XXXI Dwadzieścia Cztery

176 17 53
                                    

— Wygrałeś — przyznał.

Oficjalnie za dwa dni zaczynała się sesja. Teoretycznie mieli poczekać do jej końca, ale Akutagawa nie chciał tego odkładać.

Atsushi odłożył kubek z kawą na szafkę nocną, odwrócił się w jego stronę z zaciekawieniem. Tak się złożyło, że tego ranka nie mieli nic do zrobienia, a najbliższe egzaminy rysowały się daleko w przyszłości.

— W czym? — dopytywał, chociaż doskonale wiedział.

— Wygrałeś zakład, udało ci się sprawić, że jestem szczęśliwy z innego powodu niż wyniki nauki.

Atsushi uśmiechnął się szeroko, bo wiedział, co to oznacza. Usiadł na parapecie, świdrował go wzrokiem, próbował przewidzieć jego następne słowa.

— Atsushi, skoro już mamy wszystko oprócz oficjalnego nazywania się parą, możemy dodać to do kompletu? Wiem, że jeszcze jakieś dwa tygodnie do końca egzaminów, ale nie chcę dłużej czekać, jeśli dla ciebie byłoby to w porządku.

Zeskoczył z parapetu, natychmiast przytulił Aktutagawę.

— Wreszcie.

— Bardziej cieszysz się na wygraną czy na to, że wreszcie jesteśmy razem?

Po tylu latach.

— Jedno i drugie.

Teoretycznie w skali całego dotychczasowego życia czekanie dwóch tygodni, może miesiąca, nie było niczym przerażającym. Z drugiej strony upływ czasu jest tym gorszy, im dłużej biegnie. Im bliżej jesteśmy do osiągnięcia jakiegoś celu, tym trudniej jest na niego czekać, a oni przecież prawie to osiągnęli.

Dwudziesty czerwca oficjalnie stał się dniem, kiedy zostali parą.

— Daj mi chwilę — poprosił Akutagawa. Odwrócił się i zakrył usta dłonią, czuł ciepło w okolicach twarzy, szczególnie policzków. Musiał się uspokoić albo przynajmniej trochę opanować.

Byli parą. Po jakichś dziewięćdziesięciu latach, od kiedy się poznali, wreszcie byli parą. To niemożliwe, by ot tak przeszedł nad tym do porządku dziennego. Cały jego świat pękł na pół i scalił się ponownie, tym razem bez ziejącej czernią dziury tam, gdzie powinno być jego serce.

— Odwróć się — usłyszał zaskakująco lekko wypowiedzianą sugestię Atsushiego, bo o to właśnie chodziło: sugestię, nigdy nie żądanie czy rozkaz. — Chcę cię teraz zobaczyć.

Akutagawa nie posłuchał, więc Atsushi sam stanął naprzeciwko. Chwycił jego dłoń, którą zasłaniał pół twarzy, i odsunął. Zobaczył go tak wytrąconego z równowagi jak nigdy dotąd. Owszem, tamtej pamiętnej nocy był momentami zakłopotany, ale w porównaniu do jego obecnego stanu tamte niezręczne chwile były niczym. Teraz Akutagawa miał wrażenie, że zaraz się rozpłynie, jakby wpadł w sidła pająka, który przerobił go na kokon i właśnie rozpuszczał w środku.

— Wyglądam dosyć żałośnie — usprawiedliwiał się, bo tak było — Ledwo stoję na nogach.

Kiedy przestał czekać, całe jego ciało przypomniało sobie o tłumionych do tej pory emocjach, wskutek czego był wyjątkowo czerwony, roztrzęsiony i jeszcze kręciło mu się w głowie. Nienawidził tego.

— Jeśli teraz ledwo stoisz, to nie wiem, co będzie za chwilę — odpowiedział Atsushi.

Dotknął jego szyi, a Akutagawa był pewny, że na moment jego serce zapomniało o swojej funkcji i brakowało jednego uderzenia. Przełknął ślinę, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie potrafił znaleźć słów. Przyłożył palce do krtani, jakby to mogło jakkolwiek pomóc, ale tylko trafił na dłoń Atsushiego i ogarnęła go jeszcze większa panika.

Anafora || shin soukoku ||Where stories live. Discover now