął do mnie luzacko, jakby fakt, że policja najprawdopodobniej pędziła już do kliniki, w ogóle go nie niepokoił.
– Będę zadowolona, jeżeli wszystko się uda.
– Uda się, uda. – machnął ręką. – Dlaczego miałoby się nie udać?
– Zawsze może wydarzyć się coś niespodziewanego, prawda?
– Na przykład co? – zaśmiał się i otworzył drzwi wyjściowe, puszczając nas przodem. – Widziałaś, że wszystko poszło dobrze. Nawet ci ludzie siedzieli spokojnie z podkulonymi ogonami. Nie dali mi się nawet porządnie zabawić.
– Nas zaatakował jeden facet. – odezwała się Astrid, podchodząc do wozu.
– Poważnie? – w głosie mężczyzny pobrzmiewało zaskoczenie. – I co?
– I nic. – rzuciła. – Moja przyjaciółka go załatwiła. – dodała, chichocząc pod nosem.
Tak bardzo żałowałam, że Neil miał na sobie kominiarkę, bo nie mogłam zobaczyć wyrazu jego twarzy, gdy na mnie spojrzał.
Przeszły mnie przyjemne ciarki, bo wiedziałam, że się uśmiechał. Patrzył na mnie jak brat na siostrę, która dokonała niesamowitego osiągnięcia i pokiwał głową, pokazując mi, że jest ze mnie dumny.
Tak, można by to uznać za dość nietypową reakcję na wiadomość o tym, że dopuściłam się przemocy wobec niewinnego człowieka, ale nasz świat rządził się własnymi prawami i chyb wreszcie zaczynałam je w pełni rozumieć.
– Zbierajmy się. – powiedziała Astrid, otwierając bagażnik i kiwnęła brodą na zdezorientowaną recepcjonistkę.
Neil chwycił ją za ramię i agresywnym ruchem pchnął przed siebie.
– Błagam, zostaw mnie! – zapiszczała, a mi aż zadzwoniło w uszach.
Miałam jej serdecznie dość i cieszyłam się, że to właśnie jej przypadł zaszczyt bycia naszą trzecią ofiarą.
Mężczyzna cmoknął z udawanym niezadowoleniem i przejechał jej kciukiem po drżących ze strachu wargach.
– Przecież pozwoliłem ci wyjść z kliniki, tak jak chciałaś. – mruknął niskim, męskim głosem.
– I co teraz ze mną będzie? – zapytała, krztusząc się łzami.
– No to jest właśnie ta zła wiadomość.
Dziewczyna zamrugała, kompletnie nie rozumiejąc co miał na myśli, lecz już po chwili, gdy brutalna rzeczywistość zaczęła do niej docierać, szarpnęła się gwałtownie, gotowa, by rzucić się do ucieczki.
Neil zaśmiał się tylko i przyciągnął kobietę do siebie, łapiąc ją za biodra. W ułamku sekundy umieścił szamoczącą się ofiarę w bagażniku i z ogromną siłą zamknął klapę.
– Możemy jechać. – stwierdził z zadowoleniem.
Ruszyliśmy spod kliniki z piskiem opon.
Astrid łamała wszystkie przepisy drogowe na opustoszałej jezdni, zwalniając tylko na chwilę, gdy mijały nas trzy radiowozy na sygnałach.
Nie martwiliśmy się, że policja zapamięta czarnego nissana, którym się poruszaliśmy.
Właściwie to nie martwiliśmy się już niczym.
Otworzyliśmy drzwi, gdy po dłuższej chwili dotarliśmy na miejsce. Powiew zimnego, grudniowego powietrza uderzył mnie w twarz, a ja z zadowoleniem przyjęłam chłód na rozgrzanych policzkach.
Neil wysiadł ze skradzionego pojazdu, od razu kierując się do zaparkowanego tuż obok auta Masona, by upewnić się, że Andrea wciąż pozostawała nieprzytomna.
– Przebieramy się. – zdecydowała Astrid, więc zaczęliśmy zdejmować czarne kominiarki, rękawiczki, spodnie i bluzy.
– Powinniśmy ją obudzić? – zapytał Neil, stojąc na mrozie w samych bokserkach, co wyglądało dość zabawnie.
Kobieta pokręciła głową.
– Nie, nie ma na to czasu. – machnęła ręką. – Ona może spać, ale trzeba wyciągnąć Edvarda z bagażnika, bo się debil może udusić.
– Fakt. – pstryknęłam palcami, przypominając sobie, że oprócz porwanej recepcjonistki, mieliśmy jeszcze związanego i zakneblowanego faceta.
Neil ubrał się w jasne dresy i przeczesał palcami włosy, po czym podszedł do samochodu Masona i otworzył ciężką klapę.
– Edmund. – wyszczerzył się. – Tęskniłem za tobą, wiesz? – szybkim ruchem zerwał mężczyźnie taśmę z twarzy.
– Co się dzieje?! Kim wy jesteście?! Dlaczego nas... – nie dokończył, bo blondyn skrzywił się i na powrót zakleił mu usta.
– Dobra, żartowałem. – wywrócił oczami. – Jednak ani trochę nie tęskniłem.
Chwycił gościa za kurtkę i wywlókł z bagażnika, ciskając nim o ziemię pokrytą śniegiem.
– Jeszcze ta rozhisteryzowana idiotka. – odezwałam się, obserwując ze znudzeniem, jak Edvard unosił i opuszczał głowę, leżąc na brzuchu. Zachowywał się jak foka zaplątana w sieci rybackie.
– Rozhisteryzowana idiotka? – rzucił Neil z rozbawieniem. – Odezwała się panna odważna, która podczas porwania użarła mojego przyjaciela w rękę.
Astrid parsknęła śmiechem, a ja zmierzyłam przyjaciela ostrym wzrokiem. Chyba za bardzo się tym jednak nie przejął, bo gdy przechodził obok mnie, kierując się do czarnego nissana, by wyciągnąć uwięzioną recepcjonistkę, dźgnął mnie palcem w brzuch, a ja wzdrygnęłam się zaskoczona.
Wrzeszcząca i szarpiąca się dziewczyna upadła na śnieg tuż obok mężczyzny, który wciąż wiercił się i próbował wyswobodzić ręce.
– Co tu się, do cholery, dzieje?! Żądam wyjaśnień!
– A ja żądam, żebyś w końcu zamknęła mordę. – odezwałam się, przykładając jej czubek lufy do lekko rozchylonych warg. – Jeszcze raz usłyszę twój piskliwy, wkurwiający głos, a przysięgam, że pociągnę za spust, a wtedy żadna klinika medycyny estetycznej już ci się nie przyda, bo nikt nie będzie w stanie zmodelować ci przestrzelonych ust... – uśmiechnęłam się lekko. – ...w kostnicy.
Neil przykrył sobie oczy ręką, odchylił głowę i zaśmiał się głośno, a Astrid zagwizdała z uznaniem.
Sama nie mogłam uwierzyć, że te słowa opuściły moje gardło, a jeszcze większym zaskoczeniem było to, iż nie czułam żadnych wyrzutów sumienia.
Kiedy kobieta wybuchła niekontrolowanym płaczem, zirytowała mnie jeszcze bardziej, ale postanowiłam już jej nie grozić. I tak wiedziałam, jak zareaguje.
Cholera, chyba właśnie zaczęłam rozumieć Neila, który uwielbiał patrzeć na lęk swoich ofiar, oczekując jakichś niespodziewanych zachowań.
Prawda była jednak taka, że większość uprowadzonych zachowywało się dość podobnie, odbierając nam całą zabawę.
– Zakładajcie to. – Neil cisnął w zakładników naszymi czarnymi ubraniami. – Kominiarki też.
– Po co? – zapytał Edvard z przerażeniem wymalowanym na wykrzywionej twarzy, zaraz po tym, jak Neil podszedł do niego, by uwolnić mu ręce i nogi, oraz odkleić taśmę z ust.
– Po gówno. – prychnął blondyn. – Masz pół minuty, a później przestrzelę ci kolano na wylot. Czy czujesz się wystarczająco przekonany?
– Tak, tak. – odpowiedział niemalże natychmiast.
– Dobra decyzja, Edmund.
– Ale ja nie jestem...
– Już to chyba przerabialiśmy? – Neil poklepał mężczyznę po policzku i kucnął obok niego, bawiąc się bronią.
– Tak. – facet zacisnął oczy, jakby miało go to w jakiś sposób uratować. – Jestem Edmund!
Przyglądałam się mężczyźnie ze zmarszczonymi brwiami, bo odkąd mój przyjaciel wywlókł go z bagażnika, ani razu nie zapytał o Andreę, która drzemała sobie w samochodzie, jakby w ogóle zapomniał o tym, że jego kobieta również została porwana.
Pieprzony tchórz i egoista.
– Zostało ci dwanaście sekund, Edmund. – blondyn zerknął na zegarek. – Lepiej zacznij już wciskać swoją spasioną dupę w te spodnie. – Nie zmieszczę się. – wydukał Edvard, trzymając przed sobą czarne ubrania.
– Trochę kreatywności.
– Mówię poważnie! – facet był chyba bliski płaczu. – Nie wejdę w ten rozmiar. No nie da się!
Neil wciągnął powietrze przez nos, wbił w zakładnika lodowate spojrzenie i rzucił niezwykle spokojnym tonem, który jednocześnie był tak potworny, że aż przeszły mnie dreszcze:
– W moim słowniku nie ma czegoś takiego jak „nie da się". Myślisz, że popsujesz nam plany tylko dlatego, że jesteś zbyt gruby, by zmieścić się w moje ciuchy? – podszedł bliżej, zaciskając palce na uchwycie pistoletu. – Jeżeli potrzebujesz pomocy, to śmiało. – uśmiechnął się jadowicie, ale jego wzrok nie był ani trochę rozbawiony. – Nie wchodzisz w te spodnie? Może odcięcie ci kutasa jakoś pomoże w tej sytuacji?
Oh, to byłoby całkiem ciekawe.
– Jezu, nie! – zaskrzeczał, miotając się z ubraniami, jakby brał udział w zawodach na najszybsze wciągnięcie portek na dupsko.
Sapał i jęczał, aż materiał spodni jakimś cudem przykrył mu tyłek. Jedynie guzik na brzuchu pozostawał niezapięty, ale Neil tylko machnął dłonią.
– Widzisz, Edmund? Wszystko się da, jeśli bardzo czegoś pragniesz. – parsknął śmiechem, widząc jego spoconą twarz. – Kluczem do sukcesu jest dobra motywacja.
– Dlaczego to robicie? – zapytała recepcjonistka, która była już prawie gotowa. W trzęsącej się ręce trzymała kominiarkę, ale wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, aż nałoży ją sobie na głowę.
– Zaraz wszystkiego się dowiesz. – odpowiedziała Astrid, wciągając nieprzytomnej kobiecie bluzę przez głowę.
Okazało się, że ubieranie dorosłego człowieka podczas snu było niesamowicie ciężkim zadaniem, zwłaszcza, że Andrea zaczynała powoli odzyskiwać świadomość.
No dobra, bardzo powoli, bo końska dawka prochów, którą otrzymała w wodzie miała zwalić ją z nóg na kilka godzin.
Już po chwili trójka cudownych zakładników wyglądała, jak nasze marne kopie.
Uśmiechnęłam się z zadowoleniem, bo tyle wystarczyło, bym wiedziała, że już zwyciężyliśmy.
– Jesteście ciekawi, po co was tu ściągnęliśmy? – zapytał Neil wesoło.
– Mhm. – mruknęli cicho, nie spuszczając wzroku z blondyna, jakby obawiali się ataku z jego strony.
– Chcielibyśmy zaprosić was na imprezę. – uśmiechnął się szeroko, niczym stereotypowy psychol, wyciągnięty z niskobudżetowego horroru.
– Nie. – recepcjonistka pokręciła głową, chyba licząc na to, że jej zdanie kogokolwiek obchodziło. – Ja nie chcę...
– Oh, to zrozumiałe, słonko. – Neil zerknął na nią pobłażliwie. – Właśnie dlatego zostałaś porwana, czyż nie?
– Jezu... – zapłakała w odpowiedzi.
– Co to za impreza? – zapytał Edvard z ogromnym trudem, walcząc z łamiącym się głosem.
– Taka zwykła plenerowa posiadówka. – mój przyjaciel rozejrzał się wokół. – Na parkingu leśnym.
– Towarzyskie spotkanie bez żadnych używek? – odezwałam się promiennie i chwyciłam za małe pudełko, które leżało ukryte w samochodzie Masona. – Trochę wieje nudą...
– W rzeczy samej. – zgodził się ze mną Neil. – Na szczęście zadbaliśmy o odpowiednie zaopatrzenie i chętnie się z wami podzielimy. – zerknął na przerażonych błaznów w czarnych ciuchach. – Wciągaliście kiedyś amfę?
– Żartujesz sobie, czy jak?! – zapowietrzył się mężczyzna, otwierając szeroko oczy.
– W żadnym wypadku.
– Zostaliśmy porwani, żebyście mogli nas naćpać?!
Dobra, nie dziwiłam się, że gość dostał czegoś w rodzaju ataku paniki. Sytuacja wydawała się być dość popieprzona, choć w rzeczywistości wszystko mieliśmy idealnie zaplanowane, a przebieg całej operacji szedł nawet lepiej niż na początku przypuszczaliśmy.
– Edmund, nie podnoś na mnie głosu, bo się pogniewamy. – Neil pogroził mu palcem z rozbawieniem w oczach.
– Jesteście porąbani! – rzuciła kobieta, czując się chyba odrobinę pewniej.
Wysypałam dwie długie kreski na podstawkę, podsuwając je zakładnikom, ale żadne z nich nie było chętne na skosztowanie naszego przysmaku.
– Nie wciągnę tego! – wrzasnęła rozemocjonowana dziewczyna, a ja zerknęłam na nią z uniesioną brwią, dając jej do zrozumienia, że zaraz zmieni zdanie.
A nawet jeśli nie, przyjmie amfetaminę w inny sposób, a my jej w tym pomożemy.
Edvard również zdobył się na odwagę i zrobił kilka kroków do tyłu, odsuwając się od nas na, według niego, bezpieczną odległość. Cóż, biedak nie miał jednak pojęcia, że taka nie istniała.
– Zostawcie nas w spokoju. – syknął, gdy Neil podszedł do niego i siłą zaciągnął we wcześniejsze miejsce.
Facet zaczął się stawiać. Niedobrze. Chociaż w sumie bez różnicy, bo blondyn dobrze wiedział, że gdy zakładnicy czuli się zbyt pewnie, należało poświęcić szczególną uwagę jednej osobie, by śmiertelnie przerazić te pozostałe, wyrabiając sobie respekt i posłuch.
– Zaczynasz mi działać na nerwy, Edmund. – z całej siły uderzył mężczyznę w brzuch, a ten stęknął i zgiął się w pół.
Gdy znajdował się już w tej bezbronnej pozycji, Neil kopnął go w plecy, powalając na ziemię.
Recepcjonistka zaczęła się drzeć, a ja uśmiechnęłam się pod nosem na widok jej błyszczących od łez oczu.
Słodki smak władzy...
– Nie zabijajcie nas. – wychrypiała, kompletnie nie rozumiejąc, że nie po to ich tu ściągnęliśmy.
– Nie mamy takiego zamiaru. – odparłam z wyższością.
– Więc po co to wszystko? – wskazała ręką na zwijającego się z bólu Edvarda.
– Wywoływanie lęku to świetna strategia nakłaniająca. – uśmiechnęłam się oschle. – Wciągniesz amfę, czy mój przyjaciel ma ci pomóc podjąć decyzję?
Kobieta rozdziawiła gębę i pokiwała prędko głową. Była wręcz gotowa błagać mnie o narkotyk, byleby tylko Neil trzymał się od niej z daleka. Pochyliła się nad pokrywką i wciągnęła długą jak jamnik kreskę niczym zawodowa ćpunka.
Pierwsza ofiara była prawie gotowa.
– Wypij to. – podałam jej puszkę z jakimś tanim, szwedzkim browarem.
Nie protestowała, nie zadawała pytań. Odchyliła głowę, wlewając w siebie alkohol.
– Załóż kominiarkę i wsiadaj za kierownicę. – rozkazała Astrid, ale gdy zobaczyła, że dziewczyna kieruje się do samochodu Masona, zniecierpliwiona pokiwała głową. – Nie tu, tępa suko. Do drugiej fury.
Recepcjonistka usiadła na fotelu kierowcy, czekając na pozostałych członków swojej przestępczej grupy, o której istnieniu nie miała jeszcze pojęcia.
Pomogłam przyjaciółce zanieść Andreę do skradzionego nissana i posadziłyśmy ją na miejscu pasażera. Niby odzyskiwała świadomość, ale wciąż była nieźle otumaniona.
– Ona też ma wciągnąć krechę? – zapytałam z wahaniem.
– Tylko uważajcie na ilość, żeby się nie przekręciła od nadmiaru tych wszystkich prochów. – rzucił Neil przez ramię.
Astrid zamyśliła się chwilę, ostatecznie postanawiając nabrać odrobinę amfetaminy na palec i wetrzeć ją ledwo kobiecie w dziąsło.
Został nam tylko pieprzony Edvard, ale Neil już sobie z nim radził.
Trzymał faceta za kark, a drugą ręką wpychał mu do ust szklany dziubek butelki z wódką, którą również przywieźliśmy w aucie Masona.
Byliśmy zajebiście przygotowani, więc tym bardziej z radością oglądałam efekty naszej ciężkiej pracy.
Po sporej ilości zażytych procentów, Edvard zaczął chętniej współpracować. W pewnym momencie był wręcz cholernie z siebie dumny i z zadowoleniem prezentował nam, jak szybko wciąga biały proszek.
– Gościu, spróbuj nie pierdolnąć na serce po takiej wybuchowej mieszance. – zaśmiał się Neil, popychając mężczyznę w stronę samochodu.
– Postaram się. – zarechotał głośno, tracąc panowanie nad sobą.
Zataczał się i machał rękoma, jakby miał ochotę narozrabiać.
Całe towarzystwo siedziało już w furze, należącej do naćpanego Edvarda i półprzytomnej Andrei.
Żeby nie było, że byliśmy już całkowicie bez serca, dopilnowaliśmy, by wszyscy mieli zapięte pasy.
Nim nafukana banda wyruszyła w drogę, wrzuciliśmy na tylną kanapę kilkanaście opakowań leków, których nie było na liście.
– Bezpiecznej podróży! – zawołała Astrid, machając dłonią i uśmiechając się serdecznie.
Szybko posprzątaliśmy mały bałagan z parkingu i wsiedliśmy do naszego wozu.
Neil wyciągnął telefon i odpalając silnik, zadzwonił do Masona.
Nadszedł czas, by przyjaciel mógł popisać się swoją rolą. Zresztą nie tylko on – Rachel i Nancy również były gotowe. Zajęły swoje stanowiska i czekały na cynk.
– Dzwoń, gruby fiucie. – rzucił bez przywitania, gdy Mason odebrał telefon.
– Może grzeczniej?
– Mason, skarbie. – Neil zatrzepotał rzęsami. – Zadzwoń proszę na pieski. Hau, hau. Kocham cię.
– Ja pierdolę. – usłyszeliśmy w głośniku, po czym połączenie zostało przerwane.
Blondyn wzruszył ramionami i włączył radio.
Przez kilkanaście minut nie działo się nic szczególnego, leciały wszystkim znane świąteczne przeboje, więc postanowiliśmy urządzić sobie mały koncert, zmuszając nawet Neila do zaśpiewania refrenu All I Want For Christmas Is You.
Stanęliśmy z boku stacji benzynowej, ale nie musieliśmy długo czekać na informacje, której potrzebowaliśmy do zakończenia naszej misji. Astrid przekładała nam wszystko na język angielski, a my pokładaliśmy się ze śmiechu. Kiedy wszystko było już jasne, ruszyliśmy do domu.


Policja otrzymała trzy anonimowe zgłoszenia o czarnym pojeździe poruszającym się z zawrotną prędkością na obrzeżach Sztokholmu.


Zeznania świadków potwierdziły, że pojazd widziany był na parkingu pod obrabowaną kliniką.


Sprawcy napadu zostali złapani. Wszyscy byli pod wpływem silnych substancji odurzających.


– Mamy wszystkie potrzebne rzeczy! – zawołała uradowana Astrid, gdy z impetem wpadliśmy do sypialni.
– I mnóstwo niepotrzebnych również. – mruknął Neil, ledwo przekroczywszy próg. – Napad z laskami przypomina zakupy w centrum handlowym na jakiejś wyprzedaży.
Christian powoli uchylił powieki i zebrał wszystkie siły, by lekko się do nas uśmiechnąć, a mi serce pękło na milion kawałków.
Od razu usiadłam na brzegu łóżka, łapiąc go za rękę.
– Zaraz dostaniesz antybiotyk i zrobi ci się lepiej. – pocałowałam go w zimną dłoń. – Prawda, Benjamin?
Lekarz zerknął na mnie, a później na torbę wypchaną sprzętem.
– Taką mamy nadzieję. – odparł, przeglądając medyczny asortyment. – Faktycznie, załatwiliście wszystko...
Wydawał się być cholernie zaskoczony. Chyba nie doceniał potęgi Malbatu.
– Oczywiście, że tak. – prychnął Neil.
– Czy ktoś musiał przez to zginąć?
Astrid zaśmiała się pod nosem.
– Nie, ale było blisko.
– To znaczy?
Blondyn kompletnie zignorował doktora i podszedł do łóżka przyjaciela.
– Stary, nie uwierzysz.
– Hm? – sapnął Christian w odpowiedzi.
– Twoja niewinna Alice to jakaś królowa mafii i napadów. – wyszczerzył się, mierzwiąc mi włosy.
– Oh, zamknij się! – schowałam twarz w dłoniach. – To wcale nie tak!
– Nie? A jak? Zostawiłem was na trzy minuty, a po chwili okazuje się, że Alice skasowała jakiegoś faceta. – zaśmiał się na całe gardło.
– Skasowała? – Banjamin otworzył szeroko oczy.
– Faceta? – wychrypiał oniemiały Christian.
– A potem co się działo! – Neil genialnie się bawił, opowiadając każdy szczegół akcji z moim udziałem. – Jedna zakładniczka zaczęła ryczeć, a Alice mówi do niej: „Zamknij się, bo wpakuję ci kulkę do mordy!".
– Boże, wcale tak nie powiedziałam!
– Kulkę do mordy? – Christian parsknął cichym śmiechem.
– Zakładniczka...? – lekarz oparł się o ścianę, by się nie przewrócić.
– Jak wydobrzejesz, robimy wspólny napad i sam zobaczysz, jak się bawi twoja przyszła żonka.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że naprawdę to zrobiliście. – mężczyzna próbował pokręcić głową, ale był zbyt słaby. – Ukradliście dla mnie leki.
– No pewnie, że tak. – Neil wykonał ruch, jakby chciał poklepać przyjaciela po barku, ale szybko cofnął rękę.
– Będziesz mógł się zrewanżować i obrabować dla nas bank. – zażartowała Astrid.
– Nie ma sprawy.
– Trzymamy cię za słowo. – nachyliłam się, by pocałować Christiana w usta.
Benjamin dał nam chwilę, żebyśmy mogli w spokoju porozmawiać, ale i tak nie zdążyliśmy opowiedzieć mężczyźnie o wszystkim.
Postanowiłam, że koniecznie zrobimy to jutro i przedstawię mu prawdziwą wersję wydarzeń, a nie tę podkoloryzowaną przez Neila. Chociaż jedno musiałam przyznać – bawiłam się przednio i aż było mi za to wstyd.
Christian szybko opadł z sił, więc zaczęliśmy się żegnać. Nawet jedna łezka spłynęła mi po policzku, ale szybko ją starłam, by nie stresować niepotrzebnie naszego kochanego pacjenta.
Kiedy ukucnęłam przy łóżku, żeby złożyć mu ostatni pocałunek, Benjamin zapalił lampkę, szykując sobie miejsce pracy.
– Co będziesz robił? – zagadnął Neil.
– Wreszcie mam potrzebny sprzęt, więc zajmę się dokładnym oczyszczeniem ran na klatce piersiowej.
– Aha.
– Chcę się lepiej przyjrzeć cięciom, a może uda mi się rozszyfrować symbol...
– Jaki symbol? – blondyn popatrzył na Benjamina, jak na wariata, a on odpowiedział mu takim samym spojrzeniem.
– No... – rozłożył ręce. – Ten wykonany nożem.
– O czym ty mówisz? – wtrąciłam się, czując nagły przypływ gorąca.
Lekarz podrapał się po karku.
– Cięcia na skórze prawdopodobnie nie były przypadkowe. Myślałem, że wiecie.
Nie wiedzieliśmy. Coś zaszumiało mi w uszach...
– Skąd niby mieliśmy wiedzieć? – rzuciła Astrid spanikowanym głosem. – Co to za symbol?
– Nie wiem, już mówiłem, że dopiero teraz będę w stanie dokładniej przyjrzeć się ranom. Część z nich została przypalona... – Benjamin przełknął ślinę. – To nie jest tak proste, jak wam się wydaje.
– Ale sugerujesz, że...
– Że ludzie, którzy go torturowali celowo wyryli mu coś na klatce.

MALBAT TOM 2Where stories live. Discover now