XXXVII Trzydzieści

164 16 39
                                    

Mieli wiele rzeczy do zrobienia. Czekały ich trzy miesiące wakacji, bo Atsushi miał dość pracy w hotelu i postanowił skupić się na czymś znacznie ważniejszym.

— Jesteś pewny, że mam nie brać spodni od garnituru? — zapytał po raz dziesiąty.

— Nie jedziesz spotkać prezydenta z całym parlamentem, uspokój się — odpowiedział identycznie jak dziewięć razy wcześniej Akutagawa.

Tym razem to Atsushi panikował. Zaplanowali idealną wycieczkę, gdzie dodatkowo prawie nie musieli za nic płacić. Wydawało się aż zbyt cudownie.

— A jak mnie nie polubią? — denerwował się.

— Już cię lubią, a nawet cię nie widzieli. Dobrze wychowany chłopak, z dobrą przeszłością, w dodatku jeszcze mój największy akademicki rywal, którego uczelnia sama zaprosiła, by tu studiował? Atsushi, oni cię uwielbiają. Co prawda początkowo byli w szoku, ale to dlatego, że nigdy wcześniej nie wykazałem najmniejszego zainteresowania kimkolwiek, ale Gin ich przygotowała.

Wszystko było gotowe do wyjazdu, Atsushiemu skończyły się wymówki. Już tego wieczoru miał poznać rodziców chłopaka, z którym chciałby spędzić resztę życia, to nie była błahostka. Dla Akutagawy to mogło nie być nic wielkiego, w końcu już ich znał, ale Atsushi chciał wypaść dobrze. Gin go co prawda polubiła, ale to było zupełnie co innego.

Nie miał nawet własnych rodziców, żeby jakkolwiek to do czegoś porównać. Zawsze był sam, ciężko było mu wyobrazić sobie, jak to jest mieć kogoś, kto zawsze cię wesprze, pocieszy i stanie po twojej stronie.

Mieli spakowane walizki, kupione bilety na pociąg, wszystkie formalności zostały załatwione.

— Ej — Akutagawa przyciągnął do siebie Atsushiego, chwycił go za rękę, poczochrał po włosach — jeśli jakimś cudem moi rodzice powiedzą coś nieodpowiedniego, wracamy, ale zapewniam cię, że to się nie stanie.

Takie zachowanie wydawało się tak bardzo do niego nie pasować. Według każdego, kto go zna, Akutagawa był chłodny, zdystansowany, skupiony wyłącznie na swoim celu. Z pewnością nie był zdolny do jakiejkolwiek czułości, w życiu nie przytuliłby kogoś z własnej woli, nie nawiązałby relacji. A jednak oto stał, w ramionach trzymał swojego wyprowadzonego z równowagi chłopaka.

Ich relacja była dziwna, bo jednocześnie zachowywali się jak para i było im do tego daleko.

Wyjeżdżali za dwa dni, najpierw mieli jechać do rodziców Akutagawy, potem następnego dnia do Włoch samolotem. Gin miała dołączyć do nich z opóźnieniem, które miało się różnić w zależności od jej pracy. Jeśli nie skończy zdjęć na czas, będą musieli na nią czekać.

***

Akutagawa w normalnych okolicznościach denerwowałby się przedstawianiem Atsushiego rodzicom, tyle że to nie były normalne warunki, a oni nie jechali do jego rodziców. Jechali do tego samego miasta, gdzie mieszkali, tym samym pociągiem, którym by jechali, gdyby rzeczywiście mieli ich spotkać. Ale ich nie spotkają, jesli tylko wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Atsushi o dziwo niczego nie podejrzewał, za bardzo był skupiony na stresowaniu się do tego stopnia, że Akutagawa nie mógł nawet nic zaradzić.

Wysiedli z pociągu, szli pół godziny z walizkami najpierw przez miasto, potem przez park i wreszcie doszli do czegoś w rodzaju ogródków działkowych. Atsushi dalej o nic nie pytał, nawet gdy Akutagawa zatrzymał się przed ogrodzeniem jednej z nich.

Ogród był spory, ale wzrok przykuwał zdecydowanie zbyt ładny jak ma działkę domek. Niewielki, jedno piętro i może strych, murowany, ze sporymi oknami zasłoniętymi roletami. Akutagawa wyciągnął klucze.

Anafora || shin soukoku ||Where stories live. Discover now