XVI Obiecaj

225 22 102
                                    

Gorączka, która nie ustępowała, okazała się zakażeniem. Ostrze musiało być brudne. Gdy lekarz przekazał tę informację głowie rodu, był pewny, że Syn Smoka własnoręcznie wykona na nim wyrok śmierci za nieudolność. Później opisywał swojej rodzinie całą scenę: szaleństwo wypisane na twarzy tak młodego jeszcze chłopaka, rozpacz, która nadeszła zaraz po nim. Szok, niedowierzanie, błaganie. Wszystkie emocje przetaczające się po sobie jak letnia burza, gwałtowne i nieobliczalne. Ten stoicki i zawsze rozsądnie myślący chłopak natychmiast wybiegł z pomieszczenia, skierował się do swojego gabinetu, gdzie na ścianie wisiał miecz. Chwycił go i niechybnie wybiegłby wypowiedzieć wojnę całemu światu, gdyby nie powstrzymała go jego siostra.

— Przestań! — krzyczała ze łzami w oczach. Ściskała swoimi pełnymi zadrapań od najróżniejszych psot dłońmi rękawy jego ubrania.

— Zasłużyli.

Mówił cicho, spokojnie, co było jeszcze straszniejsze, niż gdyby jego gardło rozdzierał nieludzki wrzask. Nie przypominał ani trochę brata, którego znała. Widziała żywe wcielenie zemsty, istotę przeżartą przez rozpacz.

— Nawet się z nim nie pożegnasz?

Te słowa wystarczyły, by jego rozpacz ostygła, lawa lejąca się z serca skamieniała. Wciąż rozrywała je na pół, ale już nie sączyła się chęcią zemsty, która została chwilowo uśpiona.

— Nie chcę go żegnać. Właśnie tego chciałem uniknąć. Dlatego przez te wszystkie lata traktowałem go tak szorstko, nie pozwalałem mu mówić do siebie po imieniu, kazałem mu trzymać dystans. Wiedziałem, że nie mogłbym martwić się o kolejną osobę.

Dziewczyna chwyciła jego dłoń. Nie była delikatna, szczególnie nie w stosunku do swojego brata. Wiedziała, że to, co za chwilę powie, zaboli go, ale taka była prawda. Nie mogła wiecznie udawać, że tego nie wie.

— On dalej myśli, że ani trochę cię nie obchodzi.

Wtedy wreszcie zrozumiał jego słowa wypowiedziane w gorączce.

Prawdziwy ty by do mnie nie przyszedł.

Myślał, że znaczy dla niego tak mało, bo właśnie to dawał mu do zrozumienia przez cztery lata. Racja, na początku był zirytowany nową głową do pilnowania, ale szybko zobaczył, jak bardzo przydatny był ten zawzięty chłopiec. Nigdy nie musiał o niego dbać, bo on sam robił wszystko, jakby był już dorosły, mimo że miał zaledwie trzynaście lat. Kiedy obserwował, jak śmieje się razem z jego siostrą, utwierdzał się w słuszności swojej decyzji. Ostatnio ten niedawno trzynastoletni chłopiec wydoroślał. Urósł, stał się jeszcze silniejszy niż dotychczas. Gdziekolwiek wchodził, przyciągał spojrzenia w równym stopniu co dziewczyna, której towarzyszył. Mimo to nie był onieśmielający. Biła od niego aura budząca zaufanie.

Od tamtej rozmowy chłopak nawet nie zbliżał się do pokoju chorego. Nie chciał przypadkiem powiedzieć czegoś niewłaściwego, a jak wcześniej już udowodnił, słowa i emocje nie były jego mocną stroną.

Chwycił siostrę za ręce, po raz pierwszy od bardzo dawna objął ją mocno, usłyszał jej zaskoczony okrzyk, ale już sekundę później odwzajemniła uścisk.

— Błagam, pomóż mi to naprawić — zwrócił się do niej, głos mu drżał, ale nie próbował tego ukryć. Dziewczyna i tak by go przejrzała.

Zacisnęła dłoń na jego koszuli, zamknęła oczy. Długo czekała, aż wreszcie brat przyjdzie do niej z prośbą o pomoc, bo wiedziała, że kiedyś to nastąpi. Od kiedy musieli pochować matkę, nie miał nikogo poza nią, bo Strażnikowi kazał odejść, a właśnie to było problemem, który go przerastał.

Anafora || shin soukoku ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz