I Jeden

650 48 76
                                    

Dla Atsushiego ta wymiana była nadzieją na lepszą przyszłość. Chciał uciec ze swojego rodzinnego kraju, gdzie jak kotwica zaczepiona o dno trzymały go bolesne wspomnienia. Tutaj nikt go nie znał, nikt nie miał wyrobionego o nim z góry zdania, nikt nie oceniał go, uprzednio nie poznawszy. Droga do spełniania miliona marzeń rozpościerała się tuż przed nim, on zaś musiał jedynie odważnie kroczyć naprzód, czego dowodem była wywieszona na korytarzu lista.

Początki nie należały do najłatwiejszych. Pod sam koniec września stanął na lotnisku z niewielką walizką w dłoni i obietnicą stypendium mającego pokryć większość wydatków wraz z pokojem w akademiku na liście ściskanym drugą ręką. Dostał rok na nauczenie się języka na poziomie dostatecznym, by rozumieć prowadzone w nim zajęcia. Podstawy zrozumiał szybko, przez kolejne miesiące szlifował umiejętności, jednak prawdziwy egzamin musiał zdać, gdy przyszedł czas na funkcjonowanie w obcym kraju. Jego ojczystego języka nikt nie znał, a nie chciał polegać wyłącznie na angielskim. Przez rok opanował polski wystarczająco, by rozumieć i być zrozumianym, co dla większości ludzi było nie lada wyczynem, jednak Atsushi robił coś podobnego nie po raz pierwszy. Był doskonale świadomy, że niezwykła oferta ze strony uczelni wyszła właśnie ze względu na jego talent do opanowywania języków w zastraszającym tempie.

Kiedy przybył do Polski, wszystkie formalności były już załatwione. Oficjalnie został studentem pierwszego roku filologii angielskiej.

Wysiadł z autobusu, poprzednie dwa tygodnie spędził w pracy. Półtora etatu to całkiem sporo, a on potrzebował pieniędzy. Minął pierwszy semestr, minęła pierwsza sesja, a on obudził się z nagłą świadomością, że ma piętnaście dni na robienie, czego tylko mógł zapragnąć. Zapracował sobie na kolejne pół roku wolności, z dala od oceniających spojrzeń ludzi, którzy myśleli, że go znają, że wiedzą o nim wszystko na podstawie jednego przeczytanego dawno temu artykułu. Tutaj tylko ktoś czasem rzucił na niego oceniająco wzrokiem, bo miał obcy akcent i wyróżniał się wyglądem. Rzadko kiedy widywało się tak jasne włosy i dwukolorowe oczy.

Stypendium wystarczało, by nie musiał pracować na cały etat, ale mimo wszystko wolał mieć więcej pieniędzy niż to niezbędne minimum. Znalazł pracę dosyć szybko, w małej księgarni na rynku akurat szukali kogoś na pełny wymiar godzinowy. W połączeniu z jego dotychczasową pracą na pół etatu na recepcji w hotelu powinien w te dwa tygodnie zarobić wystarczająco pieniędzy, by pozwolić sobie na jedno wyjście w miesiącu do restauracji albo na miasto. Jego znajomi po pierwszej sesji w większości wracali do domów rodzinnych albo odwiedzali swoje drugie połówki. Atsushi nie miał dokąd wracać, nie miał też kogo odwiedzać. Ten nieduży pokój, który od przyszłego semestru miał z kimś dzielić, stał się jego domem, nawet jeśli tylko tymczasowym.

Od jutra miały zacząć się zajęcia. Kończył właśnie swoją zmianę w księgarni, umył już naczynia. Ostatni klienci kończyli dopijać herbaty i oglądać książki. Od paru lat większość małych, lokalnych księgarni musiała znaleźć inny sposób na przetrwanie, ta konkretna wprowadziła do swojej oferty kawy, herbaty i ciastka. Klienci mogli zamówić coś do picia, usiąść przy stoliku z widokiem na brukowaną ulicę albo schować się z książką pomiędzy półkami. Atsushiemu podobała się ta praca. Gdy nie było ruchu, mógł zdjąć książkę z regału i bezwstydnie czytać. Zakrawałoby pod absurd, gdyby nie mógł sobie na to pozwolić, pracując w księgarni.

— Za pięć minut zamykamy — mruknął pod nosem, kiedy usłyszał głośny dzwoneczek zwiastujący kolejnego gościa. Nie podniósł wzroku znad książki, którą rozłożył na ladzie.

Ktokolwiek wszedł do środka, nie odpowiedział. Dopóki nie chciał zamawiać nic do jedzenia, Atsushi nie będzie narzekał. Pojawienie się cienia na kartkach książki uniemożliwiło mu czytanie, musiał więc wreszcie spojrzeć w górę.

Anafora || shin soukoku ||Where stories live. Discover now