XXXVIII Trzydzieści Jeden

150 20 54
                                    

Szli dookoła jeziora. Woda była ciepła, Akutagawa zdjął buty i zanurzył stopy. Pociągnął Atsushiego w swoją stronę, żeby poszedł w jego ślady.

Powoli robiło się coraz później, ale mieli jeszcze całkiem sporo czasu, zanim będą musieli uznać swoją randkę za skończoną. Akutagawa podświadomie przeciągał chociaż odrobinę każdą chwilę, jakby obawiał się, że zostało im ich już niewiele.

— Dzisiaj jest rocznica twojej śmierci — odezwał się nagle Akutagawa. — Chciałem, żeby ten dzień nie był smutny.

— Nie jest — zapewnił Atsushi.

Mówił szczerze. Nie obchodziło go, co stało się wiele lat temu, jeśli teraz mógł spędzić całe lato z chłopakiem, którego na swoje nieszczęście kochał. W ten nieidealny jak truskawki sposób - zawsze najlepsze były te o nieregularnych kształtach. Jak cukier zmieszany z cytryną, gdy kwaśny posmak jest zabijany przez absolutną słodycz. Tak było i teraz. Dookoła nie było nikogo, tylko cykające świerszcze i ptaki w zaroślach.

Zapadła cisza, nagle Akutagawa chwycił go za ramiona i spojrzał mu w oczy. W jego własnym spojrzeniu kryło się coś, co Atsushiemu nie podobało się ani trochę.

— Wiesz, co robiłem z Gin, kiedy byliśmy mali? — zapytał go. Atsushi z wahaniem pokręcił głową, więc odpowiedział: — Wskakiwaliśmy do wody, a potem mokrzy ścigaliśmy się do domu, kto pierwszy zaklepie prysznic.

Zanim Atsushi zdążył zaprotestować, znalazł się pod powierzchnią. Czuł trzymające go za biodra ręce, mocno zacisnął usta. Nie było głęboko, ale zanurzył się cały, kiedy ktoś go przewrócił. Po sekundzie nikt już go nie dotykał. Woda była ciemna, nie było sensu otwierać oczu. Wynurzył się na powierzchnię.

Był już cały mokry. Spiorunował równie mokrego Akutagawę wzrokiem, a on tylko się roześmiał.

Wciąż rzadko się śmiał, jakby jego radość utykała w jego ciele i nie potrafiła wydostać się na zewnątrz, jakby nie umiał jej w żaden sposób manifestować, ale powoli odnajdywała wyjście.

Atsushi podpłynął do niego, zarzucił mu ręce na ramiona. Dosięgał tu dna, ale i tak odrobinę się na nim oparł.

— Jesteś zły? — zapytał Akutagawa.

— A czy ja wyglądam na złego? — zapytał zrezygnowany. — Jeśli chcesz, możesz mi to wynagrodzić.

Woda rzeczywiście była ciepła po całym dniu.

— Jak?

Akutagawa czuł, jak ubranie lepi się do niego tam, gdzie nie sięgała tafla wody.

— Wiesz doskonale.

Atsushi był nawet cieplejszy od wody. Nagle Akutagawa zdał sobie sprawę, że dosłownie ociekają, ma włosy prawie w oczach, pod palcami ma dno jeziora, a nie stabilny asfalt, słońce zaszło i niewiele widzi, za to czuje zdecydowanie za dużo.

— Aku? — Atsushi zaczynał się niepokoić. — W porządku?

To wystarczyło, by coś w nim pękło. Objął go i przycisnął do siebie, mocno, by odgonić jakąkolwiek wodę między nimi, pocałował go wreszcie, a Atushi drgnął, by zaraz potem szeroko się uśmiechnąć.

Nachylił się i znowu wpadli do wody, tym razem płytszej, tak że Akutagawa opierał się na łokciach, cały w błocie, a Atsushi leżał na nim i nie wiedział do końca, co się właśnie stało. Zdecydowanie powinni następnym razem zastanowić się, czy nie lepiej byłoby się o coś oprzeć, skoro kolejny raz kończy się na ziemi.

— Chyba powinienem wstać — wymamrotał niezręcznie, zaczął się podnosić, ale Akutagawa zatrzymał go, położył mu mokrą i trochę ubłoconą dłoń na głowie.

Anafora || shin soukoku ||Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon